Ostatnio rozwodziłam się na temat wagi posiadania przyjaciół, na wybór których mamy wpływ (tu, dla przypomnienia). Większy lub mniejszy, ale mamy. To my decydujemy kogo wpuścimy do swojego życia. To my decydujemy czy i z kim się spotykamy. Z rodziną niestety, a może stety (?) nie mamy takiego luksusu. Mówi się, że z rodziną, to najlepiej na zdjęciach się wychodzi. Może to i prawda, ale ja, jak na Ogra przystało, na żadnych zdjęciach nie wychodzę dobrze, więc na tych  z rodziną też nie, więc z dumą burzę tę teorię! 

To teraz krótkie ćwiczenie dla każdego, kto tu trafił. Robisz szybciutki rachunek sumienia i odpowiadasz przed sobą samym na pytanie: jak wygląda Twoja relacje z rodziną. Niekoniecznie z tą naj, najbliższą. Z tą dalszą. Z tymi osobnikami, w których płynie krew Waszych przodków. Z którymi łączy Was historia. Nierzadko okrutna i zahaczająca o najbrutalniejszy okres w dziejach.

Jak wiecie, bo spowiadałam się z tego przed Wami już nie raz – daleko mi do zwierzęcia stadnego i rozkoszą dla moich starych i skołatanym nerwów jest cisza we własnych czterech ścianach. Gdy kończą się wszystkie wymówki, to spotkania ze znajomymi są o tyle proste w realizacji, że zwykle jest to to samo miasto. Zdecydowanie schody zaczynają się przy rodzinie, która jest porozrzucane po całym świecie, Polską zwanym. Tak naprawdę spotkać się i pogadać jest spoko, ale jak na socjalnego dzikusa przystało – żeby do tego spotkania doszło, to przeszkód jest cały wór.

Zastanowiło Was może, dlaczego na początku poddałam w wątpliwość negatywny wydźwięk stwierdzenie, że na wybór rodziny nie mamy wpływu? A no dlatego, że gdy wybieramy przyjaciół, znajomych, bliższych kolegów z pracy, to działamy według jakiegoś klucza. Wiemy, że pewne cechy charakteru nam pasują, a inne nas drażnią. Szukamy kontaktu z osobami o podobnych zainteresowaniach, poglądach czy poczuciu humoru. Podświadomie unikamy osób, które nie wpisują się w nasz schemat. A do tego przedział wiekowy jest mało zróżnicowany. I tak sobie żyjemy w bańce towarzyskiej, otaczając się ludźmi, którzy nam pasują. Życie niejednokrotnie mi pokazało, że tak naprawdę ludzie są Ogrami – mają warstwy. Inni, jak Osioł – noszą swoje lęki jak odzież wierzchnią. Ale nawet i Osioł okazał się człowiek i miał ludzkie odruchy. Ale to, wyszło w trakcie, z czasem. No i właśnie to, co widzimy na początku, to jedno: „ludzie widząc mnie i krzyczą: aaa ogr, wielki, głupi, wstrętny potwór”, a to, co dostrzegamy z czasem, to drugie. „Oceniają mnie, choć nic o mnie nie wiedzą”.

Możemy się nie zgadzać z rodziną, możemy mieć różne temperamenty, poglądy i oczekiwania. Jednak każde spotkanie z taką mieszanką daje nam naprawdę wiele. Chociaż możemy sobie nawet nie zdawać z tego sprawy. Nie musi to być wniosek w stylu: o tak, on ma rację, nigdy na to tak nie patrzyłem – od dzisiaj zmieniam swoje życie. Może być wręcz odwrotnie i możemy wyciągnąć wnioski, w którą stronę nie chcemy iść. To takie ludzkie 😉

Najczęściej jest tak, że z rodziną widzimy się na ślubach i pogrzebach, chociaż teraz – w pandemicznym czasie – i to nie jest pewne. Czy jest zatem sposób na podtrzymanie więzi? A no jest:

W tym roku to, co miało być niemożliwe do zrealizowania i od lat krążyło jako piękna, ulotna legenda, stało się czymś realnym i namacalnym. Blisko 20 osób, spośród 3 pokoleń spotkało się w jednym miejscu, w tym samym czasie. A co w tym było najważniejsze? Nie to, że zgraja wariatów przebalowała cały długi weekend postanowiając spędzać go tak każdego roku. Nie to. Najważniejsze było to, że chociaż fizycznie były tam 3 pokolenia, każdego wieczoru, przy suto zastawianym stole czuć było obecność tych z rodu, którzy nie mieli najmniejszych szans na bycie tam. Nie mieli szans, bo od dziesięcioleci spotyka się z nimi ze zniczem w dłoni albo zostawia się dla nich nakrycie przy świątecznym stole.

Historie opowiadane latami przez babcię zaczęły nabierać innego sensu. Zaczęły krzyżować się i łączyć z historiami pozostałych biesiadników. O tym, w którym momencie nasze drobne gałązki genealogiczne zaczęły łączyć się tworząc ogromne drzewo z korzeniami, dowiedzieliśmy się z zachowanych wspomnien naszego pra, pra (pra?) wuja. Niby nic, krótki fragment tektu, a zwłaszcza najmłodsza część biesiadujących słuchała z wypiekami na twarzach. Dla nich była to historia słyszana być może pierwszy raz. Dla tych trochę starszych odsłaniała nowe fakty i przypominała te zapomniane.

To jest naprawdę niesamowite, gdy możemy odkrywać nasze korzenie, poznawać szerszy kontekst znanych faktów. Kiedyś na studiach pisałam pracę o swoich przodkach. Udało mi się wygrzebać kilka ciekawych informacji. Praca została doceniona i była moją dumą. Ale wtedy…był to czas, gdy nie robiłam kopii zapasowych (nawet nie wiedziałam czym są i czemu służą ;)) i po utracie danych z komputera niestety nie udało mi się już tej pracy odzyskać. Jest to chyba najbardziej opłakiwany przeze mnie plik utracony… No cóż, za niewiedzę i głupotę się płaci, a do tamtych faktów, może jeszcze kiedyś uda mi się wrócić na nowo. Do czego i Was namawiam – oczywiście w sprawie Waszych korzeni 😉

A skoro już jestesmy przy wspominaniu przodków, to zostawię tu bardzo ważny dla mnie wpis o Osobie, która jest łącznikiem dla tych tu z tymi tam 😉 „Asiu jedz

Wspominając nasz rodzinny zjazd nie można pominąć bardzo ważnego ogniwa. Ogniwa, kóre zostało namaszczone, aby patrzeć, uczyć się i kontynować organizowania takich spotkań (fizycznie a nie na Zoomie, Skypie czy Messangerze 😉 ) Mowa oczywiście o najmłodszym pokoleniu. Ta obrzydliwa młodzież 😉 Ta ich obrzydliwa beztroska i to młodzieńcze podejście do życia! I od razu człowiekowi przed oczami staje jego własna młodość i szanse, których nie wykorzystał, bo tak strasznie szybko przeminęła. Ale!!! Nie po to człowiek wygląda i zachowuje się jak gówniarz, żeby z tego nie korzystać. No więc, kto by tam siedział ze starymi i gadał o dorosłych sprawach, gdy można, oczywiście pod pretekstem integracji z następnym pokoleniom, być po prostu sobą 😉

Dodam tylko, że gra Taboo (nieważne, że o północy na trampolinie, przy świetle z komórki) uświadamia, że dzieli Was z tymi pieknymi, młodymi osobnikami całe pokolenie. Ty nie znasz młodzieńczego slangu, nie pamiętasz szkolnych definicji, a młodzież nie ma Twojego życiowego doświadczenia. No i nie zna archaicznych zwrotów i ikon lat minionych. Ale i tak było super, no i Z. mimo różnicy pokolenia udało się nam wygrać 😉 Oczywiście wielkie dzięki za piękną rywalizację (łeb w łeb) dla A. i H. A tak na marginesie – dziewczyny, pamiętacie co wcześniejsze pokolenie, a może nawet pokolenia, mówiły, gdy życzyły przeciwnikowi niepowodzenia?

Żeby nie było, że tylko biesiada i nic więcej – nic z tych rzeczy! Nie po to byliśmy w górach, żeby z tego nie korzystać w ciągu dnia. Oczywiście każdy tatruje jak może. Ja z Seniorką zwiedzałyśmy Tatry po swojemu.

A później trzeba było jakoś wrócić…

Ba! Była nawet wspólna Msza w intencji naszych najbliższych zmarłych. Z tym „wspólna” to trochę nie wyszło, bo jak to się mówi – gdzie kucharek sześć… No i tak jakoś wyszło, że część Rodu brodząc w błocie, przedzierając się (niemalże) przez chaszcze – trafiła gdzieś zupełnie indziej 😀 To ważne: wyjątkowo, to nie byłam ja! Ja, zupełnym przypadkiem poprowadziłam skład mojego samochodu tam, gdzie należy – cuda się zdarzają. Można by rzec, że zloty rodzinne, to czas magii i cudów 😉