To jest wpis skierowany głównie do osób, które znalazły swoją bratnią duszę, czy też drugą połówkę – zwał jak zwał – i uważają, że prócz tej drugiej osoby nikt więcej im do szczęścia nie jest potrzebny. Przeprowadziłam badania i w sposób naukowy udowodnię, że mogą być w poważnym błędzie. Dlaczego? Bo ścieżki naszego życia są nieobliczalne i nie wiemy co tak naprawdę los, opatrzność (czy w co tam jeszcze kto wierzy) dla nas szykuje. Nie mówię tu od razu o jakichś drastycznych sprawach jak śmierć, zdrada czy zobojętnienie. Zanim przejdę do rzeczy – standardowo, wprowadzenie.
W jednym z pierwszych wpisów: Ekstrawertyk w 1000 elementów opowiadam o tym, jaki to ze mnie introwertyczny ekstrawertyk. Można by rzec, że dusza towarzystwa. Ale tylko wtedy, jak już mi się uda wyjść z domu. Co gorsza, W. ma tak samo, więc odpada opcja, że 50% ze związku chce wyjść, to wtedy lekkie wąchanie z mojej strony stanowi już większość. Bo gdy 90% nie ma pragnienia wyjść, to TYM RAZEM sobie odpuścimy. Tylko, że wygoda, komfort i miliony zadań sprawiały, że to „tym razem” zdarzało się całkiem często.
Nie znaczyło to, że spotkania ze znajomymi były dla nas męczarnią i odliczaliśmy czas do końca imprezy. Po prostu dobrze się czuliśmy w swoim towarzystwie, umieliśmy sobie znaleźć zajęcia i niestety często wygrywała ta nasza domaturska strona.
Imprezy to jedno, ale mówię tu też o wyciągnięciu nas na spacer z psem. D. wiesz coś o tym, nie? Tu działka, tu praca, tu coś. Oczywiście, gdy się udało, to zawsze było super, ale żeby do tego doszło – setki podejść 😉
Czasem tak sobie myślę, że tak się nauczyliśmy być sami ze sobą, izolując się od innych (zwłaszcza w czasie pandemii), że dziwię się, że ludzie chcieli przyjechać do nas na wesele (setki kilometrów).
Przechodząc do moich badań naukowych – przeprowadziłam je na próbie reprezentatywnej: mężczyzna i kobieta + zagraja wariatów! Chyba wystarczająca do wyciągnięcia odpowiednich wniosków, co?
Być może wiecie jak to jest – ogarniacie sobie wszystko we dwójkę. Świat, ten cały z boku istnieje albo i nie – nie ma to znaczenia. Może adoptujecie ze schroniska starego psa, który się okazuje mieć ogromy lęk separacyjny. Ale dzień w dzień, razem walczycie. I nagle, okazuje się, że jedno z Was ma do wypełnienia misję, o której wcześniej nie myśleliście. I nagle…jedno z Was zostaje ze wszystkim samo. Ze wszystkim. Chwilę po tym, gdy przez 24 godziny na dobę miał wsparcie. Jeżeli to Ty jesteś tym, który został, to oczywiście radzisz sobie jakoś. Wiesz, że musisz.
I nagle…sensu zaczynają nabierać słowa piosenki z dzieciństwa:
„Lecz gdyby nas ślepy los skrzywdzić chciał – będziesz przy mnie stał.”
I nie ma znaczenia czy dostajesz to wsparcie od osoby, która zaopiekuje się Twoim zestresowanym psem, gdy wychodzisz do lekarza, na rozmowę kwalifikacyjną, czy gdziekolwiek indziej. Tu pragnę zostawić kilka literek: A.iM., D.iA., Z., D.iJ. oraz ciocia P.
Nie ma znaczenia czy dostajesz to od osoby, która mając liczne obowiązki i rodzinę wsiada w pociąg i jedzie 300 km, żeby chociaż jedną noc móc Cię wesprzeć w tej beznadziejnej sytuacji. P. – to było niesamowite, T. – dzięjuję, że wziąłeś na klatę tę jej nieobecność.
Nie ma znaczenia czy dostajesz to od świeżo upieczonych rodziców, którzy pakują, w środku zimy, swojego Smrodka do samochodu i jadą, żebyś nie czuł się samotny w długie sobotnie popołudnie. M.P.iT. <3
Albo po prostu są, by służyć swoim ramieniem (K.iK., P, M.WiG. AiH, Ł.iW., M.G.iN., B.) lub dać Ci choć trochę normalności kupując karnawałowy koncert on-line z muzyką, którą lubisz (O.x2). A co, gdy coś przekracza Twoje umiejętności albo brak sprzętu nie pozwala chociaż podjąć walkę? Wtedy pojawia się pole do popisu dla superbohaterów! R. i ./k
Rodzina, którą często traktujesz: no jest, bo tak ma być, okazuję się nieocenionym wsparciem.
Kogo powyższe powody nie przekonały, że przyjaźń należy pielęgnować i dbać o nią, to życzę Wam z głębi serca, żebyście nigdy, ale to przenigdy nie musieli znaleźć się w takiej sytuacji. To znaczy, tym, którzy nie zamykają się na przyjaciół, też tego życzę, ale o nich się nie martwię, bo moje badania dowiodły, że choćby nie wiem jak bardzo zły los ich skrzywdzić chciał, będzie miał kto przy nich stać!
BONUS – potwierdzający wnioski naukowe
A teraz opowiem Wam, jak mi, żyjącej z dnia na dzień, ewentualnie z tygodnia na tydzień, minęły urodziny. Wiedzieliśmy, że wtedy jeszcze niestety W. nie będzie ze mną, więc niezastąpiona A. miesiąc wcześniej zarezerwowała dla nas masaż. I to nie byle jaki, bo pani miała nas okładać po mordkach – taka moda 😉 Nie wiem co przerażało mnie bardziej, czy to bicie czy fakt, że nie planuję spraw z takim wyprzedzeniem. Ale miały to być moje urodzony, więc liczyłam, że będę pamiętać. A. jako dobrą ciocia załatwiła także M. jako pana-niańkę dla Busi, więc totalny luz.
Gdy zbliżał się dzień prania po mordce, A. oznajmiła mi, że zadzwoniła masażystka mówiąc, że zapowiada się ładna pogoda, więc co my na to, aby zrobić to na jakiejś łące? No cóż, wydało się to dość dziwne, zwłaszcza, że ta pogoda to taka średnio przewidywalna była, ale A. wydawała się być nakręcona na pomysł, a z nas dwóch, to do mnie należy tytuł tej bardziej postrzelonej, więc dwa razy mnie nie trzeba było namawiać 😉 Tym bardziej, że Busia mogła iść z nami.
W dniu zabiegu, pogoda była taka sobie, ale entuzjazm A. w temacie był od rana godny podziwu, więc ja – zimnolubna mam się bać? Nigdy! Więc najpierw kawka i ogromna, przepyszna beza, a później: ahoj przygodo!
Niestety, posiadanie starego psa ma swoje minusy, zwłaszcza, gdy już mu się zaserwowało spacer dłuższy niż zwykle. Żeby nie spóźnić się na masaż rozdzieliłyśmy się. A. poszła normalnym tempem, a my…seniorskim. Widziałam na mapie ile jeszcze drogi przed nami – nie na moje nerwy i siły Busi. Postanowiłam ściąć drogę przedzierając się przez krzaki. Szybko trafiłyśmy na polanę, na której grupkami byli usadowieni spragnieni świeżości piechurzy. Niestety przez ten nieszczęsny skrót nie umiałam wytłumaczyć A. gdzie jestem.
Musiałam wyglądać przekomicznie stojąc na środku pustej polany z torbą (z wyprawką dla Seniorki) i z Seniorką ciągnącą się za mną. Dobrze, że nie było widać mojego wzroku, w którym gościło zrezygnowanie.
Stałam i rozglądałam się dookoła – co mogłoby mi pomóc w namierzeniu A.? Tu jakaś zgraja dzieciaków biegała. Tam jakaś parka siedziała w objęciach. Jeszcze dalej grupa ludzi z psami szykowała się do ogniska. Pomyślałam przez sekundę, że może właścicielką tego białego goldena jest D., bo kieyś byłyśmy tam razem, ale nie w celach towarzyskich tu przyszłam! Muszę znaleźć A.
Nic nie wskazywało na to, że uda mi się ją namierzyć, więc byłam gotowa posiedzieć sobie na środku polany i nacieszyć oczy zielenią. Chwilę po tym, gdy zaczęłam szukać miejsca, by spocząć usłyszałam jak tamci od ogniska śpiewają komuś: 100 lat. „Fajnie” – pomyślałam. „Ktoś ma urodziny” – zapominając, że masaż był prezentem urodzinowym i był to dzień także mojego postarzenia. Chwilę trwało, zanim połączyłam kropki: pies, urodziny, ludzie zwróceni w moim kierunku, zielona kurka R., no i ten abstrakcyjny pomysł masażu na łonie natury.
No cóż… scenariusz dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, zaplanowany MIESIĄC wcześniej – ale i tak mam poczucie, że dałam się zrobić jak małe dziecko. Gdyby cała akcja zaczęła się pojawiać tydzień wcześniej, może i bym była bardziej krytyczna, ale miesiąc? Kto mądry planuje ognisko z miesięcznym wyprzedzeniem?! To przekraczało poziom abstrakcyjności, do której był zdolny mój mózg. Byłabym jednak niesprawiedliwa zganiając wszystko na moje nieogarnięcie. Akcja po prostu była zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach (włącznie z tym, że uczestnicy mieli przyjechać innymi samochodami niż te, z którymi mogę ich łączyć – drodzy Uczestnicy przeceniliście mnie! Dobrze, że na parkingu potrafię odnaleźć swój automobil. Ale dziękuję za wiarę we mnie). No i oscarowa gra aktorska A. która mnie co chwilę faszerowała kolejnymi, drobnymi kłamstwami, które tylko wzmacniały przekaz.
Chapeau bas!
Kameralny masaż, tudzież lanie po mordce byłoby wystarczające na moje potrzeby. Ale świadomość, że ma się obok siebie takich Wariatów, którzy mimo tego, że trzymaliśmy się z W. na dystans, potrafią zrobić coś takiego, to jest wartość nie do wycenienia! A że przy okazji zjadłam pyszne tzazyki, które przygotowa K. oraz mogłam być sekundantem w zawodach wiatrówkowych, to wartość dodana 🙂
.
Przyjaciel wie ile wart jest sam
Przyjaciel wie kiedy odejść ma
A gdy już jest wszystko wie bez słów
Przyjaciel mój umie żyć za dwóch
Przyjaciel wie co to śmiech do łez
I zawsze jest gdy potrzebny jest
I choćbyś miał całe złoto gwiazd
Bez niego dni w końcu stracą blask
(…) Lecz gdyby nas ślepy los skrzywdzić chciał
Będziesz przy mnie stał
.
.
P.S. Legenda głosi, że superbohater ./k skakał przez płot na działce, aby zostawić mi prezent 😉
Superbohaterowie nie skaczą przez płoty, Oni latają 😉
To bardzo dobra historia i bardzo mi miło być w gronie Twoich przyjaciół 😀
Dlatego napisałam, że legenda głosi – a jak wszyscy wiem, prawda jest często troszkę inna 😉