Przez weekend przekonałam się jakie to proste!

Wystarczy przywieźć na słynący z czarnoziemu Wschód Polski mojego Suczula. Wystarczy spuścić ją z oka na sekundę. W mgnieniu oka teleportuje się do jadłodajni zwanej „kompostownikiem”, który na jej przyjazd jest zasypany ziemią. Żeby nie wiem jak chciała ukryć gdzie była i co robiła, to czarny pysk i czarne zęby i język zdradzają jak pyszną ucztę miała.

I w przeciągu kilku godzin od delektowania się smakową ziemią wytwarza wzbogacony o minerały czarnoziem.

Trzeba tylko uważać aby po ogrodzie i trawniku nie chodzić na boska, bo szkoda by było zniszczyć tak drogocenny produkt, który może być wszędzie 🙂

Przed podróżą moja Fabryka Czarnoziemu siedzi zamknięta w domu. Aż tak bardzo mi na tym kruszcu nie zależy żeby go mieć w samochodzie 😉

Musicie mi uwierzyć na słowo, że jest to produkcja stuprocentowego czarnoziemu, bo zdjęć nie będę tu załączać 😉

[Edit]

Ponieważ jest to neverending story, to przy jednej z kolejnych wizyt udało mi się ja nagrać. A że jest co raz bardziej głucha – udało mi się do niej podejść 🙂