„Incepcja”, „Vanila Sky”, „Dzień Świstaka” i pewnie jeszcze do kilku innych filmów mogłabym odnieść swoją rzeczywistość w ostatnim czasie. Niby otacza mnie świat zupełnie normalny, a coś jest nie tak. Wchodzę do domu. Zdejmuję buty. Odkładam klucze. Wszystko mi mówi, że jestem w realnym tu i teraz. I że tak właśnie wygląda mój dzień, moja codzienna rutyna. Podświadomość jednak płata mi figle i przy kolejnych mrugnięciach widzę obrazy, których nie ma. Czuję się jak bohaterka zabaw na spostrzegawczość: znajdź 5 różnic. Przez ułamek sekundy widzę niby wszystko to samo, tak jakby nałożyć na moje mieszkanie nakładkę, z tą jednak różnicą, że gdy jestem w tej drugiej rzeczywistości robię krok w bok. Dlaczego? Coś podpowiada mi, że tak powinnam. Dlaczego? Z jakiegoś powodu uważa, że rozleję wodę. Wodę? Tak, bo tamta ja mam w przedpokoju miskę z wodą wystawioną. Jakiś wewnętrzny głos mówi, że mam psa. Ale ja przecież doskonale wiem, że nie mam. Jestem tylko ja i W. Zawsze tak było! Nigdy nie było w tym domu żadnego psa. A jednak, im bardziej tłumaczę sobie, że to nieprawda, tym bardziej ostrożnie składam rozkładany fotel, by nie przycisnąć pysk psu, który wymyśliła moja wyobraźnia. A wchodząc do mieszkania bardzo powoli otwieram drzwi, by przypadkiem nie uderzyć tego wyimaginowanego przyjaciela.

Jakby jej nie było…

Ale przecież, gdyby to była prawda, to byłby w domu jakiś ślad. Przecież bym pamiętała. A ja jestem pewna, że nie było u nas nigdy psa! „Ale czy tak naprawdę jesteś pewna?”- docieka podświadomość. Ja milczę, więc ta ciągnie dalej: „To dlaczego nie zaglądasz do zdjęć w telefonie? Dlaczego jak wchodzisz na łąki, to coś ściska Ci gardło?”. No właśnie, dlaczego? Dlaczego jak spadnie mi kawałek cebuli na podłogę, to podnoszę ją szybko, jakby od tego zależało czyjeś życie? Dlaczego, gdy obieram jabłko, to odkrajam kawałek? Może naprawdę, ta rzeczywistość, w której żyję nie jest moją? Może ja przynależę do innego świata…

Wyparcie… Jakie to proste. Myślałam, że wystarczy wywieść do schroniska wszystkie rzeczy, a te które zostały schować gdzieś głęboko. Myślałam, że wystarczy nie oglądać zdjęć i nie myśleć. A jednak to nie jest takie proste. Życie człowieka składa się z przyzwyczajeń. Jak można jechać setki kilometrów przed siebie nie spoglądając na tylne siedzenie, z którego przez kilka ostatnich lat pilnujący wzrok wbijał się we wsteczne lusterko? Jak znaleźć sens w spaniu rano tyle ile się chce? Jak się odnaleźć w nadmiarze czasu powstałym w luce po spacerach? Jak niewiele znaczy możliwość beztroskiego zasiedzenia się u znajomych chociaż z tyłu głowy cały czas coś mówi „musisz wracać”.

Najlepiej jest się do niczego nie przyzwyczajać. Żyć tak, jakby każdy dzień był osobnym odcinkiem serialu. Tylko wtedy rodzi się pytanie po co to życie skoro mamy zrezygnować z wspomnień… Ktoś powie „Po co brać psa, tylko się człowiek przyzwyczai, a później będzie smutno”. Ktoś inny powie „Ja się szybko przywiązuję, więc mogę mieć tylko szczeniaka”. A dla mnie w oczach starego psa jest tyle piękna i mądrości.

Sonia trafiła do mnie, gdy miała 9 lat. A właściwie 9 lat i 10 miesięcy. Było to, licząc w tym wszechświecie, 3,5 roku temu. W naszym wszechświecie – byłyśmy razem całe życie. Nie pamiętam już jak wyglądało moje życie bez tego wszystkożernego, wiecznego szczeniaka. We wpisie Jak dwie krople wody opisałam trochę o przeznaczeniu, które było naszym udziałem. Czy żałowałabym, gdyby jednak ta „9” przy jej imieniu by mnie wystraszyła? Zapewne nie – Sonia by znalazła kochającą rodzinę, a ja żyłabym w przekonaniu, że dobrze zrobiłam. Nigdy nie dowiedziałabym się co tak naprawdę straciłam.

W życiu nie ma nic bardziej pewnego niż śmierć. No chyba, że to, że zawsze przychodzi nie w porę. My z Sonieczką dostałyśmy to, o czym większość może pomarzyć. Dostałyśmy czas. Bonusowy długi majowy weekend, aby się pożegnać. Abyśmy mogli ją rozpieszczać i cieszyć się każdą dodatkową chwilą. Upajałam się widokiem, gdy wchodził w nią szczeniak, gdy tylko pojawiał się cień szansy na jedzenie. Okazało się, że moja Siłaczka miała tak wielką chęć życia, że 3 dni zamieniła na 3 tygodnie. Dzielnie znosiła spuszczanie płynu z płuc i nawet przez chwilę nie wyglądało, że coś sprawia jej ból i musimy podjąć „męską” decyzję. Ona po prostu chciała żyć. Ostatniego dnia widziałam, że gaśnie. Oczy jej miały w sobie tyle bólu, który widzi się u psów, które na łańcuchu nigdy nie zaznały miłości. Nie chciałam tego widzieć, a raczej analizować i rozumieć. Myślałam, że jak będę udawać, że tego nie ma, to to zniknie i będzie tak jak wcześniej.

Obraz może zawierać: 1 osoba, pies
Korzystałyśmy z danego nam czasu

Gdy niedługo wcześniej musiałam wyjechać na tydzień nie zabierając jej ze sobą, by była pod stałą opieką naszych Pań z NicpońVet zastanawiałam się, czy nie przyśpieszę jej odejścia, bo będzie tęsknić, a to byłby dodatkowy stres. Teraz mam wrażenie, że podarowałam jej tym kilka dodatkowych dni. Wydaje mi się, że ona na mnie czekała. Ten pies zawsze był powściągliwy w okazywaniu radości na czyjś widok. A jednak nasze spotkanie po tym tygodniu przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Radości Soni nie da się opisać. Tak jakby czuła, że już długo nie mogła przeciągać tego dnia i cieszyła się, że będę razem z nią.

Dwa dni później moja Wojowniczka wyruszyła w ostatnią podróż cierpiąc w ciszy. Twardzielka nie chciała pokazać, że boli. Trochę więc czasu minęło zanim zrozumieliśmy co się dzieje i dowieźliśmy ją do najbliższego weterynarze. Nigdy nie sądziłam, że zastrzyk, którego tak bardzo się zawsze bałam, może być takim ukojeniem. Przez pół godziny w samochodzie i w poczekalni tuląc ją słyszałam jak każdy oddech przepełnia ją bólem. Gdy leżała na stole, wtulona w nią czułam jej ból. I nagle poczułam jak zasypia. Jak ból odchodzi. A ona śpi spokojnie, tak jak już dawno nie spała.

Widziałam, że dla niej nie można było zrobić nic lepszego. Ale i tak, mimo to serce rozsypało mi się na milion kawałków. 3 i pół roku. A tak, jakby wieczność. Zamykając drzwi do gabinetu weterynarza chciałam zostawić tam wszystko. Zatrzasnąć drzwi do wspomnień. Zapomnień każdą wspólną chwilę. Wysprzątałam mieszkanie, rzeczy oddaliśmy do schroniska. Nie chciałam pamiętać, wspominać. Chciałam po prostu zapomnieć.

permanentna inwigilacja

Wiecie co? Nie da się! Mogę oszukiwać samą siebie, ale nie da się wymazać z głowy czegoś, co było częścią życia. Nawet tak krótko. Stary, spokojny pies nie absorbował zbyt mocno, a jednak rano brak tupania ponaglającego do podania śniadania. Brak pary brązowych oczu obserwujących mnie w lustrze czy już wstałam. Zamykając się w łazience czy na balkonie nie czuję wzroku wbitego we mnie nawet przez ścianę – strasznie dziwne jest to uczucie wolności.

Psie serce nie rozumie przypadkowego zamknięcia drzwi

Nie chciałam pamiętać daty kiedy to się stało. Nie chciałam rozpamiętywać. Niestety przez przypadek pamiętam. Wyjeżdżając wtedy na tydzień, na lodówkę przyczepiłem rozpiskę z dużą ilością leków które brała, po to aby W. mógł sobie skreślać dzień po dniu, który z leków już dał. >>Żeby nie było, że przyjmowanie dużej ilości leków było dla niej męczarnią. Bynajmniej – tabletki = jedzenie, a jedzenie, to zawsze radość<< Nie wiedziałam kiedy wrócę, więc plan zrobiłam z „górką” i skończyłam na 19.05. Tak jakbym czuła, że 20 maja już całej porcji leków nie przyjmie.

Czy oddałam wszystkie jej rzeczy? Nie. Zostawiłam szelki, bo to była rzecz jej najbliższa. Nie chciałam nic więcej, ale wyjeżdżając do schroniska nie mogłam znaleźć kagańca, który był kupiony po to, aby ograniczyć ilość spożywanych drobiazgów na spacerze. Znalazłam go chwilę po powrocie. Tak miało być, bo ten kaganiec przypomina jaka była i co potrafią zrobić dla jedzenia, na przykład powybić w niego kawałki buraków znalezionych w kompostowniku ❤️.

Torba jest po to, aby z niej wyciągać jedzenie.

Niecały tydzień po Soni, za tak zwany Tęczowy Most powędrował Golduś – spaniel, który był w naszej rodzinie przez 14 lat. Jakie to zabawne: wczoraj były dwa psy, dziś nie ma po nich śladu… Oglądam w necie zdjęcia tych biednych psów ze schronisk, głównie z Radys (jak nie znacie tematu, to poczytajcie, żeby wiedzieć jakimi bydlakami potrafią być ludzie), ale to jeszcze nie czas. Jeszcze nie mogę. Czy uważam, że byłaby to zdrada? Chyba nie, ale pewnie wszystko bym porównywała do Sony i nie umiałabym zaakceptować odmienności.

Brak opisu.
Oto jak ostatni raz „składał” mi
życzenia imieninowe na odległość

Ciężko mi ostatnio, efekt wyparcia przestaje działać. Tekst poniżej napisałam dwa dni po rozstaniu. Może pożegnanie pomoże mi sobie to wszystko jakoś ułożyć i zamknąć w jakimś sensie ten etap, by próbować żyć normalnie. Pamiętając, że była, ale starając się wyciągać z tego to, co było w tym czasie najpiękniejsze.

Królowo, to był zaszczyt! Niecałe 4 lata z Tobą więcej znaczą niż lata bez Ciebie. Nazywali Cię seniorem, adopcji którego nikt nie chciał się podjąć, bo podobno będziesz krótko żyła. A na mnie patrzyli jak na bohatera, o święta naiwności! A później zazdrościli mi tak idealnego psa. Ale, czy można nazwać idealnym psa tak nieułożonego? A może właśnie dzięki temu byłaś wyjątkowa i idealnie taka jak ja?
Życie wcześniejsze nauczyło Cię, że słabością, zapewne karaną, było pokazanie bólu. Dlatego tak ciężko było patrzeć na to, jak w ostatnich naszych wspólnych chwilach walczyłaś z bólem, nie chcąc tego pokazać. Wojowniczko moja, swoją młodzieńczą energią i miłością do jedzenia, wywalczyłaś dla nas 3 tygodnie, chociaż miałaś poddać się po 3 dniach.
A wiesz co właśnie robię? odkurzam Twoje legowisko i wreszcie nikt mi się do niego nie ładuje, bo akurat w tym momencie ma ochotę w nim posiedzieć. Będzie czyste jak nigdy! Tylko co z tego…

—–

Tutaj znajdziecie link do wpisów o naszych przygodach. Trochę ich przeżyliśmy 🙂 Ale dzisiaj patrzę na nie już zupełnie inaczej…

Ktoś zawsze obserwuje 😉