Takimi słowami mój dziadzio, z uśmiechem na twarzy komentował moje popisy artystyczne. Wystawiane oczywiście w kameralnym gronie, bo jako kilkulatkę, szersza publiczność lekko mnie onieśmielała. Z czasem uległo to zmianie. Bynajmniej nie chodzi mi „zakopywanie” talentu czy o przestanie nazywanie mnie Artystką ze spalonego teatru (nazywa mnie tak do tej pory). Po prostu publiczność przestała mi przeszkadzać, a różnego rodzaju występy ciągle sprawiały przyjemność i mnóstwo frajdy. Oczywiście nie na tyle by iść na aktorstwo.

Dorosłe życie obdarowywało mnie sporadycznie chwilami, w których mogłam zaspokajać swoje artystyczne zapędy. Jednak nie było ich zbyt wiele. Dlatego musiałam sobie radzić sama i gdy czasem dopadała mnie przeraźliwa cisza, recytowałam sobie np. bajki. Moją ulubioną formą zabawy słownej była recytacja Inwokacji na dwóch wdechach. W tym momencie nie pamiętam czy zajmowało mi to 30 czy 40 sek a może jeszcze mniej. Ale niewątpliwie, gdyby ktoś wymyślił takie zawody, mogłabym być faworytem 😉

Życie lubi zaskakiwać

Jakoś nawet nie przeszło mi nigdy przez myśl, żeby szukać jakiś miejsc, które wychodzą naprzeciw takim, pożal się Boże, artystom jak ja. Naprawdę wierzyłam, że mój niewątpliwy talent aktorski będzie udoskonalany występami przed samą sobą lub w wariancie – wariactwa z dziećmi. Aż tu nagle…koleżanka oznajmia mi: nie mogę się spotkać, bo idę na warsztaty teatralne. Że co? Że gdzie idziesz? Ale jak to?! No i się okazało, że takich miejsc jest cała masa! Jedni chodzą tam żeby nabrać odwagi i przestać się bać występować przed publicznością. Inni przychodzą, bo chcą się sprawdzić czy też podreperować swój warsztat. A inni po to, by przynajmniej przez 1,5 godziny móc się poczuć jak ktoś kto nie przybył z odległej Galaktyki i że ma wokół siebie ludzi podobnie stukniętych. Chyba nie muszę mówić z jakich powodu ja tam chodzę 😉

Dlaczego piszę o tym właśnie dzisiaj? Bo właśnie rozpoczyna się kolejny semestr warsztatów teatralnych i uznałam, że to dobry moment.

Szalona premiera

Gdy w zeszłym semestrze przyszłam na pierwsze zajęcia, nie miałam przekonania. Tyl obcych twarzy, tyle różnych osobowości… Jak tu coś stworzyć? Jednak z próby na próbę ludzie zaczynali czuć się pewniej i w końcu zaczęło coś iskrzyć. Skoro ekipa okazała się całkiem zgrana, to porwaliśmy się na klasykę i na warsztat wzięliśmy Operetkę Gombrowicza. Trzeba przyznać, że było to dość odważne posunięcie jak na grupę obcych ludzi, którzy nigdy ze sobą nie grali. Ale okazaliśmy się bardzo odpowiedzialną i ambitną grupą i prócz regularnych prób organizowaliśmy darmowe występy w parku 😀 O ile pierwsze próby były dość statyczne na kocyku, tak ostatnie były bardzo zbliżone do oryginału i przechodnie mieli niezły ubaw. Panowie policjanci kontrolujący park nadzwyczaj często – także.

*jak wiadomo – ochrona danych osobowych i takie tam, więc zdjęcia odrobinę „upiększone” 😉

W dniu występu, nasze merytoryczne i aktorskie przygotowanie podkreśliła garderoba… Ponieważ przenosiliśmy się na „salony” musieliśmy mieć odpowiednie stroje. Troszkę jest mi smutno i czuję lekki niedosyt, bo moim strojem nie były falbaniaste suknie a jedynie pożółkła, pognieciona biała koszula. Ale… po chwili namysłu uważam, że żadna suknia nie zastąpiłaby możliwości zrobienia rozpierduchy jako rewolucjonista 😀 tylko na zdjęciach słabo wygląda, ale przynajmniej nie musiałam przytyć do roli jak niektórzy zdobywcy Oscarów, więc nie jest źle 😉

Nigdy nie jest za późno na marzenia

Takim optymistycznym zdaniem chciałabym skwitować powyższe wypociny. Nawet jeżeli nie wierzymy, że się spełnią, to i tak warto marzyć 😀

Ciekawostka: Zawsze byłam dobra w odtwarzaniu czy relacjonowaniu. Nigdy nie szło mi zmyślanie, tworzenie czegoś. A pisanie wierszy niewątpliwie jest tworzeniem. Jak byłam w czwartej czy może piątej klasie podstawówki polonistka zadała jako pracę domową napisanie wiersza. Tragedia! Jak można zmusić kogoś do poetyckiej płodności? I to z dnia na dzień! Zrozpaczona udałam się do kogoś, komu rymowane opowiadania wychodziły z głowy bez większego wysiłku. Czyli udałam się do mojego tatusia… Tatuś ochoczo wymyślił mi piękną historię, złożył ją z rymów, i kazał przepisaść do zeszytu. Wieczorem, w rozpaczy to wszystko miało sens… Ale rano, gdy zbierałam się do wyjścia wyobraziłam sobie jak na oczach całej klasy czytam „mój” wiersz. O nie! Na pewno nie! Po pierwsze klasa pęknie ze śmiechu, a po drugie polonistka będzie wiedziała, że to nie moje. Namowy rodziców nie pomogły. Uparłam się i powiedziałam, że nie przeczytam. Tato musiał iść i prosić polonistkę aby nie kazała mi czytać wiersza na forum. Po lekcji ciekawość nauczycieli wygrała i zawołała mnie aby zapoznać się z twórczością rodzinnego artysty.

@Ojciec – mogliśmy zachować tę historyjkę – ku potomnym. Ale wtedy człowiek był głupi i wszystko wyrzucał, a dzisiaj byśmy mieli niezły ubaw 😉