Tak szczerze mówiąc, to jestem bardzo kiepskim odbiorcą popkultury. Dla twórców, rzecz jasna. Nie przepadam za serialami, rzadko oglądam filmiki w internecie. Dla mnie mogłoby istnieć radio, książki i puzzle. i nie płakałabym.
Ale (zawsze jest jakieś „ale”) ponieważ już od starożytności wiadomo, że masy muszą być karmione „tanią” rozrywką, to musiano także znaleźć sposób na mnie. No i czy dzisiaj to taka tania rozrywka jest, to nie wiem. No chyba, że w odbiorze, pod warunkiem, że się nie liczy straconego czasu. Ale do rzeczy. Mam w domu telewizor. Zawsze u nas w domu była telewizja i chociaż mieszkając na stancjach czasem krucho było z TV i trzeba były radzić sobie bez, to i tak nie wyobrażam sobie, że mogłabym go nie mieć u siebie w domu. Wyjaśnienie jest proste – ci, którzy TV nie mają i tak często (wiem z opowieści) robią to samo , do czego jest przeznaczony telewizor, tylko online na kompie, chociażby po to, żeby sprawdzić wiadomości. Albo obejrzeć mecz. Zobaczyć film. Ja pracując cały dzień przy kompie, pisząc na komputerze wpisy, jeszcze miałabym się skupiać na malutkim monitorku laptopa, żeby obejrzeć mecz czy jakiś film? O nie, nie, nie, nie. Płacę miesięcznie kilkadziesiąt złotych za kilkadziesiąt programów, z których nie korzystam, ale przynajmniej mam ten komfort psychiczny, że jak będę miała potrzebę, to skorzystam. A że wróciła Liga Mistrzów, siatkarze walczą to tu, to tam i lekkoatleci okupują stadiony w mistrzostwach, to raczej często korzystam 😉 bo tak naprawdę, to na TV zdecydowałam się głównie ze względu na sport (i 1z10). I najlepsze są rozmowy z konsultantami: – Mamy dla pani super ofertę! – Jakie kanały sportowe macie? – Takie i takie. – A takie? – Nie, ale mamy dziesięć kanałów z filmami i serialami. – A na co mi kanały filmowe?
Wiem, niektórzy zaraz się przyczepią, że mecze też można zaliczyć do seriali. No cóż, nie ma ludzi bez wad 😉 Ale są to seriale typu „paradokument”, a do tego niereżyserowane.
Ale ogólnie to ja nie o tym chciałam pisać. To miał być tylko krótki wstęp, a wyszło jak zawsze… Pomysł na myśl przewodnią posta naszedł mnie tak ostatecznie tydzień temu. Przebłyski, wstępne wizje tego tematu miałam już wcześniej, ale szalę przeważył pierwszy odcinek… Uwaga, jesteście się na to gotowi? Czaru Par 😉 Pewnie kolejnych odcinków już nie obejrzę, ale pierwszy odcinek był obowiązkowy! Dlaczego? Edycje z lat ’90 to był chyba pierwszy reality show w Polsce. Byłam wtedy małym wypierdkiem, ale to był jedyny powód, dla którego mogliśmy, całą rodzinką zasypiać przed TV. Rzadko kiedy udawało mi się wytrwać do końca, bo wtedy jeszcze wysiedzenie do północy było trudnym wyzwaniem, ale gdy o tym myślę, to robi mi się tak milutko na serduszku. Czułam się wtedy taka dorosła, niezależna. Dlatego jak słyszę „czar par” to czuję rześkość po sobotniej kąpieli, świeżość piżamy i to nowe uczucie siedzenia w nocy. Niby takie drobiazgi, a jak cieszą 🙂
Za dużo nie pamiętam z tego, co tam się działo. Oczywiście pana Krzysztofa nie da się nie pamiętać. Czego się można było spodziewać po technologii lat ’90? To wszystko było takie proste i bez przepychu.
Obecna edycja, to miliony świateł, multimedia, przepych, jedno wielkie show. Czar prysł 😉 Ale nawet jakby było w innej odsłonie, to pewnie i tak bym się na kolejne odcinki nie skusiła, a jak innym to pasuje, to super. Ja pozostanę na TVP1 o 18:55 przy krzyczącym pustką dekoracji i błyskotek 1z10 😀
Skoro już zdecydowałam się na wywołanie do tablicy ofert jakimi bombarduje nas obecna kultura masowa, to pójdę dalej. W starożytności lud miał Igrzyska, ewentualnie targowanie się na targu. W przedwojennej Polsce domówki, spotkania w kawiarniach. Pod koniec XX wieku Czar Par i Randka w ciemno. A dziś… któż by zliczył. Cały kanon seriali paradokumentalnych (oooo, Sędzia Anna Maria Wesołowska ❤️), seriale netfliksowe, tasiemce-telenowele, mnogość przeróżnego typu reality show, kilka kinowych premier w tygodniu, no i oczywiście miliony filmików na YouTubie. Część z nich jest wartościowych, część jest złodziejami czasu, a część…złodziejami inteligencji. No ale takie czasy mamy i trzeba nauczyć się z tym żyć.
No więc wśród natłoku tego szajsu zaśmiecającego umysł, moją uwagę przykuwają te programy, w których widać prawdziwe, w miarę możliwości, reakcje. Gdzie jak na tacy podane są relacje międzyludzkie, te nienawistne spojrzenia wyrywające się zza maski życzliwości, to wyszukiwanie „bratniej” duszy i wspólne obsmarowywanie dupsk innych – ach, istny raj! Pierwszym takim produktem kultury popularnej, w którym mogę dać upust swoim psychopatycznym zamiłowaniom i upajać się walkami ludzi o różnych charakterach jeeesst…..a raczej są: Kuchenne Rewolucje 😀 Średnio interesują mnie ich rewolucje, przepisy i całe to rozpierduchowe przesłanie. Ja się po prostu karmię tymi łzami aroganckich lub udających twardzieli osobników, tymi nienawistnymi spojrzeniami między personelem, tą sztucznością i powierzchownością. Zdaję sobie sprawę, że część zapewne jest reżyserowana i pewnie zawarta w kontrakcie, ale i tak to jest takie piękne jak oni walczą, a ona zsyła na ich chaos spokójokraszony szczyptą smaku. No ale żebym nie wyszła na wielbicielkę pani Magdy – oglądam tylko jak trafię. I to pod warunkiem, że oglądam od samego początku. Jak nie trafię na wtajemniczenie w dramaty ludzki, zawiłe historie relacji i nie jestem na bieżąco z psychologiczną opinią panią Magdy – nie oglądam.
Zupełnie inaczej jest z reality show, w którym dochodzi do prawdziwych walk charakterów, temperamentów i gdzie w grę wchodzi zasada: zero sentymentów! Gdy ruszył pierwszy sezon Top Model (a raczej, jak mawia szefowa: tap mdl), nawet nie pomyślałam, że stanę się jego wielką fanką, no bo przecież jak to być może: Ogr i moda… Hahaha, dobre połączenie. Ale kiedyś, zupełnie przez przypadek obejrzałam odcinek, czy jego kawałek i… To było jak uderzenie pioruna. No i od tamtej pory z niecierpliwością wyczekuję jesiennej ramówki i jest to jedyny powód, dla którego mniej tęsknię za kończącym się latem i brakiem korków na drogach. Co mnie w tym urzekło? No bynajmniej nie moda, bo na tym się kompletnie nie znam i nie rozumiem wielu projektantów i tego zachwytu nad wydaniem tysięcy złotych na sukienkę tylko dlatego, że jest od jakiegoś znanego projektanta. Ale oczywiście nie krytykuję – jak ktoś nie ma co robić z kasa, to jestem w stanie łaskawie na to zezwolić. No ale dzisiaj nie o moim stosunku do mody i projektantów, więc wracam do Top Model. W pierwszych sezonach podziwiałam raczej zaciętość, hart ducha i dążenie za marzeń. W pewnym momencie wszystko się zmieniło. Wydaje mi się, że mniej więcej wtedy, gdy dołączyli panowie. Nie chodzi chyba o to, że panowie w domu modelek wprowadzili chaos i zamęt. Raczej taka była kolej rzeczy – był to kolejny sezon, uczestniczki i uczestnicy już wiedzieli czego się spodziewać i mogli sobie wyrobić scenariusz na swój pobyt tam. Może nie tyle scenariusz, co pomysł na siebie. Na przykład czy lepiej być, tudzież grać, zimną sukę idącą po trupach do celu, być sobą, być „przyjacielem” wszystkich, czy być „oryginałem”. Niesamowite jest patrzeć jak ci wszyscy, zorientowani na karierę, młodzi ludzie, o przeróżnych charakterach, często nieukształtowanym światopoglądem próbują żyć razem i wygrać bilet do szczęścia. Starają się nie pokazywać jak bardzo czują się zagrożeni przez drugą osobę. Te wymuszone oklaski po czyimś małym sukcesie, przybliżenie kamery na reakcję, gdy ktoś zrobił coś lepiej – no coś pięknego. I najgorsze jest to, jeżeli naprawdę się polubili, a w pewnym momencie ta druga osoba staje się największym rywalem czy (co gorsza) szansą na przetrwanie. A najbardziej zacieram ręce, gdy w zapowiedzi następnego odcinak szykuje się jakaś zadyma. Ale żeby nie było, że oglądam tylko i wyłącznie z socjologicznego (socjopatycznego?) punktu, to lubię też stawiane przed uczestnikami wyzwania. Czasami prawie jak survival. A to, to jest już to, co Ogry lubią najbardziej.
Jeżeli ktoś myśli, że te moje poglądy zakrawają na miano „psychopaty”, to odsyłam do poprzedniego wpisu – wiele się wyjaśni na temat mojej mrocznej strony.
A jak już jesteśmy przy kulturze masowej i przy wciągających złodziejach czasu, to chcę wrócić do Przyjaciół, a raczej do pewnej myśli, która naszła mnie dzisiaj. Dobrze, że w perypetię szóstki przyjaciół dałam się wciągnąć stosunkowo niedawno, bo inaczej byłabym przekonana, że mój (jedyny w swoim rodzaju) charakter i moja pokręcona osobowość była ukształtowana przez Monicę. Najgorsze jest to, że ona jest wymyślona, a postać stworzona jest z przejaskrawionych cech. A ja czasem widzę siebie 1:1.
To tak na koniec tylko dodam: Poniedziałek. 21:30. TVN. Top Model. Będzie zadyma! Sasasasasaaa.
A Wy macie jakieś zboczenia, które kultura masowa Wam zapewnia? Przyznawać się raz dwa, bo nie wierzę, że udało się Wam uchować od tych lepkich łapek świata współczesnego 😉
P.S. Pamiętam jeden odcinek Czaru Par z pierwszych edycji. To znaczy jego nie pamiętam, bo przykimałam na nim, ale jak się skończyło, okazało się, że cała okolica tonie w pięknym śniegu, który odbijał światło latarni tak, że wydawało się, że to dzień. I wtedy stało się coś, o co nigdy bym nie podejrzewała moich rodziców. Jacyś tacy szaleni się okazali i kazali się nam szybko ubrać i poszliśmy na sanki. O północy. Często, zwłaszcza gdy biały puch odbija światło latarni, wracam do tej nocnej wyprawy i robi mi się tak przyjemnie, nostalgicznie. Dziękuję za tę przygodę! nawet jeżeli tego nie pamiętacie.
Zaproponuje Ci wysłuchanie utwory kapeli Dezerter https://www.youtube.com/watch?v=FRiCrBkGdHg
to tylko niecałe dwie i pól minuty, ale Krzysiek doskonale ujął w słowa to na ja czuje i myślę na ten temat, (a Robert po swojemu odśpiewał )