Kilka dni temu przez przypadek trafiłam w telewizji na pewien reportaż. Po skrótach zapowiadających go, szczerze nie chciałam na niego trafić. Ale ponieważ był to czas Lekkoatletycznych Mistrzostw Europy szukając transmisji, niestety trafiłam na niego i już nie przełączyłam. I trochę żałuję, bo nie chciałam widzieć tego, co tam pokazali. A dodatkowo przypomniało mi coś, co wydarzyło się dobrych 20 lat temu.
Reportaż mówił o kobiecie, która miała wspaniałego psa – mądry, kochany oddany i tak dalej i dalej. I pewnego dnia rzucił się na niego pitbull, a jego właściciel – przedstawiciel marginesu społecznego, nie zareagował. Pitbull wbił się w szyję psa, a kobieta…w amoko, walczyła z tą bestią jak lwica. Nikt się nie odważył ruszyć na ratunek. Ostatecznie pies zginą od zmiażdżonego przełyku.
Krótki rys historyczny przed właściwą częścią:
Lata 90-te to były ciągle czasy, gdy psy biegały po osiedlach wypuszczane same sobie. Wracały gdy się robiły głodne. O sprzątaniu po nich nikt nawet nie myślał 😉 Bezpańskie psy czy psy podwórkowe też sobie hasały śmiało bez smyczy czy kagańców. W końcu psy muszą się wyganiać, a nie być ograniczane sznurkiem.
I w takim klimacie był wychowywany mój pierwszy pies – kruczoczarny, z białym krawatem Bobik. Była to sama skóra i kości i na osiedlu miał ksywę Sportowiec, bo jak zaczynał bieg, to nie było mu równych.
W tym samym czasie nieopodal naszego osiedla miał swoją klatkę Kajtek. Przecudny, młody pies. Był olbrzymi. Pysk miał przeogromny, a na nim przyklapnięte uszy. Słodziak jak mało który. Był przyjazny dla dzieci i nigdy na człowieka nawet nie warknął. W ciągu dnia siedział w swoim kojcu między garażami, ale wieczorami właściciel go wypuszczał żeby się wybiegał. Wtedy się z tego cieszyłam, bo uwielbiałam tego psa. I prawie każdego wieczora można było go zobaczyć w towarzystwie jednej czy kilku bezdomnych suk. Śmialiśmy się, że jest ich alfonsem.
Siła vs. zwinność
Był późny, wakacyjny wieczór. My bawiliśmy się pod blokiem dziadków. Nagle zobaczyłam truchtającego, razem ze swymi kobietami Kajtka. Na nasz widok jak zwykle zaczął się cieszyć, wygłaskałam go i już mieliśmy się zbierać do domu (dwa bloki dalej) gdy podbiegł do nas Bobik. A jak do nas, to i do suk. W Kajtku w ułamku sekundy obudziła się bestia! A miał ku temu predyspozycje – potężne łapy, przeogromny pysk i młodzieńcza werwa. Od mojego Bobiśka był 3 a może i 5 razy większy. I zaczęła się gonitwa! Mój wspaniały sprinter zrobił kilka kółek zostawiając Kajtka z tyłu. Ja miałam z 10 lat, może więcej, może mniej, ale to co wtedy przeżyłam…nie da się tego opisać. Nie widząc już innego wyjścia, wycieńczony Bobik wpadł do klatki dziadków, którzy mieszkali na pierwszym piętrze i momentalnie znalazł się pod ich drzwiami zamkniętymi już na 10 spustów. Nie wiem jak to się stało, że Kajtek miał spore opóźnienie na tyle, że zdążyłam wbiec przed nim na półpiętro. Wiedziałam, że jak czegoś nie zrobię, to dziadkowie nie zdążą otworzyć drzwi, a wtedy już będzie za późno na działanie.
Pamiętam jak dziś jak Bobik wydaje z siebie przeraźliwe piski strachu, zmęczenia, ostrzeżenia; jak dziadkowie walczą z drzwiami; i jak ja klęczę przy Kajtku, trzymając go za jego wielką szyję. W akcie desperacji, w amoku, pod wpływem adrenaliny zrobiłam to co przyszło mi do głowy. Gdy klęczałam przy nim byliśmy jednego wzrostu. Jego pysk spokojnie był dwa razy większy niż moja głowa. Ale wtedy nie myślałam jak to się może skończyć dla mnie. Wiedziałam, że jak go nie zatrzymam, to Bobik zginie. Nie wiem czy jakby to był inny, obcy pies, to też bym była w stanie przytulać swoją głowę do jego szyi czy pyska.
Nie pamiętam po jakim czasie Bobik znalazł się u dziadków. Ani jak ja znalazłam się już na bagażniku roweru brata. Powietrze z nas zeszło i pojechaliśmy do domu, a Kajtek z nami. Nie przeszkadzało mi to, bo przecież nigdy z nim nie było problemu. I jak już byliśmy dosłownie dwa kroki od domu, ze swojej klatki wybiegł Tiko. Mały kundelek. I nagle sytuacja sprzed chwili się powtórzyła! Ale Tiko nie dał rady uciec. Kajtek wbiegł za nim do klatki, złapał go w pół i tak machał pyskiem, że biedak uderzał o ścianę. Na całe szczęście właścicielem Tik był młody, silny mężczyzna, który mieszkał na parterze. Wyleciał z domu i zaczął walić Kajtka w łeb jakąś rurą.
Z tego co pamiętam, była to ostatnia wyprawa Kajtka. Nie pamiętam czy siedział później już tylko w klatce czy zniknął na dobre. Tico przeżył. Ale do końca życia już miał po obu stronach korpusu dwa ogromne ślady po szwach, na których już nigdy nie odrosła sierść. Tika uratowało to, że mimo tego że był malutki, był sporym grubaskiem. Gdyby Kajtek dorwał Bobika…przedziurkowałby go jak sito.
Ciężko mi tu sklecić jakieś podsumowanie. Powiem Wam, że wróciły emocje. Serce się telepie, a mięśnie są napięte jak wtedy, gdy trzymałam Kajtka. Jak pisała Wisława Szymborska – Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. Nikt o zdrowych zmysłach nie zrobił by tego co tamta kobieta z reportażu i ta mała dziewczynka, którą kiedyś byłam. Czy teraz byłoby mnie na to stać? Nie wiem. W końcu mam większą świadomość i wiedzę na temat zachowań przyczynowo-skutkowych. Ale instynkt i poczucie odpowiedzialności za to co się oswoiło, jest bardzo silne. Więc nie wiem. I mam nadzieję, że już nie będę musiała tego sprawdzać.
Kończąc powiem tyle: wiem, że tamte wydarzenia, to poniekąd moja wina, bo gdybym nie zaczepiała Kajtka, to bym nie musiała się sprawdzać w instynktach lwicy. Wiem, że przeze mnie Tiko miał pamiątkę na całe życie, bo wołałam Kajtka żeby przebiegł z nami trasę do domu. Chyba bym sobie nigdy nie wybaczyła gdy dorwał Bobika albo gdyby Tiko nie przeżył.