Ponieważ przygotowuję się fizycznie i psychicznie do naszego biegu miejskiego z przeszkodami, który już lada moment, to dzisiaj będzie dość szybko. Chciałam się raz jeszcze na chwilę przenieść do Londynu, bo nie podzieliłam się z Wami pewną sprytną zagrywką, która może się Wam kiedyś przydać, gdy będziecie przemierzać dżunglę londyńskich zabytków.

Jak wiecie, jakiś czas przed wyjazdem obejrzałam serial Crown, który mnie urzekł na swój sposób. Wybierając się do Londynu brałam pod uwagę wizytę w Opactwie Westminster. Chciałam zobaczyć od środka mury, które były świadkami koronacji wielu królewskich głów oraz królewskich pogrzebów. Takie miejsce-serce monarchii.

Pierwszego dnia, jak już relacjonowałam, znaleźliśmy się przy płocie Opactwa przed, którym stały tłumy. Nie był to jednak punkt na naszej liście rzeczy do zrobienia/odwiedzenia w tym dniu, więc zadowoliliśmy się zdjęciami z zewnątrz.

W hotelowym zaciszu, planując kolejny dzień zwiedzania chciałam uwzględnić ten monument na naszej liście, ale… W przewodniku była podana cena wejścia – 23 funty za osobę, co w sumie daje ponad połowę obiadu w Al Hamrze. Może i byłam ciekawa wnętrza tego historycznego miejsca, ale nie jestem aż takim znawcą zabytkowych budowli i nie fascynuję się na tyle historycznymi murami, żeby stać w długiej kolejce, zapłacić 46 funtów i przeciskać się w tłumie. Dość szybko podjęliśmy decyzję o przełożeniu funduszy na wizytę w Camden Market 😉

(co jak wiecie, ostatecznie się opłaciło)

Licząc na to, że uda się nam znaleźć jeszcze jakieś ciekawe miejsce lub wydarzenie typu Notting Hill Carnaval, W. przesłuchiwał filmiki na YT. I nagle zrodził się w naszych głowach misterny plan, a w serca spłynęła nadzieja na odwiedzenie jednego z największych londyńskich zabytków. Jak twierdził autor filmiku (teraz nie jestem w stanie odtworzyć sobie jego nazwę, aby mu podziękować za podrzucenie pomysłu): uczestnictwa we Mszy nikt nam nie może zabronić, a że mimo wszystko, albo przede wszystkim jest to świątynia, no więc postanowiliśmy się wybrać na Mszę.

We wtorek, w dzień wyjazdu, obładowani torbami stanęliśmy u stóp potężnej bramy prowadzącej do miejsca koronacji. Zbliżaliśmy się tam z lekkim stresem, że nasz plan nie wypali, bo po pierwsze: ochrona znacznie nas testować z wiedzy o kościele anglikańskim, a po drugie – po ilości tobołków zostaniemy zakwalifikowani do grona potencjalnych terrorystów. Nie stało się ani jedno, ani drugie. Przemiła pani z ochrony, po tym jak usłyszała, że wybieramy się na Mszę, przepuściła nas z uśmiechem, nie skupiając się zbytnio na przeszukiwaniu naszych maneli.

Gdy przekroczyliśmy próg świątyni, naszym oczom ukazało się przeogromne, robiące niesamowite wrażenie, kamienne wnętrze. Nie było czasu na rozglądanie się. Zostaliśmy od razu pokierowani, przez służby porządkowe, na „trasę VIP” – wzdłuż przygotowanych słupków połączonych czerwonymi, dostojnymi sznurami, oddzielających nas od tych bogatych, którzy zapłacili za to, by oddychać tym powietrzem przesiąkniętym królewską potęga. Od razu przestąpił do nas miły jegomość, który wskazał mam miejsca do siedzenia i wręczył wydrukowaną cienką książeczkę.

Gdy się usadowiliśmy, mieliśmy dobre 15 min na ochłonięcie, dyskretną obserwację otaczającej nas przestrzeni oraz na lekturę wręczonego druku, który okazała się bardzo skrupulatnie przygotowanym scenariuszem Mszy. Ja miałam chwilę na coś jeszcze… W mojej saszetce zwanej „nerką” miałam telefon. Chciałam się upewnić, czy jest wyciszony i przez przypadek zrobiłam zdjęcie 😉 Niestety nie mogę Wam go pokazać, bo zostało zrobione nielegalnie i przypadkowo.

Biorący udział w nabożeństwie byli zebrani w jednym miejscu, zdaje się, że idealnie w samym środku kościoła, reszta zwiedzających krążyła w około wydzielonego miejsca. Rozpoczęła się Msza. Wszyscy powstali. Przez środek „kaplicy” przeszedł ksiądz. Przez wszystkie emocje zapomniałam, że jesteśmy w kościele anglikańskim i stwierdziłam, że ów ksiądz jest bardzo kobiecy i uważałam tak do czasu, aż się odezwał. To była kobieta. Pierwszy raz w życiu byłam na Mszy odprawianej przez kobietę. Czułam się dość dziwnie, ale tylko na początku. Przebieg Mszy był bardzo zbliżony do katolickiej, różnice były niewielkie, a wszystkie kwestie: kapłana i uczestników, były rozpisane w materiałach wręczonych wcześniej.

Wychodząc od razu zostaliśmy skierowani w stronę wyjścia. Tam już nikt nas nie pilnował i na dobrą sprawę można było przemknąć i zgubić się w tłumie, ale po pierwsze – byłaby to kradzież, a po drugie – byliśmy w środku i nie czuliśmy potrzeby, aby zaglądać we wszystkie zakamarki.

A ponieważ zakaz fotografowania dotyczył Mszy – bardzo mocno tego pilnowano, to mam tu jeszcze coś dla Was 😉 Jakość może nie najlepsza, bo jednak jestem strasznym tchórzem, jeżeli chodzi o łamanie zasad, ale zawsze to coś.