Wiem, że obiecałam milczeć. Zawsze obiecuję i zawsze potrzeba gadania wygrywa.
Postanowiłam, że w miarę możliwości będę pisać na bieżąco, bo jak inaczej opisywać emocje jak nie wtedy, gdy są świeże?
No to zaczynam.
DZIEŃ 1.
Jak wiecie, ostatnio męczyłam się przez kilka dni i nocy z adaptacją do czasu amerykańskiego. Przez to, że podróż zaczęliśmy o 4 czasu polskiego i mieliśmy od 7 do 12 siedzieć na lotnisku istniało ryzyko, że moja ciężka praca zostanie zniszczona! Ale wiecie, że nie ze mną te numery. W końcu prace trzeba szanować 😉
W środku nocy czasu amerykańskiego nie miałam zamiaru zwiedzać lotniska. Co prawda ciągłe komunikaty o odlatujących samolotach czy zaginionych pasażerach nie pomagały! Ale coś tam, dzięki opasce na oczy, uratowałam z wypracowanych nawyków 😉
Muszę przyznać, że przybywający i odchodzący Janusze Polskiej Turystyki nie pomagali, ale sympatycznie było posłuchać przez sen żenujących „heheszków” 😀
Całe szczęście Januszy jest stosunkowo mało 😉
No dobra, czas na poranną kawkę i dalszą podróż.
Wieczory na Manhattanie
To było do przewidzenia, że nocne klimaty Time Squer nie będą moim ulubionym punktem wycieczki. Nie przemawia do mnie ten tłum, ten hałas, ta różnorodność. Miliony świateł i neonów. I biorący górę nad wszystkim smród śmieci zbieranych przez cały dzień i na koniec zlanych wodą przez służby porządkowe…
Wiadomo, zawsze to jednak coś nowego. Coś do odkrycia i kto wie, może do polubienia 😉 Mam jeszcze na to kilka nocy.
Nowy Jork to nie tylko Manhattan nocą 🙂
Mam już za sobą kąpiel w oceanie, spacer i bieg po Central Parku, wycieczkę na Queens, godziny w metrze i zaraz wyruszam na podbój innych zakątków 😉
——-