Standardowo miałam milczeć na tematy z pierwszych stron gazet i standardowo nie wyszło. Nie chciałam już dorzucać swojego „ziarenka” do bardzo głośnego świętowania. Ale znowu wydarzyło się coś, co mnie skłoniło do podzielenie się z Wami moimi przemyśleniami. Uważam, że poniżej coś dla siebie znajdą osoby, które zostały dzisiaj w domach oraz te, które z flagą w dłoni i pieśnią na ustach paradowały po miastach Polski.

Od kilku dni słyszałam reklamy o wspólnym śpiewaniu hymnu w różnych miastach. Przez chwilę nawet chciałam pójść, ale W. w pracy, a ewentualne towarzyszki śpiewów poza Wrocławiem, więc się zaczęło wykręcanie, bo nie lubię takich masowych imprez, zwłaszcza w pojedynkę. Ale, gdy rano włączyłam radio zaczęły mnie dopadać wiadomości z kategorii: wyrzuto-sumienia-twórcze. Ktoś będzie biegł, ktoś będzie się wspinał by na szczycie góry w południe odśpiewać hymn. Ktoś inny dławiony  przez łzy opowiada o swoich planach na świętowanie. A później zobaczyłam zdjęcia mostu w Budapeszcie obwieszonego polskimi flagami. Usłyszałam o piramidach i Burdż Chalifa w Zjednoczonych Emiratach, że będą podświetlone na biało i czerwono. Kolega w Seulu celebrował dzisiejszy dzień. A ja co? Flagę wywiesiłam. Im bliżej było do godziny W, tym wyrzuty sumienia były silniejsze.

W pewnej chwili zarzuciłam na siebie jasną kurtkę, owinęłam czerwoną chustą, do ręki z paznokciami pomalowanymi na czerwono chwyciłam czerwoną torebkę. Ale czegoś mi brakowało. Kolory niby są, ale to nie to. Przypomniałam sobie o opasce, którą miałam z jakiegoś meczu – opaska, z której odstawały dwie antenki uwieńczone flagami. Wcisnęłam ją na głowę i wyleciałam z domu. Nie muszę chyba mówić jak pociesznie musiałam wyglądać, ale przynajmniej napotkani sąsiedzi widzieli, że delegacja bloku będzie na obchodach.

Szczerze, nawet dokładnie nie sprawdziłam gdzie mają się odbyć uroczystości – co będzie to będzie. Ale to, co zobaczyłam przerosło moje wyobrażenia. Dziki tłum dostrzegłam (nawet z moją ślepotą) już z daleka. Do Rynku doszłam akurat idealnie, bo rozpoczęła się defilada. Reprezentacje przeróżnych służb mundurowych już stały i czekały na wojskową orkiestrę, która właśnie wkroczyła, by poprowadzić defiladę. Tłum porwał mnie we właściwą stronę. Na Placu stały już tysiące: młodych, starych, obcokrajowców. Mnóstwo flag, chorągiewek i kotylionów. Słońce przypiekało, a wszyscy czekali na ten najważniejszy moment. I tak, chwilę przed 12 flaga Polski zaczęła wędrować na szczyt masztu, orkiestra huknęła Mazurek Dąbrowskiego, a tysiące ludzi zaczęła odśpiewywać hymn. Na refrenie podnosiliśmy białe i czerwone kartki, które na obrazie z drona tworzyły wielką flagę. Efekt niesamowity. I ta świadomość, że się jest częścią tego wszystkiego. Nawet jeżeli czwarta zwrotka hymnu okazała się dla niektórych drobną przeszkodą 😉

Organizatorzy spodziewali się ok. 8 tysięcy uczestników. Ze wstępnych obliczeń wyszło, że było nas jakieś 2x więcej. Smutne jest, że niestety w kilka sekund po zakończeniu hymnu całkiem sporo osób, głównie młodych, po prostu sobie poszło. Rozumiem, że może przemówienia oficjeli nie są zbyt porywające. Chociaż muszę przyznać, że przynajmniej ja nie wyłapałam nic, co mogłoby nawiązywać do podziałów. Tylko odniesienia do historii i upamiętnianie odzyskania niepodległości. Ale prócz przemówień, albo inaczej – przede wszystkim za chwilę miał się odbyć Apel Poległych oraz salwa honorowa. Spora część wrocławian do tego nie dotrwała. A przecież to dzięki tym, których dotyczą salwy i wezwania w apelu, dostaliśmy Niepodległą. Ale ci co wytrwali zostali nagrodzeni. Po zakończeniu przemarszu służb mundurowych oraz pocztów sztandarowych, barierki poszły w odstawkę i wszyscy podeszliśmy pod scenę, pod telebimy, gdzie zaczęło się Niepodległościowe Karaoke. Tysiące uczestników śpiewało najbardziej znane patriotyczne pieśni, machając do tego flagami. Energia była niesamowita.

Czy ktoś z wrocławian uczestniczył w obchodach i jest mi w stanie powiedzieć kim był nasz wodzirej? Czapki z głów – rozkręcił imprezę, sprawił, że obcy ludzie się do siebie odzywali i uśmiechali. A do tego jak cudnie śpiewał 🙂 No mistrz normalnie!

Dla tych bardziej wytrwałych była jeszcze mała nagroda. Rozdawano drożdżówki z kardamonem. Podobno takimi zajadał się 100 lat temu nasz Dziadek. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym troszkę nie narozrabiała… Gdy już główne punkty programu się zakończyły postanowiłam sprawdzić czy załapię się na drożdżówkę (bo kiszki już zaczęły mi grać hymn). Udałam się w stronę szeregu namiotów, w których miałam zostać obdarowana prowiantem. Postałam tam chwilę w tłoku i dostałam wielką drożdżówę. Gdy odchodziłam zajadając się nią zobaczyłam, że z jednej strony ciągu namiotów stoi grupka ludzi. Gdy szłam dalej okazało się, że ta grupka zamieniała się w rząd par i ciągnęła się dalej. Gdy zerknęłam daleko przed siebie, to aż kęs drożdżówki stanął mi w gardle, bo okazało się, że to jest ogromna kolejka do namiotów. Uuuppsss! Osobiście uważam, że stanie w kolejce w momencie gdy nie ma jednego „okienka” było mało rozsądne, ale kultura to kultura, której, jak widać u mnie nie było 😉 Jeżeli komuś z kolejki zabrakło drożdżówki, to przepraszam i dodam, że była bardzo sycąca, ale do cudów sztuki cukierniczej zaliczyć jej nie można 😉 (udało mi się odciągnąć uwagę od „zbrodni”?)

Gdy wracałam tą samą drogą, którą niósł mnie wcześniej tłum, okazało się, że Rynek dalej jest pełen ludzi, ale tak jakby już nie było śladu po 11 listopada. Nie było flag, ludzi ubranych w narodowe barwy. Mało tego, czułam na sobie i na swojej opasce podejrzliwe spojrzenia z ukrycia.

Na koniec jeszcze taka refleksja, bo jutro będzie nowy dzień, wiec dla niektórych czas na wytykanie błędów, rozpowszechnianie zdjęć i informacji, które mają pokazać, że mimo setek tysięcy zjednoczonych ludzi, był to dzień podziałów i nienawiści…

Jakiś czas temu była emitowana reklama, w której osoby z różnych warstw społecznych śpiewały hymn. Wszyscy pięknie, wspólnie. Aż dochodzili do czwartej zwrotki… Tę już śpiewały tylko dzieci, które uczą się jej w szkole oraz kombatanci. Oni słowa hymnu mają wyryte w sercach. A my? Rozważamy czy wyjść na obchody. Nie potrafimy wystać godziny na Apelu Poległych. Liczymy ile faszystowskich flag pojawiło się wśród setek tysięcy białoczerwonych. Oby los nie chciał wyryć nam w sercu hymnu i nie zmusił nas do zjednoczenia w sposób najbardziej okrutnych z możliwych – przeciw wspólnemu wrogowi. My, urodzeni w „raju” nigdy tego tak naprawdę nie zrozumiemy. Jako komentarz do tego ciśnie mi się na usta fraszka „Ptaszki w klatce” Ignacego Krasickiego. Idealnie pokazuje czym była utrata wolności. Ale gdyby ją zinterpretować odwrotnie, niż autor to sobie wymyślił, to zobaczymy tam nas – szczęśliwców urodzonych w Niepodległej, którzy nie znają i nie czują Mitu o Wolnej Polsce.

„Czegóż płaczesz? – staremu mówił czyżyk młody –

Masz teraz lepsze w klatce niż w polu wygody”.

„Tyś w niej zrodzony – rzekł stary – przeto ci wybaczę;

Jam był wolny, dziś w klatce – i dlatego płaczę”.