Dzisiaj będzie krótko. Wiem, że wydaje się to niemożliwe, ale tak też potrafię! Będzie to opis pewnego epizodu, ale jest on na tyle zabawny, że musiałam. To znaczy zabawny, ale dla Was, bo założę się, że na koniec każdy się uśmiechnie i zrozumie, że dla mnie, to było mniej zabawne 😉

Od jakiegoś czasu po naszych łąkach grasuje szajka terroryzująca wszystkie psy. Tak naprawdę jest to temat, który dręczy wielu właścicielom psów i bynajmniej nie jest zabawny, ale ponieważ dzisiejszy wpis dotyczy tego tylko pośrednio, to ograniczę się do ogólnego zarysu sytuacji.

W sąsiedztwie mieszka pani z trzema psami. Jeden to owczarek szwajcarski – piękna, biała, sporych rozmiarów suczka. Na początku myślałam, że po prostu Sona nie przypadła jej do gustu i dlatego ją atakowała. Z czasem okazało się, że mało który pies przypada jej do gustu. Gdy już wszyscy się dowiedzieli, że jest ona agresywna (i chodzi bez smyczy), to zaczęli mieć ją na oku. A tu zonk! Okazało się, że drugi członek szajki – takie małe coś, co pewnie też jest rasowcem czystej krwi i też chodzi bez smyczy, jest jeszcze gorsze! Mała, szybka bestia potrafi zaatakować znienacka. Sonia i jej tyłek wiedzą coś o tym… Jest też w tym gronie harpii rodzyneczek – malutki pudelek ? Często biega w papilotach, bo królowanie na wystawach ma swoją cenę. Ale chłopak jest przemiły i zero w nim agresji.

Nie będę tu teraz roztrząsać jakie konsekwencje ma nieodpowiedzialność właścicielki i prowadzenie tych agresorów bez smyczy, bo lista zbrodni i osób w to wciągniętych jest spora. Dlatego skupię się na głównym zdarzeniu.

Zawsze jak opowiadałam W. jak wyglądał atak na Sonę, to zaczynałam od stwierdzenia, że najpierw podbiegł pudelek, żeby się przywitać, a wtedy już tylko wystarczało czekać na atak harpii. W. sobie zażartował, że tak naprawdę, to on jest ich mózgiem. A jego taktyka jest prosta – urzec, rozkochać, uśpić czujność i zaatakować. Jak w bajce Czerwony Kapturek – prawdziwa historia – jak nie oglądaliście, to polecam.

I tu zaczyna się główna część opowiadania… Wyszłam ostatnio z Sonią na spacer i z daleka zobaczyłam Hordę. Sona też ich wypatrzyła, a że była bez smyczy, spodziewałam się, że w każdej chwili może uciec. Na nasze jednak szczęście pani była (tym razem) tak uprzejma i przewidująca, że aby uniknąć ataku po raz kolejny, wzięła harpie na smycz i poszła w drugą stronę. W naszym kierunku zaczął biec jedynie przystojniak w papilotach. Obwąchali się, ale widziałam po Soni, że ciągle nie czuje się pewnie i jest gotowa na atak tamtych bestii. Żeby ją uspokoić kucnęłam i zaczęłam ją głaskać. Przy okazji pudelek się załapał na głaskanie. Widok jego w tych niebieskich papilotach strasznie mnie rozśmieszył, bo sobie przypomniałam wersję z podstępnym przywódcą. Nie pamiętam czy w myślach czy pół głosem powiedziałam do niego: to jak, jesteś mózgiem tej bezlitosnej bandy? I chyba trochę popłynęłam w śmiesznych wyobrażeniach, w których z milusiej maskotki staje się czarnym charakterem, z którego oczu bije nienawiść – nie powiem, śmieszne to było 😉 Ale ta chwila zapomnienia kosztowała mnie utratę kontroli nad rzeczywistością i na chwilę straciłam amanta z oczu. Ciągle kucając przy Sonce zorientowałam się, że jego nie ma i tylko słychać ten charakterystyczny dźwięk…

Wychodząc z założenia, że takie rzeczy dzieją się tylko na filmach zignorowałam przeczucie i dopiero po chwili odwróciłam się. Ten papilotowy skurczysyn…podniósł nogę i sikał. Na mnie. Byłam w takim szoku, że jedyny sposób w jaki mogłam zareagować było lekkie odchylenie się od strumienia moczu lecącego na moją kurtkę. Gdy tkwiłam w bezruchu z ustami otwartymi z zaskoczenia, on, jakby nigdy nic, skończył sikać i nie spojrzawszy ani na mnie ani na Sonę minął nas i pobiegł do reszty terrorystycznej hordy.

Czym prędzej wróciłyśmy do domu, żeby zrobić porządek z kurtką. W domu się okazało, że jednak tragedii nie ma i tylko kilka kropli na mnie spadło. Ale…wow! ciągle nie mogłam wyjść z szoku. Na przemian gościły we mnie sprzeczne emocje – złość, niedowierzanie, rozbawienie, podziw*

*tak zwany szacun ludzi ulicy 😉

Wiecie co było najgorsze? Nie to, że kurtkę mi zabrudził, nie to, że moja godność ucierpiała, bo pies w papilotach mnie obsikał. Nie – to bzdury! Najbardziej nie mogłam przeboleć tego, że wrócił do tamtych i powiedział: „Spoko, załatwiłem je po swojemu. Wy je dorwiecie następnym razem”

______

[Edit]

Udało mi się uchwycić sprawcę! Co prawda papiloty średnio widoczne, ale jest 😉