Na początek rzucam wyzwanie, coby czytanie poniższego tekstu miało dodatkowy smaczek – kto w czasie budowania domu zaliczył więcej od nas wpadek lub wpadek większego kalibru? Ciekawa jestem przeogromnie 😉
Wiadomo – zawsze może być gorzej (chociaż w tym momencie trudno mi w to uwierzyć), ale ciężko to wszystko przyjąć, gdy w głowie miało się wizję, że pójdzie gładko i przyjemnie. Wszystko było dokładnie rozplanowane. Wszystko z wyjątkiem zderzenia się z prawem polskim. {znowu! kto nie czytał zapraszam do Słodko-gorzkiego coming outu ;)}
Leć zatem, drogi Czytelniku, po popcorn, rozsiądź się wygodnie, a ja zaczynam snuć opowieść.

*Dla tych, którzy szykują się dopiero do tej nierównej walki na placu budowu, wyróżniłam hasła. na które warto zwrócić uwagę*

Niewinne początki

Cała historia rozpoczęła się blisko 4 lata temu. Wtedy to wpadliśmy na genialny pomysł, aby zakupić ziemię pod Wrocławiem. Ktoś powie – cóż trudnego może być w zakupie ziemi? To ja, bogatsza o całą garść doświadczeń odpowiadam – żebyś się nie zdziwił! Dzisiaj już wiemy, że jeżeli stać Cię na wydanie tysięcy na kawałek ziemi, a jesteś zielony w tych sprawach, to uwierz mi – stać Cię, aby wydać parę złotych na kogoś, kto Ci tę ziemię sprawdzi, przeryje prawnie, przejdzie w teorii całą ścieżkę, którą przechodzi się przy budowie domu, i da pozwolenie na kupno. Ale o tym później, bo chronologia ma w tej historii kluczowe znaczenie.

Dom mieliśmy budować już 3 lata temu, ale ze względów osobistych musieliśmy te plany na czas jakiś zawiesić. Jak wiecie ze Słodko-gorzkiego… – dochód naszej jednostki rodzinnej był solidnie naruszony przez „plaszczaki”, które dostałam od państwa po przyjściu na świat Ł. Ale! Nie po to człowiek harował przez całe swoje dorosłe życie, żeby nie mieć kawałka własnej podłogi do sprzedania. Lepsze, wydało się nam, jest wyzbyć się nieruchomości, do których będzie trzeba zaraz dużo dokładać, niż ładować się w kolejne kredyty. No więc machina ruszyła!

Akt I – Małymi kroczkami w paszczę lwa

O tym, jaki sposób budowy wybierzemy zadecydowaliśmy już 3 lata wcześniej. Absolutnie nie dla nas jest standardowy sposób: budowa ciągnąca się przez lata, szukanie kolejnych ekip, użeranie się z każdą kolejną i pilnowanie połączone z patrzeniem na ręce. W ten sposób 10 lat by nam nie styknęło. Chociaż… teraz już nie wiem czy i teraz nam 10 lat wystarczy na zamieszkanie… Wracając jednak do tematu – jedynym jasnym punktem na naszej pogmatwanej mapie budowy jest GW Invest. To im zaufaliśmy już 3 lata temu i dzisiaj każdego dnia upewniamy się, że lepszej decyzji podjąć nie mogliśmy. Jeżeli ktoś chce wiedzieć więcej o technologii keramzytowej, to odsyłam na ich stronę, bo tu rzetelnych informacji na pewno nie otrzymacie 😉 W skrócie plan wyglądał tak: my zajmujemy się projektem i zgodą na budowę, podciągamy prąd i wodę, oni ogarniają całą resztę. Cóż prostszego?!

Z polecenia mieliśmy geologa i geodetę (tu pan też spisał się na medal, dostarczając nam masy potrzebnych informacji, które pomogły nam na początku, gdy chodziliśmy po omacku), a także architekta. Cała zabawa zaczęła się w sierpniu roku 2023. Niby czytaliśmy o budowach, oglądaliśmy filmiki, ale jak widać – za mało! Pan architekt ustalił z nami, co zmieniamy w projekcie, a także zadeklarował się, że wystąpi w naszym imieniu o zgodę na budowę do starostwa. Żyć nie umierać! Bodajże na koniec września, gdy mieliśmy już ustalać z GW harmonogram prac byliśmy pewni, że nasze wnioski na zgodę już dawno „leżą”odsiaduje” swoje w urzędzie. No cóż… jak, pewnie już się domyślacie – tak nie było. No przecież nie daliśmy panu architektowi upoważnienia do takich czynności, bo wiadomo – co roku budujemy dom i wiemy, że takie wnioski to tylko na upoważnienie. Pędem zorganizowaliśmy dokument i według standardowych terminów (3 miesiące) – zgodę mieliśmy otrzymać na styk z rozpoczęciem prac, czyli 14 grudnia 2023.

Dla bezpieczeństwa, na początku października zadzwoniliśmy do starostwa, aby upewnić się, że wszystko idzie zgodnie z planem. No i nie szło. Nasze dokumenty trafiły do konserwatora, więc czas dla starostwa – wspomniane 3 miesiące – został wstrzymany. Zasadnym pytaniem był: jak długo dokumenty leżą u konserwatora? I tu dzieje się magia! Teoretycznie ma on miesiąc. A tak dokładnie, to ma miesiąc na zgłoszenie uwag, a ile u niego będę leżeć dokumenty, to już inna bajka. Pan w starostwie poinformował, że jak jeszcze nie wpłynęły uwagi, to już raczej nie wpłynął, ale ile będziemy czekać na zwrot dokumentów, to już nie jest w stanie pomóc.

Skrupulatny W. mimo wyraźnemu zniesmaczeniu mego narwanego temperamentu, wyliczył „czarny” scenariusz i na wtedy ustalił datę rozpoczęcia budowy (połowa lutego 2024). To znaczy wtedy, w październiku, myślał, że to czarny scenariusz – o święta naiwności.

Akt II – Zabawa się rozkręca

Żyliśmy sobie spokojnie przez trzy miesiące. Żyliśmy wizją małego domu z ogromnym ogrodem, który lada moment, bo już w lipcu, miał stać się naszym oczkiem w głowie. Ponieważ chociaż jedno z nas zdaje się mocniej stąpać po ziemi, zadzwoniliśmy do starostwa – tak pro forma. Jakaż była nasza radość, gdy się okazało, że już wydanie zgody jest na ostatniej prostej i lada moment będziemy mogli chodzić po naszych nowych sąsiadach, aby przyśpieszyć proces i podpisanymi oświadczeniami doprowadzić do otrzymania „pieczątki ostateczności”. Gdy mieliśmy już część podpisów, a reszta osób była dogadana okazało się, że pani, która ma udziały w drodze, która poniekąd sąsiaduje z naszą działką, umarła. I to 5 lat temu. Czyli jeszcze przed kupieniem przez nas działki -> stąd moje sugestie na początku, aby sprawdzić wszystko prawnie. Pewnych spraw nie da się przewidzieć, ale niektórym można zaradzić, a na pewno ustalić, czy ktoś od dobrego roku nie żyje.

Dla tych, którzy nie wiedzą, jak działa to zbieranie oświadczeń – szybkie streszczenie. Starostwo ma obowiązek poinformować wszystkie zainteresowane strony, o tym, że szykuje się nowa budowa w pobliżu. Taki zainteresowany ma 3 opcje: 1. olać totalnie pismo i nawet nie odebrać go z poczty; 2. odebrać i nic z tą wiadomością nie zrobić; 3. odebrać i zgłosić swój sprzeciw. Na to wszystko jest 14 dni (urząd czeka na podwójne awizowanie pisma), a w rzeczywistości dłużej, bo poczty działają tak, jak działają. Można trochę ten czas oczekiwania skrócić poprzez przedstawienie w urzędzie oświadczeń, na których KAŻDA ze stron zrzeka się możliwości wniesienia sprzeciwu. I wtedy „pieczęć ostateczności” zostaje przybita, a więc właściwa zgoda na budowę staje się faktem.

W naszych laickich umysłach zaiskrzyła się nadzieja na szybkie załatwienie sprawy, bo skoro Pani nie żyje, to zapewne nie ma nic przeciwko naszej budowie. Zwłaszcza, że i tak raczej nie korzystamy z jej części drogi. Bez grama wątpliwości zadzwoniłam do urzędu i życzliwie doniosłam o tym fakcie. Mina zrzedła mi dość szybko, gdy pani poinformowała mnie, że to fatalnie, bo jeżeli taka informacja (oficjalnie) dojdzie do urzędu, to cały proces się zatrzymuje (nawet na lata), jest wszczynana sprawa spadkowa i wtedy dopiero wydawana zgoda. W przypadku tej pani był taki problem, że przez 5 lat nikt tej sprawy raczej nie wszczął, a pocztą pantoflową doszło do nas, że spadkobierców brak. Jedyną nadzieją dla nas było, że listonosz nie odnotuje na awizo, że odbiorca nie żyje.

Co to były za dwa tygodnie… Dla bezpieczeństwa, początek prac musieliśmy przesunąć o kolejny miesiąc – na połowę marca. Ponownie – wielkie ukłony dla GW za to, że poszli nam na rękę. W urzędzie naszą sprawą zajmowała się super pani, która bardzo się wczuła w naszą sytuację i nawet sama dzwoniła co kilka dnia z „raportem” – do kogo doszło awizo, kto odebrał itp. Któregoś dnia zadzwoniła i mówi smutnym głosem: „Mam niestety złe wieści”. Dobrze, że siedziałam, bo nie ustałabym na nogach. A informacja, jakkolwiek egoistycznie to zabrzmi, dotyczyła tylko stanu zdrowia pani i prośby o zrozumienie, gdy przez dwa dni nie będzie z nią kontaktu. Pomimo, że początek rozmowy kosztował mnie rok życia, to i tak cudownie jest wiedzieć, że naszymi sprawami zajmują się tacy ludzie 🥰

Nie przedłużając – zmarła pani sprzeciwu nie wniosła, a listonosz nie wspomniał o jej śmierci, więc zgodę otrzymaliśmy.

Prace ruszyły.

Akt III – Im dalej w las…

Jeszcze w sierpniu 2023 ruszyliśmy z kwestią prądu i wodociągów. Z czego więcej czasu poświęciliśmy Tauronowi, bo wiedzieliśmy ile, to wszystko tam u nich trwa. Od wodociągów dostaliśmy zgodę na podłączenie przyłącza i zalecenie, aby zebrać zgody od, bodajże, 2/3 właścicieli – mimo, że PGK obowiązuje tak ścisłe RODO, że nie mogą nawet zasugerować, kto może być tym właścicielem, to i tak temat wydawał się być bułką z masłem, bo przecież i tak będziemy wkrótce musieli zbierać podpisy do uzyskania zgody na budowę. Walka z energetycznym potentatem wydawała się znacznie poważniejsza. Parokrotnie rozmawialiśmy z konsultantami Taurona co i jak zrobić. Dostaliśmy wskazówki, jak zawnioskować o prąd budowlany, a posiadanie „wspólnej” z sąsiadem skrzynki kazało nam wierzyć, że z przyłączeniem prądu właściwego pójdzie już jak z płatka. I żaden konsultant nas nie wyprowadził z błędu.

Pierwszym ciosem okazała się informacja, którą otrzymaliśmy w marcu od konsultantki Taurona. W. gdzieś, coś poczytał i mając złe przeczucie zadzwonił tam po raz enty. I wreszcie trafił na właściwą osobę, bo pani wręcz przerwała mu paplaninę o prądzie budowlanym i zapytała, czy już ruszyła procedura w sprawie prądu właściwego i stanowczo poradziła, aby tym zająć się w pierwszej kolejności. Oczywiście tak zrobiliśmy, bo przecież dom będzie stał za 5 miesięcy, a my na prąd możemy czekać nawet 18. Ale pocieszające dla nas było to, że mamy skrzynkę. Po kilku dniach zadzwonił do W. pan przypisany do naszej sprawy i okazało się, że skrzynka sąsiada absolutnie nie wchodzi w grę, bo na przestrzeni lat niejednokrotnie spotkali się z pogorszeniem sąsiedzkich relacji i całą masą problemów z tym związanych. Nawet nie pozostawił cienia nadziei, że może coś ugramy. Ze wstępnych mapek, które otrzymaliśmy wynika, że nasza sprawa idzie tym krótszym torem i scenariusz jest dla nas optymistyczny, ale na dzień 22.04.2024 ciągle nic nie wiemy i rollercoaster emocjonalny trwa 🙂

Prawdziwa bomba jednak miała dopiero na nas spaść. Mniej więcej w czasie, gdy koparki wjechały na nasz teren, pracownik PGK poinformował nas, że potrzebny jest projekt przyłącza wody. Przez pół roku nie wyczytaliśmy tego nigdzie oraz nikt: ani pracownicy PGK (podczas licznych odwiedzin), ani wykonawcy, ani architekt, który na projekcie pozostawił enigmatyczną adnotację, że wodociągi na osobnym projekcie – nas o tym nie poinformowali. Jeszcze tego samego dnia zgłosiliśmy się do architekta od wodociągów i w połowie maja mieliśmy już cieszyć się bieżącą wodą. Po pół roku systematycznych odwiedzin PGK i podpytywania o to kto i ile ma udziałów w drodze, w której idzie wodociąg wreszcie dostaliśmy informację, że architekt nam ogarnie sprawę projektu i z urzędu wyciągnie oficjalne dane na temat udziałowców drogi.

No i oto nadszedł sądny dzień. O jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że nasze założenia były błędne i 50% udziału w drodze ma nie sąsiad, który jest prywatnym właścicielem nici wodociągowej, do której mamy się wpiąć, tylko owa, nieżyjąca pani. A wspominałam już, że aby można było zrobić szybki, niewielki podkop potrzebujemy zgody 51% udziałowców? Nie trzeba być orłem matematycznym, aby wyliczyć, że my mamy ich 50. I w tym momencie czar prysł. Wizja domu z ogródkiem zaczęła się oddalać i stawać coraz bardziej rozmyta. Nie pomogły płacze w PGK, nie pomogły „kreatywne” pomysły obejścia tego problemu (bynajmniej nie mówię o oszustwach czy przekupstwie). Jedynym sposobem na doprowadzenie wody do domu jest sądowe znalezienie spadkobierców. A tych spraw nie załatwia się przy porannej kawusi.

Akt IV – Postapokaliptyczne życie

Dobrze, że Ł. nie miała świadomości, że właśnie patrzy przez okno w swoim nieistniejącym pokoju. Przynajmniej nie będzie jej żal 😉

Dom rośnie z dnia na dzień, a my uczymy się, jak żyć bez wody i bez prądu. Chociaż i nawet to prepersowe życie nam nie wyjdzie, bo nadzór budowlany zdecydowanie nie odda nam domu bez wody do użytku. Kopać studnie? A i jasne – pierwsza myśl, która się rodzi. Pod warunkiem, że wcześniej nie gadało się z sąsiadami, którzy studnie mają – a i owszem – ale wody i w tych płytszych i tych głębszych, to jak na lekarstwo. Ryzykować kolejne rozczarowanie? Może dopiero w ostateczności. Póki co, biegamy po sądach i urzędach, składamy wnioski i upraszamy prawników o jakąkolwiek odpowiedź, bo okazało się, drodzy Państwo, że nasz przypadek jest mało atrakcyjny dla wrocławskich kancelarii. Może ktoś, ze światka prawniczego, jest mi w stanie wyjaśnić dlaczego kolejni prawnicy, po zapoznaniu się z naszą sprawą obiecują oddzwonić czy odpisać i nagle cisza. Hitem był pan, który napisał artykuł, z którego wynikało, że zna się na podobnych sprawach, a podczas rozmowy stwierdził, że on to właściwie nie zajmuje się takimi tematami. Niech mi ktoś wyjaśni, czy ta sprawa jest mało intratna, czy wręcz nazbyt czasochłonna? Rękawicę podjęła dopiero jedna kancelaria z Trzebnicy. Chociaż tak naprawdę ograniczyło się to do mailowego rozpisania opcji, jakie mamy, ale na kolejne pytania odpowiedzi nie otrzymaliśmy.

Najśmieszniejsze jest to, że ponieważ wszystko było zaplanowane i miało trwać „chwilę”, to i zaplanowana był krótkotrwała przeprowadzka. Dzięki ekspresowej obsłudze Golden Nieruchomości oba mieszkania sprzedaliśmy błyskawicznie i gdy spadła na nas wodociągowa bomba, to akurat pakowaliśmy graty i zamiast tracić grube tysiące na wynajem jakiegoś mieszkania we Wro, które byłoby biurem dla W., bawialnią dla Ł. i miejscem życia całej trójki, postanowiliśmy się na kilka miesięcy przeprowadzić na Dziki Wschód do rodziców. A przezorny W. powtarzał – a jak się coś wydarzy i będziemy musieli zostać tam dłużej? A narwana ja mówiłam: a co ma się wydarzyć? Ale takiego scenariusza nawet on, Pan Bądź Przygotowany Na Każdą Ewentualność, nie przewidział.
Niniejszym ogłaszam – w tym momencie jestem bezrobotna, bezdomna i bez perspektyw na zmianę sytuacji. Dobrze, że jest się nazbyt pozytywnie nastawionym do życia człowiekiem. Dzięki temu jakoś się pcha do przodu ten wózek bez kółek 😉

Już dawno sobie mówiłam, że moje motto życiowe: „Ahoj przygodo!”, kiedyś da mi porządnie w kość 😀

Trzymajcie kciuki, żeby wszystko poszło bardziej gładko, niż się zapowiada. Podobno cuda się zdarzają. Jeżeli ktoś ma jakiś pomysł, propozycję albo co tam jeszcze przyjdzie do głowy, to zapraszam do kontaktu.

Ogr Budowniczy