Założę się, że ten obrazek znają wszyscy, którzy pod koniec lat ’90 byli chociaż w podstawówce. Jeżeli ktoś nie kojarzy, to szybkie wyjaśnienie: było to coś w rodzaju encyklopedii składającej się z 7 zagadnień/kategorii. A poszczególne strony dokupowało się w postaci sklejanej książeczki co poniedziałek.
Ja, wraz z moim powolnym czytaniem, byłam takim szczęściarzem, że dziadzio co tydzień wykładał ówczesnego dychacza i dostawałam kolejną część tej, niemającej końca encyklopedii.
Uwielbiałam ten moment, gdy w moje ręce wpadał nowy numer. Rozrywanie kartek, dzielenie ich na kategorie i wkładanie w odpowiedniej kolejności do segregatora było dla mnie niczym rytuał. Na tekturowych zakładkach, służących do oddzielenia poszczególnych kategorii, był spis zawartości działu. Ponieważ rozdziały nie wpadały kolejno, odhaczałam na niej flamastrem to, co już mam.
Pamiętam, że kartki z czerwonymi znacznikami, to były zwierzęta, zielona była planeta ziemia, niebieska, to chyba nauka, a żółta była historia. Oczywiście piszę to z głowy, więc mogę konfabulować 😉 Ale w mojej głowie tak to właśnie wygląda, więc wierzę sobie.
Problem z tym dobrodziejstwem polegał na tym, że nie było widać końca tego kolekcjonerskiego dzieła. Dochodziły nowe segregatory. Liczba nieprzeczytanych kartek rosła i rosła. A ja ciągle obiecywałam sobie, że się za to wezmę i zaznaczałam tematy, które mnie najbardziej interesują. Ale życie codzienne i brak daru (czy jak to zwykle nazywają śmiertelnicy: „umiejętności”) >>szybkiego<< czytania sprawiały, że to nigdy nie miało nadejść.
Długo niebieskie segregatory stały na szafie zdobiąc mój pokój. Nie pamiętam ile ich uzbierałam, bo wreszcie dorosłam do decyzji, że kończymy z tym nieszczęsnym romansem. Z czasem na dobre rozgościła się era internetu i tym bardziej trzymanie takiej formy encyklopedii stawało się coraz mniej sensowne. Wymyśliliśmy (z rodzicami), że oddamy segregatory do szkolnej biblioteki. Tak – zmaterializowane setki złotych oddamy. Za darmo. Za grosz w nas żyłki handlowca i zawsze wszystko rozdawaliśmy!
Oczywiście ci z Was, którzy myślą, że można tu postawić kropkę kończącą tę przygodę, są w błędzie. Opowieść dopiero się zaczyna.
Gdy to wszystko się działo ja byłam młoda i głupia (w sumie, to się nic nie zmieniło w tej kwestii). Świat Wiedzy był nieopierzonym tygodnikiem aspirującym do miana encyklopedii. I tak jakoś w tym naszym długotrwałym romansie nie iskrzyło – „chemia nie teges” jak mawiał Osioł.
Traf chciał, że półtora roku temu wybierając się w dłuższą podróż, żeby się nam nie nudziło, W. kupił gazetę. Ku memu zaskoczeniu był to Świat Wiedzy. Ale jakiś taki odmieniony. Tak jakby wydoroślał, opierzył się. Ale i tak moja pierwsza reakcja, to było: o nie! Trauma z dzieciństwa 😉 Okazało się, że teraz jest miesięcznikiem. Zakres informacji jest szeroki. Artykuły są stosunkowo krótkie i jest taką przyjemną pigułką wiedzy, ciekawostek i ostatnich odkryć.
Dosyć szybko przeczytałam wszystkie artykuły, praktycznie od deski do deski. Było to strasznie nieroztropne, bo miesiąc jest długi i na kolejny numer trzeba było jeszcze trochę poczekać. Ale któż nie pamięta zachłyśnięć pierwszymi spotkaniami z ukochaną osobą? Za grosz w tym racjonalności 😉
Skoro nie był to jeszcze stały związek, a jedynie zauroczenie, to pokusiłam się o romans z innym miesięcznikiem. Z trudem przedzierałam się przez kolejne strony i artykuły. Niby podobny styl, a jednak czegoś mi brakowało. Nigdy więcej nie odważyłam się spojrzeć na inny miesięcznik. Od 1,5 roku stanowię z dojrzałym „Światem Wiedzy” poważny związek i tęsknie wyczekuję dnia kolejnego spotkania, a jak już się spotkamy, to pochłaniam go w całości, a on penetruje każdy centymetr mojego mózgu 😉
Niezobowiązująca dyskusja
Jaki macie system czytania gazety? To znaczy jak wygląda u Was ten proces od momentu, gdy gazeta trafia w Wasze ręce? A może powinnam zadać inne pytanie – czy ktoś jeszcze w ogóle czyta drukowane gazety? Ja muszę czuć, że czytam gazetę, a nie przeglądam Internet, dlatego mało ekologicznie wybieram papier. Jeszcze do niedawna najpierw przeglądałam całość od początku do końca, szukając najciekawszych artykułów, a po zakończeniu przeglądu wracałam, czym prędzej do tych, które interesowały mnie najbardziej. Ostatnio poszłam na całość i zaszalałam – nie przeglądam całości, tylko czytam od początku i ewentualnie omijam to, co mnie wybitnie nie interesuje. Taka podróż w nieznane. Ech te radości dnia codziennego 😉
Podłoże dla wielkiego kryminału czy narodziny psychopaty?
To, czym ostatecznie uwiódł mnie nowy Świat Wiedzy, to zdecydowanie jedna ze stałych rubryk. W każdym numerze jest obszerny, kilkustronicowy artykuł z zakresu kryminalistyki lub kryminologii. Zwykle są to opowieści o najgłośniejszych morderstwach czy o samych zbrodniarzach. Kilka razy dzięki tym artykułom miałam podkład pod oglądane chilę później filmy jak na przykład ten o Tedzie Bundym czy wątek o Mensonie w ostatnim filmie Tarantino czy serialu Mindhunter.
W którymś z numerów wyczytałam jak wyglądała rewolucja kryminalistyki w Europie po I wojnie światowej. Teraz, gdy jesteśmy mądrzy po obejrzeniu setek filmów o zbrodniarzach i detektywach, nie wyobrażamy sobie tego, że niegdyś policjanci badający morderstwo zaczynali od… wysprzątania miejsca zbrodni. Dopiero gdy zjawił się mało atrakcyjny, przerażający gabarytami jegomość – Ernst Gennat, świat detektywistyczny stanął na głowie, a na przestępców padł blady strach. To on dał początek profilowaniu kryminalistycznemu i ustalił zasady prowadzenia śledztwa, uporządkował kolejność kroków i zdecydowanie zabronił dotykania czegokolwiek na miejscu zbrodni. Dzięki niemu wykrywalność zbrodni wzrosła znacząco, a wiele morderstw, które utknęły w martwym punkcie, zostało wyjaśnionych. Pomagał także w wyjaśnieniu brutalnego morderstwa rodzeństwa w Breslau w 1934.
Obawiam się, że dzięki mojej wylewności, mogę zostać wzięta za jednego z przyszłych bohaterów tego cyklu, więc szybko wyjaśniam: nie jestem (aż takim) psycholem, który zbiera wycinki z gazet i wykleja nimi ściany sypialni. To wszystko ma głębszy sens i konkretny cel! Otóż za jakieś 50 lat, w oparciu o te wycinki powstanie najlepsiejszy, bestsellerowy kryminał. Obiecuję.
No i jeszcze jedno mnie urzekło. Otwierając nowy numer nie mogę się doczekać pewnej niewielkiej tabelki, w której co miesiąc jest TOP 10 czegoś 🙂 zakres tematyki hierarchii owych ciekawostek jest nieograniczony i TOP z jednego miesiąca nie wiąże się w żaden sposób z topem z poprzedniego czy następnego.
Moja perełka:
No więc, jak widzicie, przysłowie „stara miłość nie rdzewieje” ma przełożenie nie tylko na relacje międzyludzkie. Czasem po prostu potrzeba trochę czasu i spotkania się w odpowiednim momencie życia. Na koniec tylko dodam, że w sumie nie ma dla mnie znaczenia, czy chociaż raz sięgniecie po dojrzały Świat Wiedzy, bo nikt mi za to nie płaci, więc prowizji nie będę miała za zwiększoną sprzedaż 😉 chciałam się tylko z Wami podzielić naszym ponownym spotkaniem oraz moją fascynacją mordercami i sposobami ich ścigania. Mam tylko nadzieję, że owa fascynacja, nie zamieni się w obsesję 😉
Ja kiedys czytalem od deski do deski tygodnik „Pilka nozna”. To bylo cos. Czlowiek mogl wymienic z pamieci pelne sklady wszystkich druzyn z czolowych lig europejskich! 🙂
A „Swiat wiedzy” tez mielismy w domu na polce, ale nie przypominam sobie, zeby ktos do niego zagladal :p
Teraz patrząc na poczynania niektórych gwiazd świata sportu, to i w „Piłce Nożnej” można by zrobić dział o zbrodniach 😉 no, może nie koniecznie o morderstwach, ale pobiciach i tym podobne 🙂