

No tak, wszędzie tylko ten COVID-19. Setki nagrań prawdziwych i fałszywych. Informacje od osób przewrażliwionych lub zbyt nieodpowiedzialnie podchodzących do tematu. Ciągłe pytania: czy granice zamknięte za szybko czy za późno? Czy przekładać wybory? Czy mycie rąk wystarczy? Czy zamykać kościoły? Czy nosić maseczki? I tak dalej i dalej. Odpowiedzi jest tyle ile: partii politycznych, wyznań, poglądów czy typów osobowości. Nawet nie próbuję odpowiadać na te pytania, bo wchodząc w skórę każdego, każda odpowiedź będzie miała przynajmniej najmniejszy sens. No może nie do końca przemawia do mnie lekceważenie kwarantanny. No ale to nie o tym chciałam dzisiaj pisać. Bardziej interesuje mnie to, co nazywamy paniką i zachowaniami stadnymi.
Jestem w stanie uwierzyć, że to co się działo w sklepach, to efekt kuli śnieżnej. Wyobraźmy sobie taki scenariusz: ktoś mając duża rodzinę i jeszcze rodziców w podeszłym wieku kupił dwie duże paczki papieru toaletowego, 3 paczki makarony, bo spodziewał się gości, i dwa kilogramy mięsa, bo była promocja. Inna osoba, która to zobaczyła, a wcześniej w necie przeczytała, że czasy Apokalipsy nadchodzą, zrobiła to samo. Tylko trzy razy bardziej. I się zaczęło… Pierwsze wystąpienia choroby tylko napędziły ten trybik. I teraz pytanie: wyszedł z nas konsumpcjonizm czy jak niektórzy specjaliści uważają – Polak, nauczony doświadczeniem, zawsze gotowy na puste półki?
Jak zapewne wiecie, nie jestem osobą zorganizowaną, która wszystko rozplanowuje i na wszystko ma przygotowane trzy rozwiązania. Bardziej przypominam chaos. I to taki zakręcony. Dlatego rzadko pamiętam o tym, żeby zabrać (albo zrobić) listę zakupów. Często zapominam co miałam kupić lub zobaczy co się w domu kończy i wtedy mam problem. Dzięki tej mojej niedoskonałości wyrobiłam w sobie wspaniały nawyk – mam zawsze mnóstwo zapasu suchego prowiantu. Co prawda chemii też, ale dzisiaj nie o tym.
Gdy w Polsce nie było jeszcze potwierdzonych zachorowań, ci bardziej przezorni zaczęli coś przeczuwać. Ja oczywiście nie jestem tym typem człowieka, ale od takich spraw mam W. który wyłapuje takie nowinki błyskawicznie. W momencie, gdy maseczki (zwykłe budowlane) z 20 gr podskoczyły do, nawet, 20 zł za sztukę, dla tych bardziej czujnych był to znak, że zaraz się zacznie. Było to ponad 2 tygodnie przed pierwszymi zachorowaniami (tymi oficjalnymi). Spodziewając się, za jakiś czas, paniki wybraliśmy się do sklepu na troszkę większe zakupy. Raczej nie chodziło nam o to, że lada moment nadejdzie koniec świata, ale raczej o to, że ludzie oszaleją i zaczną kupować na potęgę wszystko jak leci i dojdzie do tego, że nie będzie można nic kupić.
Moja wrodzona i nieposkromiona ciekawość zmusiła mnie do wnikliwej obserwacji otaczającej mnie rzeczywistości 😉 Dlatego jeżdżąc wózkiem po sklepie bezczelnie zaglądałam innym do wózków. Wniosek mnie trochę rozczarował. Spodziewałam się, że będzie więcej osób nam podobnych, ale niestety nie. Pojedyńcze osoby kupowały zdublowane produkty, a ich ilość wskazywała raczej na standardowe zakupy na kilka dni. Chociaż jedno małżeństwo w średnim wieku do kilku zdublowanych produktów dorzuciło minimum 5 kg mięsa. Ale moją teorię poddał w wątpliwość fakt, że była akurat promocja na karkóweczkę… Takie zachowanie, a raczej brak zachowań odbiegających od normy upewniło nas tylko, że sądny dzień, a raczej czas, jeszcze jest ciągle przed nami.
No i się nie pomyliliśmy. To co się zaczęło dziać dwa tygodnie później przerosło moje wyobrażenie. W. może się spodziewał czegoś takiego. Ale ja na pewno nie. Wiedząc, że nasza spiżarka jest pełna, pozwoliliśmy sobie na obserwację z boku tego zachowania stadnego. Specjalnie wybraliśmy się wieczorem do sklepu aby oglądać spustoszenie i desperatów stojących w kilometrowych kolejkach. Szczerze mówiąc, przynajmniej ten sklep, do którego trafiliśmy, nie wyglądał najgorzej (przynajmniej późnymi wieczorami). Ludzi za dużo nie było. Brakowało głównie ryżu, makaronu i mięsa. No dobra, może innych rzeczy też, ale jak nie szukaliśmy, to nie wpadało nam nic w oko.

Byłam też świadkiem jak panie ze spożywczaka „handlowały” między sobą mięsem. I zupełnie to rozumiem i i tak jestem im wdzięczna, że pracują. Ja, jako korpo-szczur, mogę pracować z domu, osoby ze służby zdrowia mają „fory” u lekarzy, a panie z mięsnego mają prawo pierwokupu mięsa.
Tyle słowem wstępu – znowu się rozgadałam. Chyba mi brakuje, tego, że nie mogę systematycznie pisać 😉
Głównie chciałam się skupić na czymś bardzo ważnym. Ja wiem, że teraz wszyscy żyją koronawirusem, niektórzy widzą już zagładę ludzkości, a inni przygotowują się na wojnę. Ale jak za jakiś czas wszystko się uspokoi i będziemy mogli zacząć znów swobodnie się poruszać po tym Łez Padole, to czy dalej będziemy pamiętać o zrobionych zapasach? Czy spragnieni różnorodności, po dniach posuchy, nie będziemy woleli pójść do restauracji albo zrobić zakupy z tych produktów, których nam brakowało? Przeraziła mnie ostatnio ta myśl i postanowiłam znaleźć sposób na to, aby nie zmarnować nic spośród tego co zgromadziłam standardowo i tego, co kupiliśmy na naszych „koronawirusowych zakupach”. Przerażała mnie myśl, że w tym całym natłoku produktów zawieruszą mi się te z krótszą datą ważności i będę musiała je wyrzucić. A ja nienawidzę wyrzucać jedzenia!
Wymyśliłam więc, że zrobię listę wszystkich produktów. Poczynając od budyniu, poprzez rzeczy w lodówce, skończywszy na mące i makaronie. Spisałam każdy produkt, a obok odnotowałam ich terminy przydatności. Podzieliłam to wszystko na dwie kategorie* – rok 2020 zawiera dzień i miesiąc, a pozostałe lata tylko miesiąc. Teraz tylko trzeba pilnować zasad korzystania z jedzenia – jak coś jest brane z szafki czy lodówki, musi zostać wykreślone z listy. /W. średnio przykłada się do robienia zdjęć, więc są równie średniej jakości ;0

Mam nadzieję, że ten mały potworek, który tyle ostatnio namieszał, szybko sobie pójdzie. Trzymajcie się ciepło i z dala od chorych. Dajcie przy okazji znać jakie Wy macie patenty na uratowanie jedzenia.

Przy okazji robienia listy mogłam posprzątać w szafkach.
No i wreszcie znalazłam czas, żeby przymocować pojemnik na klipsy. Takie tam babskie robótki ręczne 😉
*jak pisałam to zdanie, to miałam tylko jedną myśl – masakra! ja naprawdę zachowuję się jak Monika z Przyjaciół: „podzieliłam na kategorię i każdą oznaczyłam innym kolorem” – bez komentarza 😉
Widze, ze wracamu do regularnych wpisow. To rozumiem! ??
Niezupełnie 😉
Ale będę starała się coś tam wrzucać.