Skoro to mój blog i skoro to ja wymyślam tematy, to nie będzie to „prywata”, a po prostu kolejny temat do opisania 😉 Ha! Taki przywilej blogera! (zaczyna mi się to podobać).
8.11 to nie tylko Dzień Tatara (tego do jedzenia), ale przy okazji urodziny pewnego Starucha. W tym roku są one wyjątkowo bolesne, bo związane z kolejną zmianą kodu. Ojciec – nie łam się, póki włos Ci się nie bieli, to ciągle możesz oszukiwać, że jesteś nastolatkiem 😉 Chociaż… gdy ja zbliżałam się do dnia, gdy bycie nastolatką miało stać się historią powiedziałeś mi: „no cóż, zaczynają ci się nasze kategorie”, ozdabiając to odpowiednio złośliwym uśmiechem. Ze względu na szacunek dla wieku, nie odwdzięczę się równie złośliwym komentarzem.
Skoro uprzejmości mamy już za sobą, to wykorzystam miejsce i czas i napiszę coś jeszcze. A co mi tam, niech to będzie taka słowna laurka, której od czasów przedszkola – z ogromną zresztą przyjemnością – nie tworzę.
Kiedyś koleżanka, z którą miałam wspólny „wakacyjny budżet”, a której rodzice może i byli lepiej sytuowani, powiedziała mi: „mój tata daje nam 100 000, a twój tylko 10 000” (tak drogie dzieci, takie kieszonkowe się kiedyś dostawało). Zrobiło mi się przykro, jak każdemu dziecku by się zrobiło w takim momencie. Ale za chwilę przypomniało mi się, że ona widzi tatę głównie tylko wtedy, gdy on daje jej te pieniądze. A mój… dał mi coś więcej. Źle! Oboje z mamą dali mi coś więcej, coś znacznie cenniejszego – dali mi wspomnienia. One nie są warte żadnych pieniędzy. Może i nauczyciele mało zarabiają, ale dla mnie było ważniejsze, że przez całe wakacje byli z nami. Był czas na wyprawy rowerowe, kopanie piłki, obiad o ludzkiej porze. Szczerze mówiąc wtedy myślałam, że to normalne, że wszyscy rodzice tak mają. Dopiero z czasem zrozumiałam, że tak nie jest i jeszcze bardziej to doceniłam.
Uważam, że dzisiaj być dobrym rodzicem jest zdecydowanie łatwiej, niż to kiedyś było (przynajmniej w pewnym aspekcie). Teraz, gdy rodzić coś wymyśli, to idzie do Empiku i to kupuje albo zamawia na Allegro. Ja dostałam od taty ręcznie napisany zestaw pytań. Były to cienko pocięte paski papieru z pytaniami zdecydowanie przekraczającymi zakres wiedzy pierwszoklasisty. Pewnie przez to do tej pory obowiązkowym punktem dnia jest obejrzenie „1 z 10”.
Teraz rodzice zabierają dzieci do sal zabaw. Ja miałam organizowane obozy z podchodami i grami logicznymi (no dobra, innych uczniów też na to zabieraliśmy ;)). Urodziny, to nie były współczesne kinderbale, ale zawsze były zorganizowane z klasą i elegancją.
Kiedyś przyjechał do nas wujek z rodziną i wszyscy pojechaliśmy nad duży zalew – wyprawa ponad 100km. Nie pamiętam ile miałam wtedy lat. Na pewno wystarczająco dużo, aby zrozumieć rozmowę dwóch ojców:
– Wiesz Andrzej, fajne to jezioro. Ale moglibyśmy tu wyskoczyć sami, bez dzieciaków.
– No ale wiesz…- charakterystyczne cmoknięcie – to jest dla nich. Bez nich to nie będzie miało sensu.
W sumie tym możnaby zakończyć. Ta scena pokazuje jakie miałam dzieciństwo i kim byliśmy z bratem dla naszych rodziców. I za toWam dziękujemy.
Odwołując się do wspomnień, pozwolę sobie jeszcze na mini apel:
Drodzy Rodzice, za kilkanaście lat Wasze dzieci nie będą pamiętały ile prezentów od Was dostały. Chwil spędzonych wspólnie i poczucia, że są dla Was ważni, nikt im nie odbierze.
P.S. Stary – nie łam się, podobno po sześdziesiątce przechodzi się trzecią młodość 😉
Kurcze…
Takie to mało precyzyjne 😉