Jak myślicie, ile razy można dostać mandat za nie skasowanie biletu parkingowego? Takiego, wiecie, darmowego na godzinę czy dwie przy większych sklepach. Żeby nie było – nie za prędkość, której notoryczne przekraczanie, to efekt życia na krawędzi. Taki najprostszy, za nie naciśnięcie zielonego guzika i włożenie karteczki za szybę.
Pierwsza moja przygoda z takim nie wydrukowanym bilecikiem miała miejsce jakiś rok temu. Pierwszy raz od porodu pojechałam sama na zakupy, a miesięczna (no może dwumiesięczna) Ł. została w domu z tatusiem. Wjeżdżając na parking powtarzałam sobie na głos „bilet, bilet, bilet”, w końcu znam siebie. Zaparkowałam, sięgnęłam po torby, wysiadłam, upewniłam się, że stoję między liniami (jestem na tym punkcie wyczulona) i poszłam do sklepu. Powolne zakupy bez pośpiechu pochłonęły mnie zupełnie. Obładowana torbami dochodzę do samochodu, a tam jakiś paragon za wycieraczką. Oprzytomniałam w jednej sekundzie i uświadomiłam sobie co zrobiłam, albo czego raczej nie zrobiłam. 95 zł kary – głosił napis.
Nie pozostało mi nic innego, jak grzecznie prosić o przebaczenie, bo przecież byłam na zakupach i przypadkiem nie wyrzuciłam paragonu, więc miałam dowód i mogłam wysłać maila i załączyć go jako dowód. Postanowiłam, ogrzym zwyczajem, dać osobie rozpatrującej mój wniosek troszkę radości w żmudnej pracy i nie omieszkałam wspomnieć o mommy brain, facecie w domu z niemowlakiem i o zakręconym życiu.
Trochę czekałam na odpowiedź, a gdy przyszła, to drżącą ręką klikałam w wiadomość. „Po rozpatrzeniu wniosku, kara zostaje anulowana”. Ufff. Już do końca życia będę pamiętała o tych nieszczęsnych bilecikach – myślałam w swej naiwności. Początkowo trzymałam się ostro – szukałam nawet parkomatów tam, gdzie ich nigdy nie było (a nuż się pojawiły).
Minął kolejny miesiąc, może dwa, gdy z Ł. wybrałam się na shopping. Pierwsze, wspólne zakupy tylko we dwie. Wjechałam na parking, wypakowałam wózek, załadowałam do niego Ł. i poszłam po bilecik – tak, tak, dobrze widzicie – poszłam po bilet. Wsadziłam go do samochodu i uciekając przed deszczem wbiegłam do galerii. Jakie było moje zdziwienie, gdy podchodzę do samochodu, a tam za wycieraczką trzepocze na wietrze dobrze mi znany paragon. Przez chwilę stałam w bezruchu, a następnie sprawdziłam, czy to aby na pewno mój samochód. Mój, nie chciało być inaczej. Lekko zdezorientowana podchodzę bliżej – no tak, cała ja 🤦♀️ Bilecik, owszem, jest, ale odwrócony zadrukowaną częścią ku dołowi… Zrobiłam zdjęcie, aby móc dołączyć do maila z prośbą o anulowanie kary. Jeżeli tylko nie zgubie paragonów i mandatu, to powinno pójść gładko, w końcu doświadczenie w tych sprawach już miałam 😆
Oczywiście całym winowajcą tego zajścia, a jakże, była Ł.: wózek, deszcz, płaczące dziecko – no nie zauważyłam. Poszło. Po kilku dniach przyszła anulacja. Uff. Teraz już na pewno będę pamiętała do końca życia o tych nieszczęsnych bilecikach.
Niespełna rok później, czyli niespełna rok wypatrywania parkomatów wybrałam się z Ł. na zakupy. Załatwiłam wszystko, co miałam w planie, a w międzyczasie przypomniało mi się, że operator telefoniczny do mnie wydzwania, bo kończy mi się umowa, więc postanowiłam odwiedzić salon. Gdy od punktu obsługi dzieliły mnie dwa kroki, do mojego mózgu zaczęły docierać, mimowolnie, słowa płynące z głośników galerii. Powoli, mój zrelaksowany mózg, zaczął przetwarzać komunikat. Zlepek słów utworzył w mej świadomości treść, która momentalnie rozpaliła mnie od środka. Brzmiał mniej więcej tak: pobierz bilet i parkuj bezpłatnie. Fala ciepła zalała mój mózg, a jakaś niewidzialna dłoń ścisnęła za gardło. W sumie może i dobrze, bo gdyby nie ucisk w gardle pewnie krzyknęłabym w niebogłosy: Nieeeeee!!!!
Oczywisie, wizytę w salonie przełożyłam na bardzej dogodny, dla mej psychiki, termin i pobiegłam na parking. Zaczęłam myśleć na kogo teraz zgonię? No oczywiście, że na innych kierowców – tych, którzy nie potrafią parkować pomiędzy liniami. Przypomniało mi się bowiem, że musiałam przecież przenosić wózek, a później dziecko przez żywopłot, bo inaczej z wózkiem bym nie przeszła, a parkując przodem nie wyjęła bym dziecka. Gdy już strategia była ustalona, to zadzwoniłam do W., aby towarzyszył mi w tej, jakże ważnej, chwili.
No i jak myślicie, trzepotał na wietrze paragon zostawiony za wycieraczką, czy nie? Tym razem szczęście było po mojej stronie. Ale tylko mimowolnie usłyszany komunikat uratował mnie przed kolejną wpadką.
Teraz próbuję sobie przypomnieć, czy mogła być taka sytuacja, że szczęśliwie udało mi się nie złapać kolejnego mandatu, bo nawet nie byłam świadoma, że nie skasowałam biletu 😁
I już prawie na koniec pytanie: jak obstawiacie moją przyszłość w tej kwestii? Ile dajecie mi czasu, nim się znowu zapomnę i znów „zaogrzę”?
I już całkiem na koniec apel do części z Was:
Jeżeli Ty, który to czytasz, jesteś takim kierowcą, który nie trzyma się wyznaczonych na parkingach linii, to wiedz, że możesz mieć na sumieniu jakąś biedną, zakręconą matkę. Ale też wiedz, że jeżeli kiedyś zobaczę, jak parkujesz, to spotkasz się z moim zabójczym spojrzeniem!
Ciekawostka: W. zapytał Chata GTP, czy rok po porodzie nie pamiętanie o bilecie, to dalej mommy brain. Niestety dla mnie, Pan Wszystkowiedzący uważa, że to raczej nie jest przyczyną 🤔
Stawiałabym na ADHD
Dobre, z parkingiem Apcoa też miałem 2 przygody, jedną standardowo pod Lidlem, bo nie zauważyłem, że płatny zrobili, a drugi w Olsztynie, pod Katedrą św. Jakuba po 23-ej. Tak tam też macki ta zdolna firma zapuściła. Wyłgałem się za pierwszym razem niepełnosprawnością (jeszcze się taki nie narodził, co by niepełnosprawnego ukarał, a za drugim razem ciemnościami i brakiem okularów, też skutecznie. Trzeciego razu póki co nie było
O, okulary – dobry motyw 😁