Czy zawsze musi być równowaga w przyrodzie? Czy to, że odzyskałam coś bardzo cennego dla mnie oznacza, że muszę być gotowa na utratę czegoś trochę mniej cennego? A może należałoby nauczyć się żyć bez sentymentów i przechodzić do porządku dziennego przy utracie przedmiotów, z którymi wiąże się mnóstwo wspomnień?

Na opowieść o tym, co tak cennego odzyskałam przyjdzie jeszcze czas. Dzisiejsza historia opowiada o tym, czym przyszło mi za tę „równowagę” zapłacić. A cała historia mogłaby zacząć się, jak klasyczna bajka.

Dawno, dawno temu. W epoce przedcovidowej, gdy Ogry żyły w mniejszych stadach, a tajska ziemia była przychylna globtroterom, przybył na świat on – zgrabny, ażurowy, niemalże rodem z Dzikiego Zachodu – kapelusz. Gdy wpadł w moje ręce, miał już nigdy z nich nie wypaść. Nie była to jedynie ochrona przed słońcem. Z tym kapeluszem wiązały się wspomnia bliskie ogrzemu sercu.

Lata mijały, a on ciągle pełnił swoją rolę. Ba! na świat przyszedł jego kolejny, wierny jego miłośnik. Otóż Ł. która nie pozwala sobie zakładać nic na głowę, wybrała właśnie jego na ochroniarza jej kilku włosków. Nie ma znaczenia, że jest o 5 rozmiarów za duży, ani nie liczy się z tym, że serce mi przystaje z każdym niewłaściwym jego traktowaniem.

Dzień, w którym wydarzyła się ta straszliwa historia, którą chcę Wam opowiedzieć, był upalny. Tego też dnia wróciło do mnie to, czego stratę bardzo przeżyłam i życiecie nabrało żywszych barw. Gdy przyszła do mnie w odwiedziny I. postanowiłyśmy uczcić to spacerem w promieniach słońca. Ja na mą głowę wcisnęłam swój elegancki czarno-biały kapelusz, a Ł. obdarowałam tym wyjątkowym. Gdy nasza podróż już chwilę trwała, zorientowałam się, że w wózku nie ma kapelusza! Zawróciłyśmy rozglądając się na wszystkie strony. Wreszcie go dostrzegłam! Leżał kilkadziesiąt metrów od nas, na skraju ulicy, przy wyjeździe z naszej ulicy – pewnie, gdy rozglądałyśmy się, czy droga wolna, mały żartowniś wyrzucił balast, a my tego nie wypatrzyłyśmy. Kamień spadł mi z serca. Teraz byle tylko tam dojść, zanim jakiś samochód na niego najedzie. Gdy tylko o tym pomyślałam nadjechał samochód ciągnąc za sobą przyczepkę wyładowaną drewnem. Zatrzymał się, aby (jak błędnie założyłam) przepuscić samochody, jednak podejrzanie długo nie ruszał. Wzbudziło to moją czujność, ale i tak to już nie miało znaczenia. Nasze krzyki i wymachiwania rękoma nie przyniosły efektów. Kapelusz, wraz z przyczepką pełną drewna odjechał w siną dal.

Może to i głupie, ale zrobiło mi się bardzo smutno, wręcz miałam ochotę krzyczeć, bo wiedziałam, że drugiego takiego już nie będę miała. Idąc dalej na spacer już sama tłumaczyłam sobie, że to tylko kapelusz, że najważniejsze są odzyskane rzeczy, że wspomnienia związane z kapeluszem są i tak ze mną, a Ł. i tak już pewnie nie pamięta o nim.

Gdy tak szłam zatopiona w myślach instynktownie odwróciłam się w stronę, w której zniknął Volkswagena ze złodziejem kapeluszy. Nagle moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem pasażera samochodu, który powoli przetaczał się obok mnie. Spuściłam wzrok na znaczek samochodu – Volkswagena. Błyskawicznie zerknęłam na jego tył – przyczepka (co prawda pusta, ale przyczepka!). Nie zastanawiałam się nawet sekundy zaczęłam machać i krzyczeć. Kierowca zatrzymał się – podobnie, jak pasażer był w wieku wskazującym na nieuchronnie zbliżającą się emeryturę – porzuciłam wózek i podbiegłam do samochodu z pytaniem, czy to oni chwilę temu zgarnęli kapelusz. Pasażer grzecznie przytaknął, wysiadł z samochodu i otworzył tylne drzwi. Na tylnej kanapie wygodnie siedział on! Mój jedyny i wspaniały! Ponieważ panowie grzecznie mi go oddali, nie poznali gniewu Ogra!

Jaki morał płynie z tej historii? Jest ich aż trzy. Po pierwsze – czy zawsze „znalezione”, to „nie kradzione”? Miejsce, w którym zgubiłam kapelusz idealnie nadaje się na zabezpieczenie zguby do czasu powrotu właściciela. Wystarczyło zamiast do samochodu przenieść go o metr i zawiesić na płocie.

Po drugie – do czasów pełnoletności Ł. może zakładać go jedynie w obrębie domu.

Po trzecie – odpowiadając na pytanie z początku wpisu – no chyba jednak nie musi być tej równowagi. Chociaż…nie wiem, jak długo ta zasada działa i co jeszcze przyjdzie mi w tym czasie zgubić 🙈