Dzisiaj będzie trochę ostrzej, ale co mi tam! Jestem na urlopie – wolno mi 😉 Zacznę od niewinnego pytania, na które nie musicie głośno odpowiadać. Sprawdzacie prognozę pogody rano, przed wyjściem z domu ? Czy raczej należycie do tych osób, które opierają swoją wiedzę na intuicji i sytuacji zastanej za oknem, a później krzyczą, że pada, że zimno, że za gorąco na dżinsy i bluzę? Ja osobiście nienawidzę nosić dżinsów, gdy na dworze jest spiekota, ale też strasznie szybko marznę. Nie lubię narzekać, więc staram się, by deszcz mnie nie zaskoczył. Niestety często jest tak, że wyglądając przez okno widzimy, że jest pochmurno i chłodno i do tego dostosowujemy ubranie (i przy okazji nastrój). Czasem jest odwrotnie, nasza logika podpowiada: wczoraj było ciepło, rano jest przyjemnie, więc nie będzie padać i będzie ciepło.

Dawno temu, gdy wszędzie poruszałam się rowerem, nauczyłam się sprawdzać prognozę pogody. Nie wyobrażałam sobie wyjścia z domu bez zajrzenia na stronki z pogodą. Jeszcze do niedawna za wyrocznię uważałam aplikację Meteo, bo jak już się człowiek jej nauczy, to ma tam wszystko. Ostatnio niestety straciłam do niej zaufanie, bo w zimie dodawała kilka stopni, przez co wystawiała mnie na mróz. Ale niestety żadnej innej prognozie już tak nie zaufałam i czuję się, jakby każdy mój dzień był pogodową loterią… Nie znając prognozy czuję się jak bez ręki, więc może jednak wrócę do Meteo i przetestuję ją na nowo. Może się naprawiło. Jak kogoś to będzie interesowało, to mogę dać znać czy działa 😉

Zastanawiacie się pewnie dlaczego gadam o prognozie, o aplikacjach pogodowych i swoich upodobaniach odzieżowych. Ano jest głębszy sens tego wstępu. Istnieje pewne zjawisko, które mnie strasznie drażni. No dobra, może przesadzam z tym „strasznie”. Strasznie będzie wtedy, gdy sama tak zacznę robić. A teraz, to mnie nawet troszkę śmieszy.

Adrem!

W okolicach jesieni pojawia w radiu (zakładam, że w TV też) reklama. Pewna pani mówi głosem pozbawionym nadziei i pełnym zniechęcenia coś w stylu: „no i znowu przyszła jesień/zima – plucha, ziąb (…) i katar.” A później radzi żeby wziąć jakiś Rutinoscorbin czy coś innego na odporność. Widzicie – nawet nie wiem czego jest to reklama, bo jak tylko ją słyszę, to albo wyłączam radio (i to mało delikatnie przy użyciu pięści), albo wręcz jej mówię, ze szczerą złością: to wypindalaj na Florydę. Jest kilka reklam, na które żywo reaguję, ale ta wybitnie na mnie działa! I to nie tak, jakby twórcy i producent sobie życzyli. Dlaczego? bo niestety utrwala podświadomie beznadziejne zachowania. Pokazuje, że jesień i zima, to czas na narzekanie, bo to takie oczywiste, że jak jest plucha, to na człowieka spada całe zło tego świata i ma on prawo, ba! wręcz obowiązek, by narzekać. A przecież można inaczej: „znowu deszcz! wyciągaj swoje kalosze i tańcz w deszczu. A żeby nie skończyć w łóżku weź coś na odporność!” Aż chce się żyć! Tak, tak wiem, że może z tym tańcem w deszczu przesadziłam i mało kto by się w tym odnalazł, ale chciałam pokazać, że można w drugą stronę.

Mniej więcej o tym będzie ten wpis. Czyli o tym, że do dobrego łatwo się przyzwyczaić i nawet sobie człowiek nie zdaje sprawy z tego, co posiada. Żyjemy w cudownym miejscu klimatycznym. W jednym ze wspanialszych miejsc na ziemi (i błagam! nie spłycajcie tego do polityki!). Mamy 4 piękne, pełne, prawdziwe, pory roku. Mamy morze, góry, lasy, jeziora. Nie mamy jadowitych węży, skorpionów, rekinów i im podobnych. I co najważniejsze – NIE MAMY KATAKLIZMÓW! Tak, wiem – powodzie i wstrząsy i susze, to też kataklizmy. Ale są sporadyczne.

Nie wiem czy to jest wpisane w naszą polskość i jak to jest w innych krajach, ale my zawsze narzekamy na pogodę! Bo w zimie zimno. I śnieg pada. I śnieg się topi. W lecie gorąco. Jak zelżeje, to narzekamy, że co to za lato z 23 stopniami. Jesień… Oooo, tej to się obrywa systematycznie i obficie. Najmniej chyba dostaje się wiośnie, bo jest taką miłą odmianą po zimie. Ale i tak nie pasuje nam, że jest raz ciepło, raz zimno, że pada, że jeszcze nie można kurtki zostawić i tak dalej. Niby przyjemnie, ale gdyby przyszło nam żyć przez 12 miesięcy w wiecznej wiośnie, to dopiero by było gadania! co to za miejsce – bez śniegu, bez upałów, nie ma złotych, spadających liści, tylko wiecznie stan przejściowy!

No i tak narzekamy i narzekamy. Nie dogodzi. W lipcu skwar, że się oddychać nawet w nocy nie da, ale jak przyjdzie sierpień, a razem z nim noce i poranki chłodniejsze, to zaraz pretensje, że się nie da z domu wyjść, bo zimno. Jak z rana jest zimno, to się bierze sweterek albo przez chwilę marznie, a później chodzi się w słońcu i jest przyjemnie.

Nie wyobrażam sobie życia bez zim

Czy osoby, które wiecznie narzekają na zimę, która przychodzi rok w rok (jeszcze ciągle – dzięki Bogu) nie myślały, żeby rzucić wszystko i wyprowadzić się do Chorwacji na przykład? Na początku może będzie im ciężko, bo nowe miejsce i tak dalej, ale jaka rozkosz dla ciała i umysłu od września do kwietnia. Tyle wygrać! Na przykład taki pan Cejrowski, nienawidzi zimna i śniegu – pół roku spędza w Arizonie, czy gdzieś indziej, gdzie jest ciepło. Ja wiem kasa – ale po pierwsze: nie trzeba mieć dwóch domów tak jak on, po drugie: nic nie jest warte tyle co komfort psychiczny, po trzecie: i tak zniszczymy niedługo tę planetę, więc nie ma co sobie żałować! Jeżeli ma ktoś w pracy beznadziejnego szefa i nie ma szans na jego zmianę, to głęboko wierzę w to, że wreszcie rzuci pracę. Nawet mając iść na bezrobocie. Inaczej pomyślę, że jest masochistą. A w kwestii pogody jest bardziej pewne, że nic się szybko nie zmieni.

Mamy tyle spraw, o które musimy się martwić. Tyle problemów do rozwiązania, czy naprawdę jest sens narzekać i denerwować się czymś, na co nie mamy wpływu? To znaczy mamy – rozwiązanie o którym wspominałam wcześniej.

Ja nienawidzę jak mi słońce praży w twarz, więc mam ogromny kapelusz i wychodząc z Soną na spacer po łąkach, gdzie jestem jak na patelni, dokonuję wyboru: czy wolę wyglądać jak debilka w wielkim czarno-białym kapeluszu, czy dać sobie spalić twarz i nagrzać głowę, czego nienawidzę. Czasem mam ogromną ochotę narzekać na sweter, który noszę przez pół dnia w garści, bo zakładam, że gdy będę wracać będzie zimno. Przechodzi mi momentalnie, gdy się okazuje, że bez niego bym zamarzła. Oczywiście niejednokrotnie okazuje się, że sweter mi się nie przydał i jestem zła na siebie za to, że jestem taką cipką, ale uwierzcie mi – przyjemność jaką daje założenie swetra w chłodny wieczór… ech 😉

Żeby nie było – nie jestem ideałem i też marudzę. Głównie wtedy, gdy mam jeden dzień wolnego, a leje. Gdy jadę na narty, a słońce odbiera mi śnieg. W sumie, to już się nawet przyzwyczaiłam, że nawet na Chorwację jestem w stanie ściągnąć ulewne deszcze i już na to nie narzekam – biorę jako aksjomat. Chodzi bardziej o to, że jak jest zima, to staram się przestawiać myślenie na zimowe i nie chodzi o marudzenie, tylko nastawienie na odśnieżanie samochodu, noszenie ciężkich kurtek i płaszczy. Kupując zimowe buty rozważam, czy jak będzie chlapa, to mi nie przemokną. Wystarczy zmienić myślenie i naprawdę będzie się łatwiej żyło. I nam samym i wszystkim, którzy słuchają naszego nieustannego marudzenia czy to znajomi i rodzina czy zupełnie obcy na przystanku i w autobusie.

Cieszmy się, że nie ma u nas notorycznych, silnych trzęsień ziemi, tsunami, huraganów, wiecznych powodzi, ciągłych upałów z wysoką wilgotnością, permanentnych deszczy i przeszywających syberyjskich zim. Doceńmy to, co mamy i przestańmy narzekać!

Osobiście nie wyobrażam sobie mieszkać na rajskich plażach, z jadowitym robactwem, czekając na kolejny atak tsunami. Ostatnio zostałam grzecznie poproszona o obejrzenie filmu Interstellar (w kontekście wpisu o dylatacji czasu) z niego wiem, że jak nam się będzie kończyć życie na ziemi, to znajdzie się kilku śmiałków, którzy przemierzą Czarną Dziurę by znaleźć nam nowy dom. Ale nie o tym chciałam mówić 😉 I tam był taki motyw, że przeogromna fala zbliżała się, już nawet nie tyle na ludzi, co na mnie! Przy oglądaniu głupich filmów, gdzie woda pochłania wszystko, mnie odbiera oddech. I ja bym miała żyć w miejscu, gdzie jest ogromne prawdopodobieństwo takiej śmierci? No na pewno!

Wiem, że już trochę długo, ale jeszcze poświęćmy chwilkę Bałtykowi. Ciągle słyszę narzekania na nasze morze, że brzydkie, że zimne, że śmierdzi, że nie takie, że siakie i pierdziakie. Gdy byłam w tamtym roku w NY nad Oceanem, to moje pierwsze wrażenie – ogromny Bałtyk. Woda w takim samym kolorze, tak samo zimna. A wiecie co jest najpiękniejsze w Bałtyku? Fale! Co z tego, że w Chorwacji można wejść do morza w każdym miejscu wybrzeża, kiedy gorące nie jest ukojeniem przy 40 stopniach i do tego milczy. Nie ma fal.

Żeby nie było – Bałtyk 🙂

Wiem, że każdy lubi coś innego i to co ja wymieniałam jako minusy dla kogoś może być plusami. A to co dla mnie jest plusem, jest nie do zaakceptowania przez innych. Różnorodność sprawia, że to wszystko ma sens, ale jak nauczymy się szukać pozytywów i przestaniemy narzekać na to, na co nie mamy wpływu, to jak pięknie zacznie się nam żyć. A kto wie, może zaczniemy mieć siłę na to, by walczyć z tym na co mamy wpływ i wtedy będziemy mieć Eden w Polsce 😉