Tak jak przewidywałam – pojawiły się komplikacje związane z końcem blogowego roku. Okazało się, że przedłużenie na kolejny rok, czyli wszystkie domeny, serwery, hostingi, czy inne dziwne rzeczy, których nie rozumiem, przewyższa znacznie koszty, których się spodziewałam. Stoję teraz przed trudną decyzją. Mam jeszcze kilka dni na to, aby podjąć decyzję.

Jak powiedziała mi P. „…i tak nie jest to najdroższe hobby na świecie”. Niby tak, ale mimo wszystko jest to spora kwota. A może operatorzy myślą, że ja zarabiam na tym krocie? No więc: Szanowni Państwo, jeżeli to czytacie, to informuję, że nie zarabiam! Zapewniam zupełnie darmową rozrywkę. W świecie videoblogów ludzie, czytający, to skarb

Wiem, że mam jakąś tam liczbę względnie stałych czytelników – nie wnikam, czy to z sympatii do mnie czy do mojej twórczości – fan (tudzież wielbiciel), to fan (wielbiciel)!

Część z Was się udziela w komentarzach czy lajkach na fejsie, czasem pojawiają się komentarze pod wpisem. Czasem, podczas prywatnej rozmowy słyszę, że ktoś czyta (przynajmniej czasami). Ale tak naprawdę nie wiem do końca ilu mam odbiorców. Niby dostaję jakieś statystyki wejść, ale ile z tych wejść = przeczytanie wpisu, to tego już nie wiem. Jedynym miodem na me pisarskie serce są Wasze komentarze czy chociaż polubienia (chociaż „lajk” to też nie zawsze = przeczytany tekst).

Do czego zmierzam? Cenię sobie Waszą anonimowość, bo jak wiadomo – Shrek także cenił sobie swoją prywatność, i wcale nie potrzebuję wiedzieć kto mnie tu odwiedza. Mam jednak ogromną prośbę, ten jeden jedyny raz – dajcie mi znać, że jesteście ze mną. Facebook Was zdemaskuje, ale komentarz poniżej daje Wam gwarancję anonimowości. Do hakera mi daleko, więc Was nie odnajdę. A nawet jakbym miała taką możliwość, to bym tego nie zrobiła – skoro nie chcecie się ujawniać

Teoretycznie jest jeszcze jedna opcja obejścia tych kosztów – po prostu przeniesienie wszystkiego do innego operatora. Wychodzi taniej, ale wiąże się z pisaniem podań, wysyłaniem listów, czekaniem i załatwianiem – masa roboty.

Zdecydowanie łatwiej będzie mi podjąć którąś z decyzji, gdy będę wiedziała, że tę prostą rozrywkę rozdaję większej liczbie osób. Moich stałych komentatorów mogę uszczęśliwiać bez ponoszenia takich kosztów

No więc temat pozostawiam do Waszej dyspozycji.


Biorąc pod uwagę, że może to być ostatni wpis, długo się zastanawiałam o czym powinien być. Wiecie już o mnie sporo. Dużo tego było. Wiecie o mojej seniorce, o mojej maniakalnej miłości do puzzli, o moich pokręconych gustach muzycznych czy opiniach na temat filmów. Znacie sporo moich przygód z Polski i zza granicy. Przewinął się wątek siatkarski i piłki nożnej. Zdradziłam też Wam sekrety o mojej aktorskiej „karierze”, no może nie wszystko, ale jednak. Co by było dla Was totalnym zaskoczeniem? Czymś czego nie było między wierszami moich opowiadań?

Wybór padł na temat bardzo aktualny obecnie w moim najbliższym otoczeniu. Wiąże się z moim temperamentem, a więc bardzo wpisuje się w moje ogrze warstwy A do tego, nawiązuje do pracy zespołowej, do której Was na początku zachęcałam.


Nie wiem dlaczego, ludzie jak mnie widzą, to zakładają, że ja jestem słaba fizycznie i są zdziwieni jak mówię coś o swoich jakiś wyczynach związanych z aktywnością fizyczną. Jest mnóstwo dziewczyn mniejszych i drobniejszych ode mnie, więc nie rozumiem skąd się biorą takie wyobrażenia na mój temat – chyba częściej muszę rezygnować z minki „niewiniątka” może wtedy będę odbierana jako silna kobieta I moja waleczna przeszłość na karate czy krav madze nie będzie już takim zaskoczeniem.

Od zawsze byłam aktywna fizycznie. Siedzenie w miejscu, to dla mnie największa kara. Chociaż przyznaję, studia, a później siedząca praca, troszkę mnie nauczyły statycznego sposobu egzystowania na tym Łez Padole. Muszę przyznać, że bieganie samo w sobie jest mega nudne dla mnie. Bieżnia to tragedia. No chyba że na siłowni akurat jest jakiś mecz w TV, wtedy jakoś idzie. Bieganie na powietrzu jest bardziej interesujące, ale też bez przesady. Nie wyobrażam sobie siebie w maratonie – w drodze szybciej niż z wycieńczenia umarłabym z nudów.

Jest jednak coś, co fascynuje mnie od maleńkości. Pamiętam taką scenę z czasów wczesnego nastoletniego życia. Większą grupką wybraliśmy się w ramach wakacyjnych zajęć w Osiedlowym Domu Kultury „Słoneczko” (pozdrowienia dla Pani Joli ;)) do jednostki wojskowej. A tam było coś w rodzaju mini poligonu, takiego do codziennych ćwiczeń. Oczy mało mi nie wyszły z orbit – tyle radości w jednym miejscu! Była jedna przeszkoda, która była czymś na wzór bunkru z podziemnym przejściem. Czyli trzeba było zejść po drabinie, wejść po drabinie w dół betonowej tuby i przejść kilka, może kilkanaście metrów wąskim tunelem pod ziemią do drugiej tuby, która była wyjściem. Serce mi zapałało miłością do tego, ale że byłam cichą i grzeczną dziewczynką, nie wyrwałam się na ochotnika. Ktoś z opiekunów zaproponował jednego z chłopaków. Nie miał on specjalnie ochoty na testowanie tej przeszkody, więc nie ryzykując kolejnej utraty szansy – wyrwałam się, by pokazać zebranym jak to robią profesjonaliści

Nagrodą było zdjęcie 🙂

Przez tą chorą miłość rozważałam dyskretnie edukację militarną – by przebyć poligon i tory przeszkód, które tam mają. No i strzeliłabym sobie w kolano, bo musiałabym się męczyć z musztrą, fizyką, z szorowaniem kibli szczoteczką, a po kilku latach by się okazało, że każdy cywil, za drobną opłatą, mógłby pokonać jeszcze lepszy tor przeszkód, tak po prostu.

Pierwszy raz o miejskich biegach z przeszkodami dowiedziałam się niedługo po studiach, oczywiście dzięki Trójce. Serce mi waliło, gdy słuchałam jak to wszystko wygląda. Oczy mi się świeciły tak, jak wtedy w jednostce, ale potraktowałam to, jako ciekawostkę, bo po pierwsze mówili o Warszawie, a po drugie myślałam, że trzeba być silnym mężczyzną, by to przebyć. No więc na kilka kolejnych lat zapomniałam o temacie, tęskniąc w skrytości serca za tym, co nigdy miało mi się nie przydarzyć.

Trzy lata temu trafiłam na jeden z biegów jako kibic. Gdy zobaczyłam jak to tak naprawdę wygląda, jak ci wszyscy ludzie są utytłani błotem, zalani potem i szczęśliwi w tym wszystkim – musiałam to zrobić. Miałam rok, żeby wyleczyć kontuzję (albo chociaż zaleczyć) i zdobyć kondycję.

Gdy nadszedł TEN dzień adrenalina wystrzeliła pod niebiosa. Moja drużyna była również nakręcona i nie mogliśmy się doczekać wystrzału pistoletu oznajmującego start biegu.

Frajda była niesamowita. Co z tego, że upał, że błoto po wczorajszym deszczu, że ciężko? Samo podejście do pokonania kolejnej przeszkody było wyzwaniem. Praca zespołowa była dość istotnym elementem dla takich żółtodziobów.

Muszę się przyznać, że miałam małą satysfakcję, gdy udało mi się przejść jakąś przeszkodę, a wielcy, silni panowie nie mogli przebrnąć przez swoje lęki.

Dajesz, dajesz!

To nic, że czasem się lądowało na specjalnie przygotowanym „materacu”, ale to też miało swój urok. Popatrzcie sami

Miękkie lądowanie zapewnione

Sama kąpiel w lodowatej wodzie była może mniej przyjemna, ale czołganie w błocie pozwoliło mi zrozumieć ile radości z tej aktywności mają psy.

Była to naprawdę wspaniała forma realizacji moich marzeń. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie moja cudowna drużyna. Bez nich bym się nie odważyła. Dziękuję Ci M. i Tobie W.

Brudne i szczęśliwe

Ale dlaczego akurat to, co się wydarzyło 2 lata temu jest teraz na tapecie? Otóż historia lubi się powtarzać. Dosłownie tydzień temu razem z trójką innych wariatów postanowiliśmy spróbować raz jeszcze. To znaczy ja i W. będziemy już wyjadaczami a pewna Szalona M. i pewien importowany J. będą żółtodziobami. Nasza nazwa wywodzi się od punktów charakteryzujących założycieli: Ryby Ptaki i Ogrzaki Po chwili nasza grupa się rozrosła o kolejnych wariatów. Pozdrowienia dla M-k. P. i G. – będzie się działo! W grupie siła. (M. Ciebie też mam tu pozdrawiać? dołączysz do nas wreszcie?).

Póki co, każdy ćwiczy na własną rękę. Ale już niedługo wyruszymy wspólnie na specjalnie przygotowany tor przeszkód. Tam okaże się jak beznadziejni (póki co) jesteśmy.

Za pierwszym razem szłam na żywioł. Emocje brały górę. Brak doświadczenia zaślepiał mnie i ograniczał na sposoby wybrnięcia z potrzasku. Tym razem będzie inaczej! przygotuję się na każdą ewentualność i pokażę tym wszystkim twardzielom jak to się robi


RYBY PTAKI I OGRZAKI do boju!

P.S. Pozdrowienia dla J. który zdradził taką ekipę dla opinii „lasek z siłki”

I jeszcze tak na koniec: Marek, Adam – jak tam, może jednak?

INFORMACJA TECHNICZNA – nie wiem ile może trwać ewentualne przenoszenie do innego operatora, więc jak za tydzień mnie tu nie będzie, to jeszcze nie panikujcie może wrócę za dwa