
Zgodnie z obietnicą teraz powinien być wpis o pracy w wydaniu autystycznym. Okazało się, że jest to temat, który ciągle siedzi we mnie bardzo głęboko i wiąże się z silnymi emocjami. Zarówno sama praca, jak i dorosłe życie. Za każdym razem, gdy próbowałam się za to zabrać okazywało się, że sporo mało przyjemnych wspomnień jest zagrzebanych gdzieś bardzo głęboko. Przez lata tam nie zaglądałam i dlatego zderzenie z tamtym czasem, z tamtą mną jest dość ciężkie. Teraz muszę temu stawić czoła. Najpierw sama, później z Wami.
Na dzisiaj mam godne zastępstwo. Ostatnio trafiłam na bardzo ciekawe podcasty o AuDHD. Z wcześniejszych postów wiecie, a ci, którzy mieli (nierzadko wątpliwą) przyjemność na spotkanie mnie osobiście, to i to nawet doświadczyć – ja = ADHD. I tak przez całe życie żyłam w przekonaniu, że mam nieudokumentowane ADHD. Wtedy nie znałam tematu i poruszając się po szlaku stereotypów miałam tylko na myśli nadruchliwość i silną ekspresję. A prawda jest taka, że to, co dzieje się w mojej głowie i wokoło mnie, to właśnie jest ADHD. Im więcej o tym słucham, tym bardziej zaczynam rozumieć swoje zachowanie. I ten wiecznie obecny chaos, który uwielbiam i który jest moją ogromną częścią ❤️
Gdy odkryłam kwestię spektrum, wiązało się to z mega silnymi emocjami. To był wyraźny dowód na to, że ta część mnie była bardzo, hmmm – nieakceptowana? niezrozumiała? Dopiero z każdą przeczytaną książką, z każdym wysłuchanym materiałem zaczynałam siebie rozumiem i akceptować pewne kwestie.
Zupełnie inaczej jest z ADHD. Ja je akceptowałam od zawsze i lubiłam tę część siebie. Teraz po prostu to rozumiem i potrafię nazwać. Teraz śmieje się do łez, gdy widzę filmiki typu: osoba z ADHD kontra osoba bez ADHD. Wreszcie ktoś ukazał, że to jaka jestem, to nie jest niczyja wina. Że to nie jest kwestia wychowania czy lenistwa.
Dla tych, którzy nie wiedzą czym jest AuDHD tłumaczę – jest to połączenie spektrum autyzmu z ADHD. Krótko mówiąc: łączy w sobie, często bardzo skrajne i wypierające się cechy, potrzeby, zachowania. To jest coś takiego, że coś w środku krzyczy: „Robimy, działamy, idziemy!!!”, a nagle w organizmie czujesz paraliżujący strach, panikę, niechęć. I coś zaczyna szeptać „No co ty, spokojnie, odpuść sobie, wiesz, że to cię wykończy. Zostań w domu i rób to, co lubisz najbardziej”.
Gdy wiesz o tym, to potrafisz z tym żyć, kontrolować to, dokonywać odpowiednich wyborów. Gorzej jest, gdy o tym nie wiesz. Gdy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że to nie twoja wina, tylko twój mózg ma różne potrzeby. Ciągle towarzyszy ci myśl: co ze mną jest nie tak. I tak, jak wspominałam, ta część ekstrawertyczna była mi bliższa. A może bardziej znana i dająca się zrozumieć. Gdzieś w podświadomości lubiłam też niektóre z moich introwertycznych zachowań (i nie chodzi tylko o puzzle 😉), ale miały one we mnie mniejszą akceptację. No bo jak to, chcesz robić z siebie dzikusa? osobę aspołeczną? Wstyd!
Być może ta silna potrzeba ekspresji, a tym samym silny strach przed ekspresją zrobiły ze mnie coś na wzór „klasowego błazna”. Ponieważ długo uczyłam się siebie i wychodzenia ze swojego cienia, to dopiero w dorosłym życiu sięgnęłam po tę „broń” stając się „zespołowym blaznem”, jak często o sobie mówiłam. Może to był rodzaj maski, a może po prostu taka jestem 🙃 Tego już się nie dowiemy, bo od dobrych 20 lat to jestem ja, czy wypracowana, czy naturalna – to już nie ma znaczenia.
Kilka lat temu na tym blogu pojawił się wpis, w którym dywaguję czy jestem ekstra- czy introwertykiem. I w konkluzji dochodzę do wniosku, że jestem introwertycznym ekstrawertykiem. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to jest normalne u osób z AuDHD. Takie bycie pomiędzy.
W ostatnim wpisie zastanawiałam się, jak to jest, że przeszłam przez to życie względnie suchą nogą i nie borykałam się chociażby z depresją, która dotyka sporo niezdiagnozowanych. Za jedną z przyczyn podałam właśnie moje ADHD. Teraz, gdy wiem już o tym połączeniu trochę więcej – podtrzymuję tę opinię. Chociaż często miałam dość (i dalej mam) tego, że nie potrafię zapanować nad swoją ekspresją, to uwielbiam tę część siebie. Wierzę jednak, że są ludzie, którzy nie akceptują tego wszędobylskiego chaosu i że on sam może doprowadzać ich na skraj.
Na domiar złego u mnie jeszcze do głosu dochodziła dysleksji i to, co za sobą pociągała. Mało kto wie, że dysleksja to nie tylko wolne czytanie, pisanie i robienie błędów. To jest permanentny strach. Życie w ciągłym napięciu, że nauczyciel czy na przykład prowadzący zajęcia teatralne poprosi cię o przeczytanie czegoś na głos. To jest ciągłe napięcie, że nie przeczytasz lektury na czas. A co, gdy trafi się wykładowca, którego egzaminy, to test wyboru, w ktorym na jedno pytanie masz dokładnie kilkanaście sekund i nie ma szans, żeby zdążyć przeczytać długie pytania i równie długie odpowiedzi? Tylko ślepy traf. A przy tym stres niesamowity.
Do niedawna nie zdawałam sobie sprawy, że ten stres jest wpisany w życie chyba każdego dyslektyka. Ale ostatnio dowiedziałam się, że dysleksja, to nie tylko wada mózgu! Rozumiecie to? Ktoś, po ponad 30 latach walki i stresu mówi mi, że dysleksja, to dar. Dar? Chyba dla konkurencji 😉
A chodzi o to, że tak, jak w przypadku autyzmu i ADHD i dysleksja, to kwestia budowy mózgu. I skoro coś ten dziwacznie zbudowany mózg zabiera, to i z pewnością coś daje. Dyslektycy dostają w prezencie zdolność myślenia obrazami i kreatywność.
No i dochodzimy do sedna – mój mózg przez połączenie ADHD, autyzmu i dysleksji wręcz ocieka kreatywnością. I nie zawsze, jak mogłoby się wydawać, jest to dobre. Nadprodukcja pomysłów, które często nie mieszczą się w ramach, których większość ludzi nie rozumie, które trzeba okiełznać to często problem. Często jest też tak, że coś widzę w głowie i wiem, że to jest genialne i wtedy słyszę od innych, że to jest bez sensu, że to nie wyjdzie. Zakładam wtedy, że mają rację, bo nigdy nie wiedziałam, że problem jest w tym, że ja to widzę, a oni nie. Tak więc dar darem, ale jak twoj mózg nastawiony jest na wycofanie i unikanie konfrontacji, to kończysz ociekając pomysłami, których nikomu nie potrzeba 😅
AuDHD z przymrużeniem oka.
Moje ADHD czuje się wyśmienicie przy kubkach z kategorii: każdy z innej parafii. I karmię mój nakręcony mózg pytaniami: który kubek teraz wezmę biorąc pod uwagę, że teraz robię większą kawę, a później bedzie mniejszą, ale jeszcze fajnie by było wypić porządny kubas rozgrzewającej herbaty. Nie ma nudy. No nie ma.
Ale! niech no mi się trafią jakieś zestawy, jak choćby kubki-buciki z wrocławskiego jarmarku. Ooo, tu wchodzi do gry ta druga część mózgu. Kubki stoją w osobnym miejscu, zawsze skierowane w tę samą stronę, uszy ustawione równolegle. W końcu porządek musi być! Nie?
Ale najzabawniejsze jest to, że sama tego nie zauważyłam. Musiałam zobaczyć rolkę w neci, uśmiać się z niej i dostać natchnienia, że przecież mam tak samo 🫣
Podobnie jest z komputerem. Wchodząc do biura widzi się tylko jeden wielki chaos (na mojej części biurka). Ale za to, gdy otworzy się komputer – każdy plik ma swoje miejsca (i nie jest to pulpit). Jest tam system przypisywania do odpowiednich folderów i schemat zapisu plików. W końcu porządek musi być, nie? 😅
Ostoja chaosu!
