Patrząc na dołączony filmik pomyślicie sobie: „phi, też coś! Nagranie jak setki innych w ostatnim czasie”. Doprawdy? No to poczekajcie do końca tej historii. Dla tych, któży mnie znają jest jasne, że nie będzie to sytuacja, która spotyka zwykłego śmiertelnika. Na takie historie mam monopol!
Wszystko zaczęło się dzień przed nadejściem Bestii. W głowie już przygotowywałam się do walki, którą miałam stoczyć nazajutrz – w połowie drogi miałyśmy się spotkać – ja podążająca na Wschód; ona stamtąd krocząca pozostawiając za sobą białą nicość. W pędzie i natłoku spraw, niczym blask opatrzności przebiła się do mojej głowy myśl, która sprawiła, że oczy moje stały się większe, a usta zastygły w lekkim uchyleniu! A potem zwerbalizowana prawda: „o kurka (tu można wstawić dowolny „wykrzyknik”) jeżdżę na letnich!”.
Gonitwa myśli w mojej głowie i tak prowadziła do jedynej rozsądnej decyzji: muszę zmienić, i to dzisiaj. Tyle planów i rzeczy do zrobienia, a tu wszystko trzeba przerobić pod tak prozaiczną czynność. Ale wyjścia nie było. Obawiałam się, że nie uda mi się wbić do żadnego zakładu, żeby zmienili mi koła – w końcu na pewno jest więcej bohaterów czekających do ostatniej chwili. Przeszło mi nawet przez myśl, że zrobię to sama, w końcu nie po to kobiety walczyły o prawa, żebym ja się teraz jakichś kół bała! A do tego w swoim samochodzie robię to dość sprawnie. No ale teraz byłam samochodem W. – większy, nowszy, droższy – nie ma co ryzykować.
Ku mojemu zaskoczeniu udało mi się zamówić kolejkę i w ciągu godziny miałam dojechać z kołami. No i tu wszystko się zaczyna. Przez całą jesień jakoś nie było czasu, aby przewieźć koła do piwnicy, więc ciągle leżały sobie wygodnie w domku na działce (czytaj: ogródkach działkowych RODos). Los chciał, że klucze do działki miałam w samochodzie, więc szczęście było po mojej stronie! Przynajmniej w kwestii kluczy.
Mieszkańcy Wrocławia wiedzą, że to miasto za często to zimy nie widzi, więc nawet to, że czasem śnieg spadnie – zimowej stolicy z niego nie czyni. Zaraz wszystko zamienia się w lejącą breję. Pół biedy gdy dzieje się to na ulicy, czy chodniku. Droga, którą miałam jechać i to spory kawałek, to najzwyklejsza, ubita ziemia, która po roztopionych śniegach stała się jedną wielką pułapką. No ale co mi tam – tu chodzi o życie, więc jakieś byle błoto mnie nie zatrzyma. Niewiele brakowało, a by zatrzymało 😉 Udało się podjechać pod bramę prowadzącą do naszego domku. Instynkt samozachowawczy kazał mi od razu zawrócić. Kilka razy zrobiło mi się gorąco, ale jednak nie po to ma się mistrza kierownicy jako brata, aby nie odziedziczyć po nim zdolności! Udało się! samochód stał w kierunku jazdy drogi powrotnej. No to teraz koła! Rzut oka na to, co działo się za bramą uświadomił mi, że to nie będzie proste. Śnieżnemu puchowi, którego spokoju nikt nie naruszał, nie przeszkadzały plusowe temperatury. Spokojnie leżał i czekał. Czekał, by być świadkiem udręki małej istotki.
Jestem silna. I zawzięta. Ale ciągle jednak mała, drobna kobietka ze mnie. Więc oczekiwania kontra rzeczywistość…wiecie jak to się kończy. Okazało się, że jedno koło jest na tyle ciężkie, że o szybkim przeniesieniu mogłam zapomnieć. Trzeba było je toczyć. A biorąc pod uwagę, że śniegu było po kostki, to zwłaszcza przy pierwszym kursie było to nielada wyzwanie! Nie będę się już rozwodzić nad jesiennym obuwiem, które miałam na nogach, bo przecież wożąc tyłek w samochodzie zimowe trepy nie są potrzebne. A zabaw w zimową rusałkę – przed wyjściem nie planowałam. Z kolejnymi kołami było lżej, bo tor był już ugnieciony. Gorzej było z torem na nogi, ale co za różnica czy stopy są przemarznięte mocno czy bardzo…
Gdy wszystkie koła, magiczną siłą, zostały umieszczone w samochodzie przez moje ciało przeleciał paraliżujący impuls. Gdzie są śruby?! Bycie słomianą wdową nie jest prostym sposobem na życie. Zwłaszcza, gdy trzeba zająć się samochodem, którym do tej pory zajmował się ktoś inny! Gotowa jechać z tym obciążeniem do domu – może są w piwnicy, przeszukałam w popłochu bagażnik. Szybka konsultacja SMSowa i wyczekiwana odpowiedź: tak, to te!

Mogło się wydawać, że najgorsze już za mną. Otóż nie! Przede mną, niczym potwór z mokradeł rozpościerało swe podwoje błotko. Już raz mu dałam radę. Ale teraz samochód przeciążony. Z każdą minutą zwłoki jego tył łagodnie osiadał w błotnej mazi. Siadłam za kierownicą. Łagodnie odpaliłam silnik. Z ogromnym uczuciem, głaszcząc kierownicę, powiedziałam: „no maleństwo, dasz radę! Dasz radę, wierzę w ciebie”. I powolutku ruszyliśmy. Z duszą na ramieniu i z sercem w gardle jechałam. Gdy tylko koła znalazły się na czarnej powierzchni szosy aż wykrzyknęłam na cześć walczących kobiet!
Zgodnie z obietnicą, no może ze 20 min później, z radością podjechałam pod warsztat. Z podniesioną głową wyszłam, a pan bardzo grzecznie pyta: „co robimy?” Ot fachowiec! -myślę sobie – sezon śnieżyc, a on się pyta co robimy… Z dumą wręczyłam mu śruby i mówię: no zmieniamy! A on: „ale pani na zimówkach jeździ”
Aż cisnęło się na usta: zmieniaj pan na letnie, bo moja walka nie może pójść na darmo! Nie muszę chyba dodawać, że na zimówkach, na których jeździłam był znaczek, że są zimowe. Nie muszę dodawać, że już do końca życia zapamiętam, że na oponach są takie informacje?
Co zatem się wydarzyło? Nie wiem i nigdy o to nie zapytam W. Dlaczego? Są 3 opcje: 1. Jeździł całe lato na zimówkach – jakby się uprzeć, to jest to możliwe. 2. Zmienił i mi o tym nie powiedział – niby możliwe, ale wyobrażacie sobie faceta, który przeniósł 4 koło w tą i z powrotem i że nie gadał później trzy dni jak to się namęczył? No niby możliwe, ale mało prawdopodobne 3. Wiedziałam o tej wymianie i zapomniałam… – sami oceńcie czy byłabym do tego zdolna 😉 Dlatego nigdy o to nie zapytam W.
Gdyby Was to interesowało, to sama podróż przebiegła znacznie spokojniej niż przygotowania do niej 😀 Bestia dopadła nas w połowie drogi i było magicznie.(W tym miejscu chciałabym pozdrowić moją towarzyszkę podróży: P. to była przyjemność). Nikt się nie spieszył, śnieg zacinał. Po prostu czysta przyjemność z jazdy (w przeciwieństwie do jazdy w deszczu!). Może pomijając spotkania z samochodem z rodzaju tych, które nie mają tyłu i prawie nie mają przodu. Takie uzbrojenie nie przeszkadzało kierowcy rozmawiać na ośnieżonej ekspresówce przez telefon i zajeżdżać drogę samochodom większym i masywniejszym. Oczywiście jakby jechał innym samochodem, to by go nie usprawiedliwiało, ale jak ma w dupie innych użytkowników drogi, to niech chociaż do cholery pomyśli o swoich szansach w takiej kolizji!
Plusem tej podróży jest to, że dopiero zrozumiałam przesłanie piosenki Edyty Geppert „Jaka róża taki cierń” – być może kiedyś wiedziałam, ale rzeczy odkrywane na nowo zaskakują tak samo jak za pierwszym razem 😉 Założę się, że tylko garstka z Was nie zna słów refrenu. A kto z Was wie o czym jest ta piosenka?
„Różo, różo nasz jest świat. Zostaniemy wciąż młode. Noc wiruje wokół nas. Spójrz uśpiłam już trwogę. Miłość durna, miłość zła nie ma władzy nade mną. Włosy me pochwyci wiatr. Dziesięć pięter i ciemność”
Tym optymistycznym akcentem pragnę zakończyć dzisiejszą opowieść. To, że ta piosenka stała się podkładem muzycznym do filmiku, to czysty przypadek. Albo… zamysł reżyserki. Ale tu musi się już P. sama wypowiedzieć. A tymczasem szerokości i nie dajcie się Bestii – czymkolwiek i skądkolwiek jest!
Mobilki, mobilki jak tam drozka na Kra? :p A Twoja przygoda specjalnie mnie nawet nie zdziwila. Cale zycie na przypale!
Dziękuję. Ciepłe słowa zawsze mile widziane 😉
Zawsze do uslug :p