Niby zwykła przesyłka. Ale tylko ci, którzy już zdążyli mnie poznać wiedzą, że nawet zwykła przesyłka w moich rękach, to tykająca bomba. Nigdy nie wiesz co się zaraz stanie. Będzie to opowieść o tym, jak proste rzeczy, gdy nie da się im odpowiedniej ilości ciepła i zrozumienia, potrafią zmienić życie w koszmar! Przynajmniej, gdy nie ma większego koszmaru w pobliżu. Poniższa sytuacja kosztowała mnie trochę złotówek, sporo nieekologicznych zagrań i całą masę zszarganych nerwów. A wiadomo – w czasach izolacji społecznej, każdy niezszargany nerw jest na wagę złota! No to zaczynamy.
Postanowiłam wysłać do Warszawy mikołajkową paczkę – rzecz najnormalniejsza na świecie. Na swym koncie, przez całe moje życie nazbierało się takich akcji powiedzmy ze sto. A teraz, gdy paczkomaty są na każdym kroku, takie przedsięwzięcia to bułka z masłem. Bez chwili namysłu zapakowałam pudełeczko w papier, w który się wyposażyłam wcześniej – jak na wprawionego wysyłacza paczek przystało. Niestety papier okazał się dość cienki, więc dla bezpieczeństwa postanowiłam okleić paczkę taśmą bezbarwną i przez to wyprodukować mnóstwo niepotrzebnego plastiku. [Ekologia: -5] Bolało mnie każde rozwinięcie taśmy, ale pocieszało to, że paczka nie jest duża, a jej zawartość ucieszy i rozbawi odbiorców.
Następny krok – opłacić przez internet przesyłkę. W. postanowił mi w tym towarzyszyć, bo dawno tego sam nie robił i chciał sobie przypomnieć. Powiedziałam – spoko, ale przecież to jest mega proste. Ten konkretny przypadek różnił się od poprzednich tym, że znałam adres zamieszkania odbiorców, a nie numer paczkomatu. Pierwsze co musiałam zrobić, to znaleźć najbliższy paczkomat. Rutyna, którą wzmagała presja ciążąca na „nauczycielu” zapoczątkowała ciąg niefortunnych zdarzeń.
Zapłaciłam za przesyłkę, wydrukowałam etykietę i uświadomiłam sobie, że pośpieszyłam się z oklejeniem paczki i teraz musiałam jeszcze osobną porcją taśmy dokleić etykietę. [Ekologia: -1] Nie muszę dodawać, że każdy centymetr odklejanej taśmy wprowadzał mnie we wściekłość na samą siebie! No dobra, mówi się trudno. Paczka była gotowa, więc można iść ją wrzucić do paczkomatu. Iść? hmmm, była 22, a pies, który jeszcze po schronisku nie uporał się z lękiem separacyjnym – swoim tęsknym ujadaniem postawiłby na nogi cały blok. Trzeba było go zabrać, ale wtedy spacer zajęłaby pół nocy – seniorka nie ma dobrej formy. No więc trzeba było wybrać się na „rodzinną” przejażdżkę samochodem. [Ekologia: -5] Będąc na miejscu okazało się, że paczkomat nie rozpoznaje numeru paczki. Ale że jak to?! Złość się we mnie wezbrała, że z powodu awarii paczkomatu nie nadam przesyłki. Wiedząc, że numer jest prawidłowy, chyba w nieskończoność podejmowałabym próby wprowadzenia kodu, gdyby nie W., który przeczytał co było napisane na etykiecie! Paczkę powinnam nadać w Warszawie! Dokładnie w tym samym paczkomacie, z którego miałaby zostać odebrana [Ekonomia: – 11,99 zł; Zdrowie Psychiczne: -5]
Miałam ochotę walić głową w paczkomatowe drzwiczki, na których otwarcie nie miałam najmniejszej szansy. Wróciłam do domu i postanowiłam tematem zająć się rano, gdy będę w lepszej formie. No i tak zrobiłam. Rano pełna energii przystąpiłam do zadania. Na początek chciałam sprawdzić czy słusznie podejrzewam skąd wziął się ten błąd i czy miałam okazję wyłapać to w podsumowaniu transakcji, PRZED! dokonaniem opłaty. Z satysfakcją stwierdziłam, że na podsumowaniu nie widać adresu paczkomatu nadawczego. Inna sprawa, że wypełniając formularz powinnam to zobaczyć i powinnam wiedzieć, że muszę podać adres nadania, ale co tam! Zapłaciłam za kolejną przesyłkę, wydrukowałam etykietę i poszłam zrobić sobie herbatę.
Wracając do komputera dostałam olśnienia. Nie chciałam, aby moje przeczucie okazało się prawdą. Przystanęłam i dość donośnym głosem, być może stosując ozdobne przerywniki i wzmocnienia, wykrzyczałam: „Nieeeee, nieeee. To niemożliwe!”. Jak łatwo przewidzieć – wystraszyłam tym W. Bez marnowania czasu na wyjaśnienia sięgnęłam do drukarki, podałam kartkę W. i rzuciłam drżącym głosem: SPRAWDŹ. Niestety, obawy okazały się słuszne. Owszem, sprawdziłam skąd się wziął wcześniejszy błąd. Owszem upewniłam się, że w podsumowaniu nie było informacji o poczkomacie nadawcy. I niestety owszem, zapomniałam, że tylko sprawdzam, a nie składam zamówienie i zamiast cofnąć i wypełnić dane prawidłowo, z dumą kliknęłam „zapłać”. I tak oto stałam się szczęśliwą posiadaczką kolejnego kuponu na użycie tego samego paczkomatu do nadania i odbioru. [Ekonomia: -11,99zł; Ekologia: – 1; Zdrowie Psychiczne: -10!]
Gdy wiedzie się źle trzeba szukać plusów! No więc do plusów zaliczam fakt, że nie przykleiłam (produkując taśmę) i nie pojechałam do paczkomatu (produkując spaliny). [Pozytywne Myślenie: +100] Miałam ochotę rzucić tą paczką o ścianę. Ale czemu była winna biedna paczka albo jej (ewentualni) odbiorcy? Bardziej uzasadnionym było rzucić swoją głową w ścianę, ale postanowiłam dać sobie jeszcze jedną szansę! Siadłam do komputera. Wypełniłam wszystko jak należy. Sprawdziłam pięć razy. Zapłaciłam i wydrukowałam.
Do paczkomatu udało się nam podjechać przy okazji, więc bez niepotrzebnego zanieczyszczania środowiska. W. miał do wykonania telefon, więc został w samochodzie. Pewnym krokiem ruszyłam w stronę paczkomatu. W sekundę na ekranie dotykowym dotarłam do miejsca, w którym miałam zeskanować kod z paczki. Wyskoczył mi jakiś głupi komunikat, którego nawet nie przeczytałam, bo co mogło pójść nie tak? Wróciłam do poprzedniej opcji. Jeszcze raz zeskanowałam kod (w tym czasie zrobiła się kolejka do paczkomatu). Znowu komunikat. Tym razem przeczytałam – nie ma takiego numeru paczki. Kurde! coś się zacięło! No ale dobra, nie będę blokować paczkomatu. Przepuściłam pana, który stał za mną i odruchowo zerknęłam na etykietę.
Oglądaliście Dzień Świstaka? No właśnie… Przez chwilę byłam głównym bohaterem tego filmu. Oczami wyobraźni widziałam prawidłowy adres paczkomatu, który wpisałam do formularza. Byłam pewna, że tam była. A teraz przede mną sytuacja z wczoraj: odbiór Warszawa, nadanie Warszawa. Stałam jak wryta. Procesy, które zachodziły w mojej głowie pochłonęły całą moją energię. Do samochodu szłam jak zahipnotyzowana nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Po głowie krążyło mi jedno: „Ale jak? Jak to jest możliwe?!” [Zdrowie Psychiczne: -20!]
Musiało być inne wytłumaczenie, niż to, że znowu opłaciłam złą przesyłkę. Po prostu nie wierzyłam w to, że mimo dużej wyobraźni, umiałabym tak wyraźnie widzieć etykietę z prawidłowym adresem.
Wiecie co się stało? Zła na siebie, że marnuję pieniądze, produkuję śmieci i tracę nerwy postanowiłam, że nie zmarnuję kolejnej kartki papieru, więc odwróciłam kartkę ze złym adresem i ten właściwy wydrukowałam na odwrocie. Gdy podeszłam do drukarki, okazało się, że źle wciągnęła ona papier (który oczywiście ja źle włożyłam) i kartka zagięła się akurat na kodzie kreskowym. Spanikowana, że nie uda mi się tego wyprostować nie pomyślałam, że nie ma najmniejszej szansy, aby wydrukowane dopiero co treści wyszły z drukarki w taki właśnie sposób. Nie ma miejsc na logikę, gdy w grę wchodzi ratowanie kodu. Nie ma sensu pamiętać o czynnościach robionych chwilę wcześniej, gdy ufa się temu, co jest tu i teraz… [Ekologia: -1 za przyklejenie złej kartki]
Jak się zakończyła ta historia?
Nie wie, ale z pewnością dam Wam znać, gdy będzie ona miała ciąg dalszy. Bo póki co, paczka leży u mnie na stole. Niby właściwą etykietę znalazłam i leży obok paczki, ale czy to ma być dowodem na to, że już teraz wszystko pójdzie jak z płatka? Powyższa historia dowodzi temu, że absolutnie nie mam prawa tak sądzić 😉
Najlepsze w tej całej sytuacji jest to, że ja wiem, że można nadawać paczkę bezpośrednio z paczkomatu bez drukowania etykiet. Za każdym jednak razem robię to na komputerze. Ja, która dbam o każdą recyklingowaną kartkę! I nie umiem sobie wytłumaczyć dlaczego za pierwszym, jak i za drugim razem, gdy odchodziłam z kwitkiem – nie zrobiłam tego bezpośrednio w paczkomacie. To ta paczka! To ona rozsyłała aurę rozkojarzenia, która otępiała moje zmysły i zdolność logicznego myślenia. To na pewno ona!
OGŁOSZENIE: jeżeli ktoś chce, na przykład na potrzeby czarnych interesów, dwie opłacone przesyłki na odbiór i nadanie w tym samym paczkomacie – oddam za symboliczną złotówkę 😉
Ponieważ jesteśmy w okresie prezentowym być może część z Was będzie korzystać z dobrodziejstw techniki, którymi są paczkomaty – mając do tego solidne prawo, ostrzegam – NIE UFAJCIE TYM PODSTĘNYM CYBERSTWOROM, KTÓRE CZEKAJĄ NA WASZE PODTKNIĘCIA!
Powodzenia!
P.S. W. już tak przywykł do widoku mojej osoby z paczką w dłoniach, że nawet nie zwrócił uwagi na to, że wróciłam z nią do samochodu!
Piekny ten komiks na koncu! Blog sie niewatpliwie rozwija skoro zatrudnilas juz nawet grafika 😀
Widziałam, że docenisz 😉