
Dopadają Was czasem wyrzuty sumienia za to, że czegoś nie zrobiliście? Nie zareagowaliście na coś w odpowiedni sposób, bo się baliście, bo sytuacja złapała Was z zaskoczenia i za późno wpadliście na „cięta ripostę”? Albo po prostu uznaliście, że powinniście się nie odzywać?
Ja tak czasem mam i jestem zła na siebie za to, że tak późno odnalazał mnie pomysł co zrobić w danym momencie. Czasem bardzo znienacka dopadają mnie wizje z przeszłości, których się wstydzę za brak odpowiedniej reakcji. Czasem nawet jestem na siebie zła za to. I prawie zawsze próbuję zapomnieć o tym wydarzeniu, by już nigdy nie wracało. Ale jest jedna sytuacja, która dopada mnie od dobrych nastu lat i nie daje się wyrzucić z głowy.
Nie wiem czy ktoś z mojej byłej klasy tu zagląda (M. Ty się nie liczysz ;)). Ale nawet jeżeli tak, to się cieszę, że to przeczytają i może chociaż trochę im się zrobi głupio i dopadną ich wyrzuty sumienia! Niech to będzie taka mini Opowieść Wigilijna.
Historia miała miejsce dawno temu, w okresie przedświątecznym i dotyczyła niemalże dorosłych ludzi. Nie wiem czy była to klasowa inicjatywa czy szkolna, a my tylko byliśmy wydelegowani. W każdej razie stanęło na tym, że pieczemy ciastka do „kawiarenki”, a zarobione pieniądze przeznaczamy na kupno ciepłych ubrań dla kogoś potrzebującego z naszej szkoły.
Jak to zwykle przy takich akcjach bywa – tylko część klasy się w to zaangażowała. Ale to nie ma znaczenia, bo wyszło całkiem fajnie i udało się uzbierać jakąś tam sumę. Nie pamiętam o jakich kwotach rozmawiamy, ale nie były to kokosy. Tak czy inaczej radość zaangażowanych osób była spora, że udało się coś tam uzbierać i nawet kupić więcej niż planowaliśmy. Czar prysł na najbliższej godzinie wychowawczej.

Nie wiem od kogo wyszła ta inicjatywa. I w sumie nie chcę wiedzieć czy to wymyśliła nasza wychowawczyni czy może jakiś Grinch jej to szepną do uszka. W każdym razie na forum klasy zaczęła się debata na temat: Ile pieniędzy weźmiemy dla nas za nasze charytatywne działanie… Nie mogłam w to uwierzyć. Kopara mi opadła i byłan w mega szoku – jak można coś takiego wymyślić. Głośno więc, razem z koleżankami się z tym nie zgadzałyśmy. Przy sprzedaży ciastek była informacja, że zebrana kwota zostanie przeznaczona na rzeczy dla osoby potrzebującej z naszej szkoły. O podreperowaniu naszego klasowego budżetu nie było tam wzmianki.
Moja ówczesna klasa była tak strasznie uboga, że ludzie nie byli w stanie przynieść złotówki czy dwóch. Bo o takich tu stawkach mówimy. Dla pojedyńczej osoby 2 zł to nie jest majątek (jedna drożdżówka czy batonik mniej), ale 60 czy nawet 30zł (w klasie było nas ok. 30) dla kogoś, kto nie ma nic, to naprawdę dużo i spory procent z kurtki czy butów, które zamierzaliśmy kupić.

Do naszych filantropów nie docierały żadne argumenty. Większości aż się oczy zaświeciły na myśl o gratisowej dwójce! Ci, którym było to obojętne wcale nie byli lepsi, bo nas nie wsparli i przy demokratycznym głosowaniu projekt przeszedł większością głosów. I tylko komentarz: jak widać, organizatorki twardo obstają przy swoim. Czy aby na pewno przy „swoim”?
Bez względu na to, jak bardzo mnie to mierzi, jestem w stanie zrozumieć, że hipokryzja wychodzi z człowieka prędzej czy później (nie mówię, że nie ma jej we mnie), ale nie mogę się pogodzić z moją reakcją. A raczej z jej brakiem. W momencie, gdy szlachetny pomysł został „klepnięty” powinnam wstać, wyjść i jeszcze jebnąć drzwiami tak, żeby się szyby zatrzęsły! A co zrobiłam? Całe, soczyste NIC. I tylko ja musiałam słuchać tej bezradności, która krzyczała we mnie jak oszalała. Nie mówię o pójściu ze sprawą do dyrektora, bo to nie oto chodziło. Tylko po prostu – wstać, wyjść i jebnąć. Tak, żeby oni też usłyszeli to, co we mnie wrzeszczało. Ale nie, bo przecież tak nie wypada. Bo przecież nie tak byłaś wychowywana. Przecież nie tego uczyli cię rodzice i nie tego wymaga szacunek do starszych.
——————————————————–
Ostanio wpadł mi w ręce artykuł o kilkudziesięciu pytaniach, które mają pozwolić na szybkie poznanie drugiej osoby. Przydatne np. w czasie błyskawicznych randek. Było tam sporo pytań w stylu: co byś zrobił gdyby to był ostatni dzień twojego życia, gdybyś mógł cofnąć czas itd. Jak można się domyślić po jednym z moich wpisów – na połowę nie umiałabym odpowiedzieć (przynajmniej błyskawicznie). Ale teraz wiem, że gdybym mogła cofnąć czas, to wróciłabym do tamtej chwili. Wątpię żeby to w czymś pomogło. W tym sensie, że i tak pewnie kasa została by rozszarpana przez pazerność, ale przynajmniej przez lata nie wracałoby to do mnie jak wyrzut sumienia, że stchórzyłam!
P.S. Jeżeli ktoś z „obrażonych” przeze mnie osób czuje się dotknięty i niesprawiedliwie potraktowany, to czekam na kontrargumenty w komentarzach czy w mailu. Z chęcią wysłucham sensownego tłumaczenia i może wreszcie zapomnę 😉
W życiu nie warto chodzić droga kompromisu. Kompromis to zawsze syf, a zwłaszcza jak to jest kompromis z własnym sumieniem 😀
Czasem kompromisy są potrzebne. Pomagają funkcjonować w społeczeństwie. Tylko niestety, to jak je stosować uczymy się przez całe życie.
A opisana sytuacja nie była kompromisem. Dla każdego z uczestników była przegraną.
„Opuśćmy na to zaslonę milczenia”
Na „kompromis” czy „funkcjonowanie w społeczeństwie”? 😉
Asia, nie warto! Sytuacja już się wydarzyła, poszło. Im więcej emocji sprawiają nam takie wydatrzenia tym ważniejsze dla nas lekcje niosą. Rozpamietujac przyciągamy podobne, lepiej odpuścić i przyciągać tylko te piękne;)
Zapomniałam o tym, autentycznie zapomniałam, ale dzień przed Wigilią pojawił się u mnie duch przeszłości i przypomniał. Teraz ciągle o tym myślę i co bym zrobiła…. co powinnyśmy były wtedy zrobić… Straszne! Ktoś Chyba wtedy zbyt dosłownie potraktował matematykę i kalkulacje i zapomniał kim tak na prawdę powinien być nauczyciel dla młodych ludzi….
ej, a może wynajdziemy wehikuł czasu i razem jebniemy drzwiami? 😉