Ucieczka po nocnej akcji!
Kojarzycie dowcipy o Ciechocinku albo ogólne opinie krążące na temat sanatorium dla dorosłych? Nie wiem ile prawdy kryją w sobie te opowiastkach, ilu mężów zdradziło tam żony i ile żon się tam zatraciło bez pamięci. Wiem jedno – sanatorium to miejsce, w którym w człwieku budzą się skrywane od dawna, może nawet nigdy wcześniej nieujawnione rządze. Co sprawia, że ludzie zachowują się tam tak, jakby nigdy się nie zachowali w swoim prawdziwym życiu? Czy świadomość, że za chwilę wszysycy się rozjadą, każdy wróci do swych codzinnych obowiązków i tak naprawdę nikt nie będzie pamiętał kim byli ci ludzie, z którymi się spotykało dzień w dzień przez miesiąc? A może my, jako ludzkie osobniki, korzystamy z okazji żeby zacząć od nowa – chociaż na ten jeden miesiąc? W końcu nikt nie wie kim byliśmy wsiadając do pociągu czy samochodu wiozącego nas do bram Krainy Rozpusty 😉
Nie jestem sobie w stanie przypomnieć jaki cel mi przyświecał, ale wiem jedno, że w sanatorium robiłam rzeczy, których w domu nigdy bym (wtedy) nie zrobiła. Zanim popłyniecie za daleko ze swoją wyobraźnią dodam tylko, że mówimy tu o końcówce 6 klasy podstawówki. A przypomnę, że w czasach przedgimnazjalnych, dziećmi było się trochę dłużej niż dziś 😉
Nie pamiętam do końca jak wyglądało rozmieszczenie pięter zamieszkałych przez dziewczyny i chłopaków. Obstaję raczej przy tym, że parter i pierwsze piętro należały do dziewczyn, a drugie i trzecie do chłopaków. Średnio przemawia do mnie wersja, że piętra dziewczyn były na przemian z męskimi. Faktem jednak jest, że ja i 3 moje koleżanki mieszkałyśmy na parterze, w pokoju tuż obok dyżurki siostrzyczek. Na nocnym dyżurze były robione obchody po wszystkich piętrach, wzdłuż niekończącących się przepastnych korytarzy. Większą część nocki siostry spędzały jednak w dyżurce. Czyli tuż obok naszego pokoju.

Była niedziela wieczór. Skąd pewność po tylu latach, że to była niedziela? W niedziele były dni odwiedzin, a ja tego dnia dostałam świeżą porcję prażynek.
A one były na pewno, bo odegrały w tej histori pewną, dość istotną rolę 😉
No więc jak mówiłam – była niedziela wieczór. Tak naprawdę zaczynała się już cisza nocna i za chwilę, przy zgaszonych światłach mieliśmy czekać na odwiedziny pielęgniarek. Był mały problem – u nas w pokoju siedział Łukasz. Nasz wspaniały kolega, który zajadał się smażonymi na głębokim oleju prażynkami i nie było mu po myśli wychodzić. Szczerze mówiąc, my też nie miałyśmy zamiaru kończyć ze świątecznym nastrojem. No ale jakoś trzeba było zaradzić w temacie obchodu. Nie chcę sobie przypisywać wszystkich „zasług”, ale coś mi podpowiada (bo pewności nie mam), że to ja byłam autorką niecnego planu, który miał przedłużyć nam zabawę.
Było pewne, że nasz pokój zostanie zwizytowany na samym początku, a wtedy na dłuższą chwilę będziemy mieć spokój. Plan był prosty – ukryć Łukasza. Pokoje w całym budynku były tak zwanymi „kiszkami” – długie i wąskie. Gdy się wchodziło na wprost było okno z balkonem, a pod nim po prawej stronie łóżko moje, a po lewej Magdy. Od strony drzwi również dwa – po lewej i po prawej. Zgodnie z panującymi w sanatorium zasadami, a zatem tak, jak to robiłyśmy każdej nocy – zgasiłyśmy światło i lekko uchyliłyśmy drzwi. Miało to poinformować siostrę, że jesteśmy gotowe do spania i nie mamy nic do ukrycia. Prócz oczywiście Łukasza schowanego za moim łóżkiem, którego jeszcze przykryłam ręcznikiem zwisającym z poręczy łóżka. Plan idealny w swej prostocie! Teraz trzeba było tylko czekać.
Zgodnie z przewidywaniami obchód rozpoczął się od nas. Wpadające z korytarza światło sprawiało, że nie tonęliśmy w całkowitym mroku. Siostra zajrzała do nas, a ponieważ rozmowy jeszcze nie ucichły poprosiła grzecznie, abyśmy już kończyły z tymi chichotami i kładły się spać. Pamiętam to jakby było wczoraj, jak się zrywam z łóżka, chwytam za worek z prażynkami i niczym gazelę mknę do naszej wizytatorki z poczęstunkiem. Wbrew temu co myślicie sobie i co się stanie później – zrobiłam to z czystej życzliwości – miałam, to dałam!
Gdy tylko siostra przymknęła za sobą drzwi, wydobyłyśmy Łukiego z kryjówki i świętowaliśmy dalej. No ale cóż, życie wczesnego nastolatka ma swoje reguły i nie mogłyśmy go przenocować u siebie, więc przyszedł w końcu czas, w którym musiał opuścić swój azyl i przemaszerować nie tylko dwa piętra w górę, ale jeszcze całą długość korytarza (rysunek poniżej). Ponieważ byliśmy początkującymi przestępcami nie przeanalizowaliśmy też jednej rzeczy, a mianowicie – co będzie, gdy siostra dotrze do jego pokoju, a jego tam nie będzie? Jego współlokatorzy nie wiedzieli gdzie jest, więc nie mogli sypnąć (co najwyżej mogli się domyślać ;)). Ale „zniknięcie” chłopaka nie mogło obejść się bez echa. Pielęgniarki zaczęły poszukiwania, całe szczęście, od męskiego piętra. Chyba nie podejrzewały, że mogły go ukryć któreś z tych aniołków z niższych pięter ?

Pech chciał, że towarzysz naszych uciech został przyłapany na tym jak się skradał po schodach i już był o dwa kroki od swojego pokoju. O ile my poradziłyśmy sobie pięknie z odegraniem naszej roli, tak on w konspiracji kariery by nie zrobił. Co prawda nie mam wiedzy na temat jak długo był torturowany zanim wypowiedział numer naszego pokoju (zdaje się, że był to nr 24). Może było jak w przypadku Goluma, który cierpiał katusze zanim wykrzyczał „Shiiireee!” Ale i tak uważam, że powinien zabrać tę tajemnicę do grobu. Niestety tak się nie stało. I gdy się wygodnie układałyśmy do snu po dniu, a przynajmniej po wieczorze pełnym emocji, wpadła do nas rozwścieczona piguła. Zapaliła światło (co się nigdy nie zdarzało) i zaczęła na nas krzyczeć, że schowałyśmy Łukasza (użyła tu nazwiska, ale nie jest to tekst autoryzowany, więc pozostańmy przy imieniu) i zrobiłyśmy z niej idiotkę. „I jeszcze prażynkami częstowała, żeby uwagę odciągnąć (protestuję! przypis autora). Jutro z samego rana – cała piątka do ordynatora!”. Trzasnęła drzwiami i wyszła.
Zapadła cisza. Siedziałyśmy na swoich łóżkach jak wryte. Nie wiem jakie emocje w nas górowały czy złość na konfidenta czy strach przed spotkaniem z ordynatorem. „Czarna lista” to było coś, co budziło postrach wsród wszystkich. I jak by to miało wyglądać gdyby najbardziej wzorowe na całym turnusie uczestniczki trafiły na nią? I to może jeszcze nawet jako pierwsze!
Już nie pamiętam jak miała brzmieć wersja na poranne spotkanie z ordynatorem, poprzedzające wpisanie na „czarną listę”, ale tego jestem pewna, że to ja ją wymyśliłam. A jestem tego pewna, bo gdy wreszcie udało mi się zasnąć, spałam jak zabita do momentu, aż coś mnie obudziło. Okazało się, że już o świcie Łuki siedział z powrotem w naszym pokoju i bynajmniej nie wyglądał na kogoś, kto wkrótce będzie prowadzony na gilotynę. W każdym razie dziewczyny mówiły do mnie: „powiedz mu, powiedz mu jaki jest plan”. No więc siadłam na łóżku i zaczęłam, na wpół śpiąca, recytować linię samoobrony, która przez noc została pewnie jeszcze nieźle przez moją podświadomość podrasowana. Swoją drogą jakie to były piękne czasy, że facet budzi cię o świcie, a ty nie przejmujesz się, że jesteś bez makijażu, z podkrążonymi oczami i z włosami w nieładzie (wiecie panie o co chodzi, nieprawdaż?). Łukasz bezczelnie wyśmiał i moją wersję i naszą panikę. Ciężko było nam uwierzyć w jego teorię, że cała akcja przejdzie bez echa.
Najgorsze było wyjść z pokoju. Wstyd. Strach. Niepewność. O dziwo nikt nawet na nas nie zwrócił uwagi (przynajmniej większej niż na codzień). Pomyślałam: ok – pielęgniarki się zmieniły, ale raport z nocy leży już na pewno na biurku ordynatora.
Próbuję sobie przypomnieć czy wtedy bardziej czułam ulgę, czy rozczarowanie, że nic się nie wydarzyło. Jakby jedna i ta sama historia, z najmniejszymi drobiazgami przyśniła się pięciu osobom. Nikt nie odezwał się na ten temat nawet najdrobniejszym słówkiem.
Gdyby wtedy zostały wyciągnięte jakieś konsekwencje, to pewnie byłby to dla mnie koniec świata! Przynajmniej na tamtą chwilę… Ale patrząc na to wszystko z perspektywy czasu żałuję, że cała przygoda się tak zakończyła. Wyobrażam sobie jakbym opowiadała dzieciom, z rumieńcami zażenowania na twarzy, jak to mamusia została wpisana na „CZARNĄ listę” i na apelu, publicznie była przedstawiona jako czarna owca turnusu. A teraz mogę tylko opowiadać, bez większych emocji historię, która być może wydarzyła się tylko w mojej głowie…
————
Przez ponad 20 lat nie przeszło mi przez myśl, że mamy erę Internetu i zamiast wzdychać tęsknie do wspomnień, mogę po prostu wpisać w wyszukiwarkę: „Rymanów sanatorium Polonia”. I tak właśnie zrobiłam dzisiaj po napisaniu powyższego tekstu. Po tylu latach byłam w stanie odnaleźć „nasze” wejście wśród setek zdjęć innych uzdrowisk. Niesamowicie udana podróż sentymentalna. A przy następnej wyprawie do rodziców wygrzebię album ze zdjęciami i powspominam. Jednak kilka fotografii wklejonych do albumów ma po tysiąckroć większą moc niż setki plików na dysku.
P.S. przyjaźnie nie przetrwały zbyt długo, chociaż w dniu wyjazdu hektolitry łez popłynęły. Pomijając wspomnienia, aspekty zdrowotne i pięknym rejonie Polski, to pobyt tam zaowocował czymś, co jest obecne ze mną do tej pory, a swojego czasu nawet było nieodzowną częścio mnie. Tam nabyłam tajemną wiedzę układania kostki rubika. Ktoś chętny na lekcje?
Brat, patrz co znalazłam dla Ciebie w temacie naszego sanatoium:





😛