Gdziekolwiek sięgnę pamięcią – Ona tam jest. Jakikolwiek etap życia sobie przypomnę – Ona w nim jest.

Chcę Wam dzisiaj opowiedzieć o osobie, która dokładnie rok temu zraniła mnie najbardziej na świecie, bo odeszła, a razem z nią kawałek świata kilku osób.

Mówi się, że ludzie urodzeni przed wojną są jacyś inni. Mogą więcej, chcą więcej. Ona była tego doskonałym przykładem. To nic, że 90tka na karku, ale jak trzeba zdjąć firanki, to nie ma problemu „bo wy będziecie mieć problem„. Trzeba rozprawić się z chwastami na działce, „bo jak to tak?! Aż wstyd!” Trzeba groby wyszorować, „bo aż czarny„.
Nie znałam nikogo kto by się tak poświęcił rodzinie. Dla Niej nie było nic bardziej oczywistego jak to, by być od świtu do nocy w służbie dla nas.

Do tej pory nasza rodzina była niejako wybrańcem – Śmierć omijała nas szerokim łukiem. Zabierała znajomych, dalszą rodzinę, znane osobistości. Do nas nie zaglądała. Gdy jednak zdecydowała się zajrzeć, to zrobiła to nagle i z przytupem.

Ktoś powie – taka kolej rzeczy. Raczej trzeba płakać nad młodymi, którzy umierają zostawiając najbliższych. Tak, to prawda, ale…łatwo powiedzieć.

Za nami 1.11. Niby święto jak każdego innego roku. Ale groby jakoś inaczej umyte były. Grób, który znało się od dziecka, jakoś inaczej przemawia. Jakoś tak bardziej chce się go dotykać. Głaskać.

Boże Narodzenie… Głupie zrobienie sosu grzybowego okazało się nie wykonalne, bo ciągle nie smakował TAK.

Tak już jest, że człowiek żyje z dnia na dzień i wierzy, że to wszystko, co dobre – nigdy się nie skończy. A tu nagle Ktoś nam bardzo brutalnie uświadamia, że jesteśmy tylko marnym pyłkiem i wystarczy chwila, by już go nie było. 

Ktoś może się pochwalić, że jego babcia to uczona, oczytana kobieta. Że można z nią porozmawiać o polityce i o muzyce. Moja babcia musiała bardzo szybko dorosnąć zamykając swój cały dobytek w jednej walizce, zostawiając część rodziny i na starym wozie przedostając się na drugą stronę Bugu. Kto oglądał „Wołyń” zrozumie dlaczego. Dla niej już do końca Niemiec był wybawicielem od zwyrodnialców z UPA. Dlaczego, tak jak większość, nie pojechali pod Wrocław? Wierzyli, że jeżeli zostaną najbliżej jak się da, to któregoś dnia, będą mogli wrócić do domu. Nigdy to się nie stało. Może dlatego, że straciła dom, rodzina stała się dla niej najważniejsza? 

Nie wiem gdzie byśmy byli teraz, gdyby nie ona. Gdyby nie to, jak dzieliła mały kotlet na pół, żeby mieć dwa obiady, a przez to odłożyć dla nas parę groszy. Nawet wtedy, gdy wszyscy już radziliśmy sobie sami.

Nikt nie potrafi się cieszyć drobiazgami tak, jak ona potrafiła. Wszystkim się zachwycała jak małe dziecko. Dla mnie czy dla Was papierowy talerzyk z zajączkiem wielkanocnym jest jednym z jednorazowych gadżetów – dla Niej, nigdy nieużyty był ozdobą kuchni przez kilka lat. Oczywiście, była też marudna i uparta i nie była ideałem. Ale kto by teraz pamiętał o takich drobiazgach?

Jak żyć bez jej kurczaka, bigosu czy sosu grzybowo na Święta? Nigdzie i nigdy już kakao i bułka z miodem nie smakowały tak samo.

Już nigdy nikt nie zawoła, ze szczerą radością w głosie: „Gołąbeczka moja przyjechała!!!„. Nikt już nie będzie mnie uciszał przy jedzeniu mówiąc „Asiu jedz! bo wystygnie”, ani nie powie w południe, że psa trzeba koniecznie nakarmić, bo od rana jadł TYLKO dwa razy.

Zabrakło jednej, małej, pomarszczonej, zawsze eleganckiej Siłaczki, a tak jakby runęła część świata. Po roku świat się trochę odbudował. Słońce świeci jak dawniej. Jej ukochane róże zakwitają na nowo. Niby wszystko po staremu. A to tak ciągle boli.

P.S. Babcia, ja doskonale pamiętam, że obiecałaś mi bigos i ciągle nie dotrzymałaś słowa…



Nie potrafię teraz wyjaśnić dlaczego, rok temu, na kilka miesięcy przed tym dniem, po prostu zaczęłam nagrywać naszą rozmowę telefoniczną. Była w pełni sił. Rozmowa była wesoła i konkretna. Zaraz po zakończeniu rozmowy zapomniałam o nagraniu. Przypomniałam sobie o nim 28.04.2018. To było tak, jakbyśmy rozmawiały. Jakby nigdy-nic, opowiadała mi o tym, jak dziadzio odśnieżał podjazd w domu rodziców, że Goldi leży obok. O tym ile radości jej sprawił fartuszek z napisem „Tu rządzi babcia”. Rozmowa jak każda inna, a odbyłam ją setki razy, na przykład w dniu moich urodzin, na Święta, w dniu Jej imienin. To nic, że w naszych rozmowach przez cały rok jest śnieżyca i ciągle pyta o to, co robię sobie na obiad. To nie ma znaczenia.

Anegdotka:

Miałam wtedy 5, może 6 lat. Dziadzio wyjechał po towar do zaopatrzenia sklepu, a ja spałam u babci. W salonie, na szafie od zawsze stał piękny, strugany w drewnie, sporych rozmiarów orzeł. Tamtego jednak wieczoru coś się zmieniło. Orzeł, który dzień wcześniej miał złożone (jak mi się wydawało) skrzydła, tak tego dnia miał rozpostarte, ogromne skrzydła, jakby szykował się do lotu. Zaniepokojona zapytałam babcię co się stało. Prawdziwy powód był prosty – skrzydła miały małe kołeczki i doczepiało się je do figury, ale babcia, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji swoich słów, powiedziała, że po prostu mu urosły przez noc. Jeszcze może gdyby dziadzio był w domu czułabym się bezpiecznie, ale ponieważ byłyśmy same przerażenie było ogromne. Rano oczywiście zupełnie inaczej patrzyłam na tą piękną „martwą naturę”, ale już zawsze orzeł przypominał mi tę naszą, być może jedyną, wspólną noc tylko we dwie. Dziś babci nie ma, a on dalej stoi w jej pokoju z rozpostartymi do lotu skrzydłami.