
Gdy wróciłam do Wrocławia i wyszłam wieczorem z Sonią na spacer zachwyciła mnie rześkość powietrza. Wdychałam tę świeżość jak gdybym przez tydzień siedziała w zamknięciu. Może to kwestia przyzwyczajenia, a może to tam po prostu śmierdzi 😉 Ale o tym już kiedyś pisałam.
Pomimo, że uważam wyprawę za udaną, to poczułam niesamowitą ulgę, gdy wylądowaliśmy we Wrocławiu. Istnieje szansa, że było to wywołane szybkim tempem odkrywania Nowego Jorku. Może gdybyśmy tam byli dłużej i mieli czas na bezcelowe przechadzanie się jego ulicami nie licząc miejsc gdzie jeszcze nie byliśmy, to bym inaczej patrzyła na to miasto.
Tak czy inaczej cieszę się, że tam byliśmy i postaram się coś jeszcze wydobyć z pamięci by zarysować wyjątkowość tego miejsca. A może i przygotować na podobną podróż tych, których wspaniały sen o odwiedzinach NY ma się wkrótce ziścić.
Organizacja
Całą organizacją zajmował się W. Ja miałam pachnieć i dobrze wyglądać – jak widać, nawet i to mi się nie udało…

Samolot
No cóż, po wczytaniu się w komentarze użytkowników tanich linii lotniczych stwierdziliśmy (decyzją W.), że bardziej stać nas na troszkę droższe bilety starym, poczciwym Lotem, niż na dopłacanie do dziwacznych linii, gdy coś pójdzie nie tak, a szans na to było całkiem sporo. Druga sprawa – wszystkie promocje dotyczyły np. Warszawy czy Berlina, a nam zależało na Wrocławiu, bo jak się doliczy kasę na dojazd, ewentualny parking czy noclegi, no i stres czy nic po drodze się nie wydarzy, to jednak troszkę droższy wylot z Wrocławia nie brzmiał już tak głupio 😉
Hotele


Niezawodny Booking.com, bo zawsze można odwołać rezerwację, często bezpłatnie. Ponieważ wiedzieliśmy, że z całego NY najlepiej odnajdę się w Central Parku, to szukaliśmy miejsc w jego pobliżu (żeby na „dzień dobry” nie znienawidzić Nowego Jorku ;)). No a nie ukrywajmy, jest to dość droga miejscówa. Dlatego nie nastawialiśmy się tam na luksusy. Sprawdziliśmy tylko czy jest klima i przeczytaliśmy najgorsze i najlepsze opinie. Przeżyliśmy, więc jak na nasze wymagania nie było źle. Ale jak ktoś preferuje komfortowe warunki jak wygodne duże łóżko, a nie piętrowa, skrzypiąca prycza, czy niedzielona z innymi łazienka, to polecam coś odrobinę dalej 😉 ale muszę przyznać, że miło jest wyjść o świcie na spacer czy pobiegać do wspaniałej zieleni odcinającej od zgiełku tej miejskiej dżungli… A dla takiego widoku z okna warto było się przemęczyć!
Drugi hotel mieliśmy 10 min spacerkiem od Oceanu. Tu już warunki były zdecydowanie lepsze + „śniadanie” (nieważne jakie, ważne że można było się napchać na kilka godzin). No i może widok z okna już mniej fascynujący.
New York Pass
Coś bez czego nie warto wybierać się do Nowego Jorku! Jest to coś w rodzaju płatnej aplikacji, która jest przepustką do setek atrakcji. Dodatkowo znacznie skraca czas stania w kolejkach po bilety! Jakiś czas przed wyjazdem udało się nam (palcami W.) kupić NYPass w promocji na 7 dni. Kosztowało to ok. 250$ na osobę. Przez ten tydzień wykorzystaliśmy wejściówek na, uwaga! ponad 400$ x2. Warto wspomnieć, że z wielu atrakcji nie skorzystalibyśmy gdybyśmy musieli za nie płacić. I zapewne szkoda by nam było obchodzić muzeum w błyskawicznym tempie lub oddawać rowery po godzinie gdy mieliśmy je wynajęte na cały dzień. Więc naprawdę warto. Zwłaszcza, że zawarte są tam wszystkie podstawowe punkty zwiedzania + dziesiątki innych atrakcji jak choćby Luna Park nad Oceanem… Jedyne na co wydaliśmy kasę (prócz jedzenia i zachcianek), to metro i Brodway. Jak widać było to naprawdę bardzo dobrze wydane 250 dolców na łebka.
Osobliwości Nowego Jorku
Wędrując tak przez 10 dni ulicami tego jakże intrygującego miasta, które albo się kocha albo nienawidzi, miałam czas na obserwację jego zwyczajów i zachowań. Zacznę od tych najdziwniejszych.
Na ulicy
Pierwsze co, to permanentne trąbienie na ulicach. No masakra, nie da się przejść żeby ktoś na kogoś nie trąbił! Więc przynajmniej w tej kwestii filmy nie kłamią 😉 Ale co jest najdziwniejsze, oni trąbią bez żadnych emocji. Przecież gdybym kogoś ja tak wytrąbiła, to zdecydowanie bym dołączyła do tego machanie rękoma czy chociaż grymas na twarzy. A oni nic! Zero emocji. Dziwacy 😉
Jak już jesteśmy przy ruchu ulicznym to dodam, że nie chciałabym być tam ani kierowca ani rowerzystą. To co się tam dzieje, to jest istne szaleństwo. Piesi przechodzą kiedy się im podoba i gdzie im się podoba (tylko nieliczni wiedzą, że gdy zostaną potrąceni na czerwonym świetle, to nici z odszkodowania). Do tego stopnia jest to nieogarnięty chaos, że gdy zbliżają się godziny szczytu, to na skrzyżowaniach, mimo działającej sygnalizacji, pojawiają się policjanci kierujący ruchem… Aż dziw bierze, że dorośli ludzie, znający prawo ruchu drogowego wymagają wsparcia!
Aaaaa, jeszcze jedno! Samochody, a raczej kierowcy, zdają się nie zauważać pojazdów uprzywilejowanych. Te mogą coraz głośniej i głośniej jęczeć, do czasu aż zapali się zielone światło i samochody zjadą po prostu ze skrzyżowania…
Sklepy i punkty z jedzeniem
W centrum Manhattanu daje się zaobserwować pewien trend – albo ekskluzywne restauracje albo… dolar za kawałek pizzy. Jak człowiek wygłodzony i z mnóstwem miejsc do odhaczenia na liście, to wiadomo, że zadowoli się kawałkiem pizzy za dolca, która nawiasem mówiąc, była całkiem smaczna 😀

Gdy wychodziło się poza granice centralnej części Manhattanu, to do głosu dochodziły hinduskie sklepiki wyposażone w podstawowe produkty spożywczo-chemiczne, mnóstwo przeróżnych mega chemicznych ciasteczek oraz piwa (wina i wódki w osobnych sklepach są sprzedawane). Różnią się one między sobą poziomem sympatii lub antypatii do zwierząt. W jednych jest wywieszony zakaz wprowadzania zwierząt, w innych można spotkać oswojone koty, a w innych (a przynajmniej w jednym) można spotkać cały miot dzikich kociaków.

Gdy wygłodniali, późnym deszczowym wieczorem przenieśliśmy się do drugiego hotelu marzyliśmy o tym by jak najszybciej dojść do chińskiej restauracji, której ulotkę znaleźliśmy w recepcji. Jakież było nasze zdziwienie, gdy na miejscu, zamiast stolików znaleźliśmy zaparkowane w całkiem sporej sali rowery… Co prawda jedzenie było pyszne, ale przekonaliśmy się o tym dopiero gdy wróciliśmy z pakunkami do pokoju. (zdjęcie robione z ukrycia, więc widać tylko kawałek)
Ciekawostka:
Jak szybko przekonać się czy się zostało wywiezionym na Harlem czy Bronx (żeby być poprawnym politycznie i nie powiedzieć: „na Murzyńską dzielnię”)? Wystarczy rozejrzeć się i stwierdzić ile zakładów fryzjerskich jest na m². Jeżeli co drugi sklep, to nie jest fryzjer, to wylądowaliśmy np. w chińskiej dzielnicy, która też ma swoje uroki 😉
Metro
Niby nie do zastąpienia, a namieszać potrafi… O mnogości linii metra już chyba wiedzą wszyscy. Mając ze sobą mapkę można przejechać ogromny NY wzdłuż i wszerz. Oczywiście z milionem przesiadek i spacerami podziemnymi łącznikami. Mimo ogromnego tłoku w godzinach szczytu jest to dość wygodne rozwiązanie. Zwłaszcza jak się ma gazetę/książkę, film na komórce czy jak ja – bloga. Było to bowiem idealne miejsce gdzie na spokojnie mogłam przygotowywać kolejne wpisy 😀

Gorzej jest gdy np. coś zatamuje przepustowość. Na naszych oczach drzwi metra ścisnęły człowieka za głowę i cała akcja ratunkowa, czekanie na policję itd. opóźniły przyjazd kilku pociągów.
Gdy zaczyna padać nigdy nie można być pewnym czy i które stacje będą działać. Na własnej skórze i nieomal na własnym portfelu przekonaliśmy się jak można się przeliczyć polegając na metrze. W dniu wylotu na lotnisko wyruszyliśmy ze sporym zapasem czasu – tak na wszelki wypadek. Niestety mimo to ledwo co udało nam się załapać na nasz lot. Bagaże nadaliśmy dosłownie w ostatniej minucie. Co się wydarzyło? Metro zatrzymało się kilka przystanków przed celem i kazano nam się przesiąść do podstawionych autobusów. Ciągle mieliśmy sporo czasu, więc spokojnie zrobiliśmy jak każą. Okazało się, że autobus jechał z prędkością 10km/h i co chwilę zatrzymywał się albo na światłach albo na przystankach. Trochę nerwów nas to kosztowało, ale przynajmniej przejechaliśmy się nowojorskim autobusem, na którego nie starczyło nam wcześniej czasu 😉

Ale nowojorskie metro to nie tylko pociągi. Gdy ma się szczęście, to można trafić na piękne koncerty solowe czy zespołów. Gdy raz nie wysiadłszy na odpowiedniej stacji pojechaliśmy na Harlem, w czasie długiego odcinka byliśmy świadkami mini-show mieszkańców tej sławetnej dzielnicy.
Różnorodność na ulicy
Ci którzy pomyśleli, że będzie tu miejsce na opis ludzi, są w błędzie. Będzie tu mowa o budowlach. Maszerując ulicami NY mijaliśmy dwa rodzaje budynków – takie którym ja robiłam zdjęcia i zachwycałam się nad ich urokliwością i takie którym zdjęcia robił W. nie mogąc wyjść z podziwu ich ogromu.



Są takie dzielnice, które na każdym kroku łapały mnie za serce – same stare, ceglane kamienice, klimatyczne wąskie uliczki i sporo zieleni. W. zaś miał używanie w centralnej części Manhattanu. Pomijając istniejące już pnące się ku niebu szklane olbrzymy, całe mnóstwo zaczynało się nieśmiało wyłaniać z pośród niskich ceglanych domków. Gdy zatrzymywaliśmy się aby W. mógł się nimi zachwycać i zrobić zdjęcie, okazywało się, że obok są już fundamenty dla bynajmniej nie małych i klimatycznych bloczków. Zastanawialiśmy się jak długo jeszcze będą w stanie bronić się przed zburzeniem te nieszczęsne sierotki, które się ostały w tej dżungli.
Dobra, starczy tego, bo i tak zdecydowanie za długo. Starałam się jak najzwięźlej opisać to co najbardziej mnie tam zadziwiło czy zauroczył. Ale Nowy Jork jest tak ogromy i kryje w sobie tyle tematów do opisania, że wyszło ostatnio strasznie monotematycznie 😉
Na pewno powstanie jeszcze jeden wpis. Jeżeli Was zanudziłam tym tematem, to i tak go napiszę chociażby dla samej siebie, bo będzie o najfajniejszych dla mnie miejscach 😀
P.S. Wiecie co polskiego prócz turystów udało mi się tam znaleźć? Konserwy i kilka rodzajów wódki 🙂