Lwów cz.2

Jak można się było domyślić – skoro była część 1, to musi być, a przynajmniej być powinna, cz.2. No więc jest. Wpis powstawał troszkę długo, ale nie chciałam aby było to pisane w pośpiechu i pod wpływem emocji.

——————–

Skoro etap zachwytu i fascynacji mamy za sobą, to można oddać głos innym zmysłom. Jak się jest gdzieś przez kilka dni, to mimowolnie wyłapuje się pewne drobiazgi, przygląda się życiu i poznaje sytuację. Dostrzega się plusy jak i minusy.

Do centrum Lwowa za pierwszym razem dowiózł nas bus w obecności pani przewodnik. Nie odnosiło się wrażenia, że jest się na Ukrainie, tylko w jednym z turystycznych miast Unii Europejskiej. Kawiarnie, bary, pamiątki, artyści, wszystko piękne i nowoczesne. Mnie chyba najbardziej urzekły parasole przed Operą Lwowską. Przecudne baletnice w rozłożystych sukniach, tańczące w takt podmuchów wiatru. A jeszcze cudniej wyglądały gdy w czasie deszczu parasole były złożone – suknie swobodnie zwisały.

Zupełnie inaczej wyglądała moja druga podróż do centrum – tramwajem. No nie powiem – wyzwanie 😉 Zostaliśmy poinstruowani jak kupić bilety i ile trzeba mieć przygotowanej kasy, więc to poszło gładko. Tramwaj był dosyć stary. Przyszła pora skasowania biletu… Po 30 sek walki z kasownikiem już odkryłam gdzie włożyć bilet i za co pociągnąć, ale pani nad której głową walczyłam z tym skomplikowanym sprzętem, wyrwała mi bilet i sama go przedziurkowała. Słowo „kasowanie” na nowo nabrało pierwotnego znaczenia 😉 Ludzie z Europy przyjechali! Gdy już się oswoiliśmy z myślą, że to taki polski tramwaj kilkanaście lat temu – spacerujący po nim luzem pies upewnił nas w tym – zaczęliśmy się rozglądać. I co zauważyliśmy? W parze do przedwojennego kasownika była instrukcja jak zeskanować kod smartfonem aby otrzymać jakieś informacje. Ale hitem wszystkiego było….WiFi! Oczywiście bez chwili namysłu sprawdziliśmy czy działa – bez zastrzeżeń!

>wkrótce tu pojawią się zdjęcia z wnętrza tramwaju<<

Zasady kursowania tramwaju to też spora zagadka  Wracając do hotelu mijaliśmy kolejne przystanki bez rozkładu jazdy. Ponieważ było późno, to nie chcieliśmy czekać w ciemno. Na kolejnym przystanku był już rozkład – tramwaj przestał kursować blisko godzinę temu. No to z buta. W trakcie naszej nocnej przechadzki minęły nas dwa kolejne tramwaje

Kolejnym ciekawym doświadczeniem było czekanie na koncert. Wcześniej zamówiliśmy sobie stolik w Kopalni Kawy na 19:30, bo od 20 do 22 miał być koncert. Za każdą osobę zrobiliśmy przedpłatę w ramach rezerwacji i przyszliśmy przed czasem żeby się nie spóźnić. Skoro byliśmy przed czasem zaczęliśmy zamawiać. Okazało się, że ich jedyna pozycja z jedzeniem „wyszła”. No to zadatek zaczęliśmy wydawać na kawy, drinki i desery. Godzina 20 – koncertu nie ma. Ba! Nikt nawet się nie przygotowuje. 20:30 – bez zmian. Zaczęliśmy się już niecierpliwić i troszkę denerwować, bo mogliśmy być w innych miejscach i robić ciekawsze rzeczy i jeść smaczniejsze potrawy. Przed 21 się okazało, że koncertu nie będzie… Nawet nie mogliśmy wyjść, bo jeszcze mieliśmy trochę kasy do przepicia. Po 21 okazało się, że jednak ktoś będzie grał – chyba znaleźli zastępstwo. Koncert okazał się niesamowity. Zespół śpiewał covery, ale za to jak! Dodatkowo mieliśmy takie szczęście, że na dziesiątki lokali w Rynku po koncercie poszliśmy do jednego, w którym zaczął grać ten sam zespół 😀 (też z opóźnieniem)

I tak się zastanawiam czy to czekanie, to był nieszczęśliwy wypadek przy pracy czy nic się nie zmieniło przez 15 lat. Wtedy to miałam przyjemność być na ukraińskim weselu (szczerze polecam to przeżycie). Najpierw młody do młodej przyszedł z duuużym opóźnieniem – nikogo to nie dziwiło (prócz nas – gości z Polski). Do urzędu przyszliśmy też ze sporym poślizgiem. Naiwny intruz ufał, że wszystko już tam jest gotowe i każdy czeka na naszych przyszłych małżonków. A gdzie tam! To my jeszcze długo czekaliśmy na rozpoczęcie uroczystości.

Mając to w pamięci, mam prawo wątpić w przypadkowość opóźnienia koncertu czy spotkania z tramwajem-widmo  ale będę mogła to zweryfikować przy następnych odwiedzinach Lwowa.

W imię przyjaźni… 

W pierwszej części pozachwycałam się troszkę nad wizualną i duchową stroną Cmentarza Łyczakowskiego. Teraz możemy skupić się na tej bardziej przyziemnej stronie. W imię przyjaźni polsko-ukraińskiej Polska ma zgodę na renowację polskich grobowców. Pod warunkiem: za jedną mogiłę polską – jedna mogiła ukraińska, bo to przecież takie logiczne i przyjacielskie. Polskie napisy są systematycznie wymieniane na cyrylicę. A jedyną formą zbierania pieniędzy na renowacje jest sprzedaż zniczy 1.11 .

W imię przyjaźni polsko-ukraińskie od wielu lat obiecywane jest, że polscy lwowianie dostaną to czy tamto, że katolikom odda się kościoły, które od kilkudziesięciu lat zostały  przerobione na cerkwie. Polsko-ukraińska przyjaźń przejawia się także tak, że w żadnym barze nie natrafiliśmy na menu w języku polskim…albo ukraiński albo angielski.

W imię przyjaźni został odnowiony Cmentarz Obrońców Lwowa zwany Cmentarzem Orląt. Jest to naprawdę ogromny sukces. Biorąc pod uwagę co się z nim działo przez ostatnie dziesiątki lat.

Ale po kolei. Cmentarz Orląt to miejsce spoczynku tych, którzy polegli broniąc Lwowa (1918 rok). Celowo nie używam słowa „żołnierze” gdyż na 3 000 poległych połowę stanowili młodzi do 18 roku życia. Autorem projektu cmentarza był sam uczestnik walk. Sprawy formalne i zbieranie funduszy trochę trwało, więc cmentarz w swej pierwotnej postaci nie istniał zbyt długo, gdyż wkrótce nadeszła II wojna światowa, a później było już tylko gorzej.

Koniec wojny, to przyłączenie Lwowa do ZSRR czyli dewastacja grobów. Cmentarz chyba jednak ciągle był zadrą w oku władz sowieckich i w latach 70 na jego teren wjechał czołg, który miał jedno zadanie – zniszczyć! zrównać cmentarz z ziemią. Prawie się udało – po ogromnych filarach pozostał tylko ślad, o nagrobkach nie wspomnę. Tylko centralna część Pomnika Chwały, która niegdyś prowadziła na cmentarz, nie ugięła się pod jego naporem. Na koniec, może z bezsilności, że mury ciągle stoją, zrobiono tam wysypisko śmieci, bo czy był lepszy sposób na to aby odrzeć z godności to tak ważne dla Polaków miejsce?

Dopiero lata później udało się doprowadzić Cmentarz do godnego stanu. I jeżeli idzie się tam dzisiaj, to widać piękne efekty wyżej wspomnianej przyjaźni. Piękne odnowione groby, kwiaty, ścieżki. W kaplicy starsza pani opowiada historię cmentarza w języku polskim. I prócz wyrwy pozostawionej na kolumnie przez czołg nie ma już śladu po tym strasznym okresie. I jest super. Tylko czy aby na pewno? Okazuje się, że nie wszystko jest tak kolorowe. Ogromna część cmentarza razem z grobami została rozkopana pod drogę czy budynki. Na Cmentarz można się dostać jedynie idąc przez Cmentarz Łyczakowski. Nie ma zgody na to aby Pomnik Chwały pełnił swą pierwotną funkcję i witał przybyłych. Co prawda po 40 latach tułaczki na swoje miejsce wróciły kamienne lwy. I jak już była nadzieja, że będą jak niegdyś dumnie witać gości, to na kilka dni po uroczystym ich odsłonięciu zostały zabite paskudnymi dechami. Serce się krajało na sam widok. A kolejny gwóźdź wbiła owa pani opowiadająca pięknie po polsku, że schowane są z obawy przed rozpadem. Tyle lat zaniedbane stały na obrzeżach miasta i nic się im nie działo i teraz nagle z troski o nie zamknięto je w skrzyniach…

Przepełniona takimi emocjami w czasie polskiej Mszy po raz pierwszy tak naprawdę zrozumiałam słowa pieśni: „Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”. Ciarki przeszły przez całe ciało, a gęsia skórka wracała na samo wspomnienie tego, jeszcze długo później…