Ostatnie wydarzenia, które miały miejsce na greckiej wyspie przywołują moje wspomnienia z zarobkowej wyprawy do Londynu. Byłam młodsza od dziewczyny odnalezionej ma wyspie. Byłam nie do końca świadoma tego, do czego jest w stanie posunąć się drugi człowiek. A do tego technologia była o lat świetlne w tyle. Skoro do Was piszę, to znaczy, że mój Anioł Stróż nie miał wolnego, ale ta historia mogła potoczyć się zupełnie innaczej. Nie wiem, czy teraz bym się odważyła na coś takiego. Trzeba umieć odróżnić głupotę od odwagi.

Ponieważ ciągnę tu wątek zaufania, naiwności, czujności i tak dalej, to ten wpis może być potraktowany jako osobna historia, ale warto przeczytać ją po zapoznaniu się z wcześniejszym: „O święta naiwności!„. Nie będzie tu bezpośredniego nawiązania, ale kontekst i przesłanie będą łatwiejsze do wyłapania.

————————–

Jak już kiedyś wspominałam, po drugim roku studiów przez 3 miesiące byłam w Londynie. Opisana wcześniej historia nie była jedynym przerażającym momentem, który mnie spotkał w tym mieście. Prawdziwy scenariusz horroru miał się dopiero pisać.

Prawie zawsze do pracy i z powrotem jeździłam z M. Niestety dni wolne miałyśmy osobno, więc jednego dnia zmuszona byłam podróżować w pojedynkę, co równało się samotnym powrotom w środku nocy.

Trasa z pracy do naszego mieszkania była raczej przyjemna. Stacja metra była niedaleko pracy. Jechało się kilkanaście minut i wysiadało niedaleko domu. Oczywiście musi być jakieś „ale”. Użytkownicy tego środka lokomocji znają ich nawet kilka. Po pierwsze rozkład jazdy – nie ma nocnych połączeń i ostatni pociąg odchodził jakoś tak po 23, więc trzeba było się streszczać, gdy praca się przeciągnęła. Wrogiem metra jest deszcz, ulewny deszcz. A wiadomo – Londyn, to Londyn, więc czasem stacje były zamknięte nawet w ciągu dnia. Roboty remontowe też nie były ułatwieniem i czasem z ich powodu ta najszybsza i najbardziej komfortowa droga powrotna była odcięta. W każdym z tych przypadków kończyło się tak samo – człowiek w ciemności, w labiryncie miejskich uliczek, zdany był na komunikację zastępczą, czyli autobusy, tórych trasa nie do końca pokrywała się z trasą pociągów. Mogę nawet śmiało powiedzieć, że bardzo się nie pokrywała! O czym miałam się przekonać podczas jednej, mało przyjemnej drogi do domu.

Gdy podczas nieobecności M. skończyłam pracę i udałam się na stację, ku mojemu zdziwieniu odbiłam się od zamkniętych bramek metra. Udało mi się wyłapać strzępki informacji, że z powodów jakichś remontów pociągi nie kursowały. Miałam dwa wyjścia – błąkać się przez całą noc po Centrum i poznać prawdziwie nocne życie Londynu lub skorzystać z komunikacji zastępczej. Czułam, że nie będzie to moja najlepsza podróż, ale nie miałam wyjścia. Wsiadając do autobusu poprosiłam kierowcę żeby mi pomógł (brzmi znajomo?) i podałam adres pod który chcę dotrzeć. Kiwną głową jakby zrozumiał, więc z ulgą usiadłam zaraz za nim. Może i nie była to północ, ale 22 była marnym pocieszeniem, bo przerażała mnie sama myśl o wszechobecnej ciemności, w którą niedługo będę musiała wyjść. To, że autobus zatrzymał się niemalże w szczerym polu nie wzbudziło we mnie żadnych emocji – gdzieś w końcu musi się zatrzymywać. Sparaliżowało mnie dopiero, gdy kierowca nagle się odwrócił do mnie i wskazał mi kierunek, w którym mam iść. Mniej więcej wiedziałam gdzie się możemy znajdować, więc się upewniłam czy dobrze zrozumiał adres, bo nie chciałam uwierzyć, że zostawia mnie tak daleko od domu i do tego w takich warunkach. Potwierdził mamrocząc „this way”, a wyciągnięta ręka, wydłużona o wyprostowany palec wskazujący kazała mi iść cały czas prosto. Nie miałam wyjścia – musiałam wysiąść.

Gdy na środku owego „niczego” zatrzasnęły się za mną drzwi autobusu, czułam się jak bohaterka jednego z tych beznadziejnych horrorów, na których widzowie zastanawiają się dlaczego zamiast drzwiami ucieka się na górę by wyjść oknem. Gdy wiatr zadął głucho o pnie drzew pomyślałam, że lepiej było zostać w Centrum, między ludźmi. Ale było już za późno – autobus odjechał pozostawiając mnie samej sobie. Nie miałam wyjścia, wzięłam głęboki oddech, złapałam mojego Anioła Stróża za skrzydło i ruszyłam przed siebie. Nie pamiętam ile to wszystko trwało, ale w pewnym momencie dotarłam do bardziej cywilizowanego miejsca i wierzyłam głęboko, że uda mi się złapać jakiś autobus.

Było to osiedle domków jednorodzinnych, których mieszkańcy częściej pewnie poruszali się samochodami niż autobusami. A zdecydowanie nie byli zwolennikami nocnego życia, bo po 22 prócz podmuchów wiatru i szumu liści słyszałam tylko swoje kroki i swój przyśpieszony oddech. Gdy tak maszerowałam przez to pustkowie w poszukiwaniu choćby jednego żywego ducha ujrzałam w oddali dwie postacie.

Znikome światło rzucane przez liczne latarnie nie pozwoliło mi na szybką weryfikację pojawiających się obrazów. Serce mi załomotało, ale idąc naprzeciw nich nie miałam zbyt dużego pola manewru. Nie liczyłam też, że mnie nie zauważyli. Gdy zbliżyliśmy się trochę do siebie, po sposobie ich poruszania mogłam ocenić, że nie są to jakieś podejrzane typy, ale idący spokojnym krokiem kobieta i mężczyzna. Postanowiłam skorzystać z nadarzającej się okazji i upewnić się po pierwsze, że idę w dobrym kierunku, a po drugie zapytać czy jest szansa na jakiś autobus.

Gdy podeszłam do nich bliżej okazało się, że było to hinduskie małżeństwo w średnim wieku. Kiedy powiedziałam dokąd idę popatrzyli się na siebie dość wymownie i powiedzieli, że przede mną jeszcze dobry kawał drogi, ale po drodze będę miała przystanek autobusowy i powinien tam stawać nocny. Grzecznie podziękowałam i pokrzepiona informacją o dobrym kierunku i szansą na autobus, poszłam dalej. Przez chwilę nawet ten entuzjazm przysłonił mi realia i zapomniałam gdzie jestem i co może czaić się na mnie za każdym rogiem.

Jakaż była moja radość, gdy w oddali ujrzałam przystanek. Nie trwała ona jednak zbyt długo. Według rozkładu do przyjazdu autobusu było ok. 40 min. Co jest gorsze – iść w nocy spory kawałek po nieznanym terenie, czy siedzieć ponad pół godziny na przystanku. Rozejrzałam się dookoła. Latarnie dawały jakieś tam światła. Niedaleko było mnóstwo domków. Co prawda ze śpiącymi mieszkańcami, ale jednak. Decyzja zapadła – wolę znane „zło”, więc siadam i czekam.

Nie wiem czy minęło chociaż 5 min, gdy zobaczyłam zbliżające się, podejrzanie wolno, światła samochodu. Szybko w głowie nakazałam sobie by nie zwracać na siebie uwagi i opuściłam wzrok udając, że go nie widzę. Niestety… Samochód się zatrzymał. A gdyby tego było mało szyba od strony kierowcy osunęła się i ukazała się twarz mężczyzny. Dostrzegłam, że na miejscu pasażera ktoś siedzi. Zdawało mi się, że to kobieta, ale nie chciałam się przyglądać.

Mężczyzna jakby nigdy nic zapytał, a może raczej stwierdził, że mnie podwiezie. Głowa mi wybuchła od ilości myśli i prędkości ich przemieszczania (wyglądało to pewnie mniej więcej tak jak na tym obrazku). Nie wiedziałam czy tylko uciekać czy dołożyć do tego krzyk czy po prostu zemdleć i udać trupa. Ostatecznie mnie zamurowało, sparaliżowało i nie zrobiłam nic z tego co udało mi się wyłapać z pomysłów podrzucanych przez mój mózg.

Gdy tak tkwiłam w bezruchu, może nawet z otwartymi ustami dostrzegłam, że pasażer, którym naprawdę okazała się kobieta, wychyla się i zaczyna coś do mnie mówić. Odruchowo podeszłam do nich, żeby lepiej usłyszeć i poznałam w nich owe małżeństwo, które pytałam o drogę. Gdy strach trochę odpuścił, zaczęły dochodzić do mnie dźwięki. Zrozumiałam, że chcą mnie podwieźć.

I tu zróbmy „stop-klatkę”

Znalezione obrazy dla zapytania stop klatka

I cofnijmy się o 1,5 roku:
– ja sama w podróży
– kobieta oferująca pomoc
– moja naiwność
– miła atmosfera
– zlekceważenie głosów w głowie
– efekt: wiadomy

Miałam chwilę na podjęcie decyzji. Ludzie niby wyglądają na miłych. Ale czy tak całkiem bezinteresownie mogli pójść po samochód, żeby mnie podwieźć? Może jadą gdzieś przy okazji? Mało prawdopodobne. A czy jeżeli zostanę na tym przystanku, to mam pewność, że dotrę bezpiecznie do domu? Sama, w środku nocy, na odludziu – jakaś tam szansa jest…

Pewnie byli świadomi tego ile „za” i „przeciw” jest właśnie analizowanych w mojej głowie, więc nie ponaglali tylko dali mi chwilę na zebranie myśli.

Podjęłam decyzję: wsiadam! Nie potrafię tego wyjaśnić. Teraz jak to czytacie siedząc w wygodnym fotelu możecie sobie myśleć: „głupia!”. Ale niestety jest tak, że nasze decyzje są dyktowane przez okoliczności. Często inaczej reagujemy, gdy na przykład jesteśmy smutni, a inaczej gdy jesteśmy radośni. A co dopiero mówić o okolicznościach towarzyszącym takiej sytuacji w jakiej ja wtedy się znalazłam.

Co było dla mnie ważne – nie było tego głosu co wtedy. Nic mi nie kazało uciekać z samochodu na najbliższym skrzyżowaniu. A wręcz, można powiedzieć, że poczułam pewną ulgę, spokój. A z każdą przejechaną minutą ta ulga stawała się co raz bardziej odczuwalna.

Aż mi się łza kręci w oku i ciarki przechodzą przez ciało, gdy sobie o tym przypominam. Okazało się, że Państwo wrócili do domu i nie mogli przestać o mnie myśleć. Mieli córkę w moim wieku (biorąc pod uwagę mój wygląd, to pewnie miała ok. 16 lat) i wyobrazili sobie, że to ona idzie tą ciemną, pustą ulicą. Nie mogli się na to zgodzić i wyprowadzili samochód, żeby mnie podwieźć do domu. Wiem, że moi rodzice zachowaliby się tak samo.

Samochodem podróż nie trwała zbyt długo. Moi wybawcy odstawili mnie niemalże pod same drzwi.

Z tej opowieści wyciągnęłam dwie nauki. Po pierwsze: od kiedy przyjechałyśmy do Londynu słyszałyśmy mało pochlebne opinie o Hindusach. Nie będę się w to zagłębiać i analizować. Ale po tamtej nocy nie pozwalałam już tak mówić w mojej obecności.

Druga jest bardziej skomplikowana 🙂 Nie wiadomo jakby się zakończyła moja podróż gdybym, w oparciu o wcześniejsze doświadczenia, założyła, że wszyscy obcy mają złe intencje i nie pozwoliła sobie pomóc. Kto wie czy dzisiaj bym do Was pisała.

No więc jak to jest, ufać czy nie ufać?

Może po prostu bez naiwności wierzyć, że świat jest pełen dobrych ludzi? A pomocą w ocenie sytuacji niech będzie Ten Głos w głowie. Albo jego brak.

A na koniec, aż się prosi użyć słów aktualnych przez lata i oby ciągle jak najdłużej:

Lecz ludzi dobrej woli jest więcej
i mocno wierzę w to,
że ten świat
nie zginie nigdy dzięki nim.
Nie! Nie! Nie! Nie!
Przyszedł już czas,
najwyższy czas,
nienawiść zniszczyć w sobie.