Lwów cz. 1
No i jest tak jak podejrzewałam. Niby 3 dni, a…wow! Nie wiem od czego zacząć, tyle pozytywnych emocji, ciekawych przygód, ale i złości.
Na pozór Lwów to miasto jak każde inne miasto turystyczne. Mnóstwo monumentalnych budowli, ciekawe restauracje, nocne życie, turyści na każdym kroku i tak dalej. Nic nowego i nadzwyczajnego. Zwłaszcza dla osób, które często wypuszczają się poza granice swojego miasta. Prawdziwe piękno Lwowa poznaje się dopiero wtedy, gdy pozna się jego historię. Najlepiej nie tę z przewodników. Co prawda historia jest tylko jedna, ale czasem opowiada się ją na różne sposoby.
Z tego miejsca chciałabym podziękować z całego serca naszej przewodnicze Pani Marcie, która przybliżyła mi prawdziwe piękne tego miasta. Chciałam też wyrazić słowa uznania i podziwu za to, że mieszkając od zawsze we Lwowie nie przestała być Polką, a wręcz zaraża swoją polskością nas, Polaków.
Co takiego jest, a może raczej co było w tym mieście, że największe osobistości polskiej kultury i sztuki miały coś wspólnego z Lwowem? Jak nie urodziły się tam, to zmarły albo tworzyły czy po prostu odpoczywały. Jak się słyszy kolejne znaczące nazwiska, to się zaczyna człowiek zastanawiać o co chodzi? Jak to jest? Czy to miasto przyciągało artystyczne i wrażliwe dusze? Czy może ktoś, kto się związał z tym miastem czuł się w obowiązku, aby zostawić po sobie coś choćby najmniejszego?
Lwów, to nie tylko fakty historyczne, ale i ciekawostki czy anegdoty. Zemsta czy konflikt Pawła i Gawła to zabawna fikcja literacka. Czyżby? A może jednak to najprawdziwsze życie Fredry przeniesione na kartki papieru? A może to parafraza sąsiedzkich waśni z Sewerynem Goszczyńskim? Chociaż mieszkali od siebie o rzut beretem, to szczerze siebie nienawidzili i nie kłaniali się sobie. „Paweł spokojny, nie wadził nikomu” zakładam, że tak raczej Fredro nie opisywał swojego sąsiada 😉 A czy wrocławianie lub przybysze przechadzający się pod pomnikiem pana Fredry na wrocławskim Rynku wiedzą, że pierwotnie strzegł on lwowskich ulic?
A ilu z Was wiedziało, że Stanisław Lem natchnienia szukał na najwyższym wzniesieniu Lwowa i nawet jego nazwą zatytułował swoją autobiografię? Ja nie wiedziałam i po „Wysoki Zamek” zamierzam sięgnąć. Może dzięki temu polubię fantastykę?
Jeżeli zapuścicie się na Cmentarz Łyczakowski bez przewodnika, to może z książek się dowiecie, że żaden grobowiec nie jest identyczny lub że mogił jest tam ok. 300 tyś. Ale czy uda się Wam wskazać grobowiec Marii Konopnickiej i będziecie wiedzieć kto i dlaczego leży obok Gabrieli Zapolskiej? Rzeźby czyjego autorstwa na grobach powtarzają się najczęściej? Czy będziecie w stanie odtworzyć miłosną historię Artura Grottgera i Wandy Monne i powiecie, w której świątynie jest epitafium poświęcone tej miłości? Sam spacer po Cmentarzu jest wspaniałą przygodą – mnóstwo przepięknych rzeźb nadgryzionych przez ząb czasu. Ale taki nostalgiczny spacer nie ma nawet co stawać do rywalizacji z płynnymi, pełnymi anegdot opowieściami, żyjącego tym wszystkim, przewodnika. Ponieważ Cmentarz Łyczakowski i Cmentarz Orląt zasługują na coś więcej niż tylko wzmianka, dlatego poświęcę im osobny wpis. [Gdy emocje już opadną]
A pamięta ktoś jeszcze Mitologię, która wprowadzała małolatów w świat starożytnej Grecji i Rzymu? Nie zdziwię tu już chyba nikogo jak powiem, że jej autor – Jana Parandowskiego urodził się i studiował we Lwowie. A jak myślicie, gdzie Władysław Bełza napisał Katechizm polskiego dziecka zaczynający się od słów „Kto Ty jesteś? Polak mały”? No właśnie…
Wyobraźcie sobie jeszcze taką sytuację – przechadzacie się obrzeżami miast; nagle dostajecie polecenie spojrzenia w górę; przed Wami rozpościera swoje wrota wielka, narożna, kamienica z czerwonej cegły z olbrzymi oknami. I nagle spada na Was informacja: to pracownia Jana Styki. To jeszcze za dużo nie wnosi, więc zaraz bomba: tu powstawała Panorama Racławicka. Wow! I znowu coś, co wydawało się być wrocławskim jest tylko spadkiem po lwowskim życiu kulturalnym.
Podsumowując – może globtroterem nie jestem, ale kilka miejsc odwiedziłam, mnóstwo zdjęć zrobiłam i wkrótce o tym zapomniałam. Więc może jednak, przynajmniej dla mnie, prawdziwą miarą udanej wyprawy nie jest ilość zdjęć (bez obrazy dla utalentowanych fotografów – uwielbiam Wasze zdjęcia), ale moc inspiracji prowadzącej do przewertowania książek czy źródeł historycznych . Tak właśnie skończyła się moja wyprawa do Lwowa – siedzę i czytam. O historii. O ludziach, których nazwisko padło podczas przechadzania się ulicami Lwowa jak choćby Herbert, Staff czy Kazimierz Górski i Wojciech Kilar. O słynnej kawiarni Szkockiej gdzie spotykał się Stefan Banach wraz z młodymi matematykami. I tak dalej i dalej i dalej…
Zakończę rymowanką stworzoną na okazję tragicznie zmarłego akrobaty, który chciał przejść po linie między lwowskimi budowlami:
„Przyjechał do Lwowa akrobata-mucha,
Spadł z dachu na ziemię i wyzionął ducha.
(…)
Wlazł na Teliczkową bez poczucia strachu,
Minął drugie piętro… już był blisko dachu…
Wszyscy dech zaparli, cisza była głucha,
Bo on rzeczywiście istny człowiek-mucha (…)”
Bardzo fajny wpis, masz do tego dryg (choć zauważyłem jedną niedoróbkę słowną, ale tylko jedną… 🙂 ). Kiedyś część mojej rodziny mieszkała we Lwowie, więc trzeba będzie w końcu wybrać się w rodzinne strony. Pozdrawiam.
Tylko jedną? Jestem z wpisu na wpis bardziej uważna 😉
Starzeję się 😀
Warto pojechać, zwłaszcza jak się ma do czego odnieść.
[…] można się było domyślić – skoro była część 1, to musi być, a przynajmniej być powinna, cz.2. No więc jest. Wpis powstawał troszkę długo, […]