Mieliście kiedyś tak, że dla zwykłej rozrywki obejrzeliście sobie jakiś mało ambitny film, mieliście jakieś przemyślenia na jego temat, a potem jedna recenzja przewróciła Wasze dotychczasowe życie do góry nogami? Ja tak właśnie ostatnio miałam. No dobra, może z tym „życiem” trochę mnie poniosło, ale owa recenzja mocno namieszała i film, o którym zapomniałam już prawie od razu po jego zakończeniu, powracał do mnie co chwila i nie mogłam przestać myśleć o nim i o sposobie, w jaki został przeanalizowany.
Uwaga, będą tu spojlery i to takie bez skrupułów. Jeżeli nie oglądaliście filmu „To my” („Us”), to macie dwa wyjścia – albo zamykacie wpis, oglądacie film (jest na Playerze) i wracacie do wpisu, albo czytacie dalej twierdząc, że macie film gdzieś i chcecie się tylko dowiedzieć co mi chodzi po głowie 🙂 Jest jeszcze trzecia opcja, że już ktoś z Was oglądał ten film, więc tym bardziej jestem ciekawa, czy wiedzieliście o zakamuflowanym przekazie. Warto wspomnieć, reżyserem i scenarzystą jest Jordan Peele, który wcześniej stworzył także „Uciekaj” („Get out”) – godny uwagi.
W ramach wprowadzenia – jest to thriller opowiadający o mrocznej historii, która dotknęła Amerykę. Okazało się, że każdy człowiek miał swojego, trochę ograniczonego „bliźniaka” żyjącego w podziemiach. Coś na zwór cieni, których życie to była nędzna karykatura, czy wręcz kopia życia tych na górze. Dwa ciała, jedna dusza, połączone niewidzialnym łańcuchem. Na skutek pewnych wydarzeń, cienie postanawiają odebrać tym „drugim” życie, które, w ich mniemaniu, im się należało. Oczywiście jest trochę trupów, w końcu mówimy tu o egzekucji na milionach ludzi, ale film przypomina raczej horror w krzywym zwierciadle. A może to, że mnie nie przeraził znaczenie ma to, że oglądaliśmy go w dzień, a jak już kiedyś wspominałam – wtedy moja percepcja mrocznej części świata jest znacznie bardziej chłonna 😉 Tak czy inaczej film spokojnie mogą obejrzeć osoby, które raczej stronią od takich krwawych historyjek.
Ogólnie nawet nie starałam się analizować tego co tam się działo, bo traktowałam to zupełnie jako: twórcy mieli odlot i dobrze się przy tym bawili. Naszą uwagę przykuło stwierdzenie cieni: „We are Americans”. Co prawda, chyba bardziej nas to rozbawiło niż zastanowiło. Nie do końca też zrozumieliśmy dlaczego cienie, które wykończyły swoich ludzkich odpowiedników trzymali się za ręce, tworząc długi, ludzki sznur.
Czasem, po obejrzeniu jakiegoś filmu (czasem przed) słuchamy sobie opinii ludzi, którzy się tym interesują. Zawsze to miło posłuchać kogoś mądrego 😉 No i tak też było z „Us”. Trafiliśmy na recenzję Brody z Kosmosu. Słuchałam gościa z otwartą buźką, nie mogąc wyjść z podziwu. Nie wiem czy bardziej mnie zadziwiło to, co on wyciągnął z tego filmu, czy może to, że jeżeli to prawda, to chapeau bas dla reżysera. Z ciekawości pogrzebałam w necie i znalazłam kilka ciekawych informacji, które potwierdziły to, co usłyszeliśmy w recenzji. Otóż film jest metaforą amerykańskiego społeczeństwa. Tak, tak – zwykły dreszczowiec o jakichś dziwnych stworach z podziemia, to odbicie realnego świata. Też byłam w szoku, ale składając wszystko do kupy stwierdzam, że ma to sens.
Mam wrażenie, że w niektórych momentach recenzji trochę Brodacza z Kosmosu poniosło, ale samo nakreślenie tła, głównego przesłania – mega mnie rozwaliło. Mniej więcej myśl jest taka, że ci na dole (w rzeczywistości porównanie do biedoty) są po to, by kontrolować i utrzymywać w ryzach tych na górze, czyli klasę średnią. System jest prosty – sama obecność biedoty motywuje klasę średnią do działania, by nie spaść w hierarchii społecznej. Co najważniejsze jest w przesłaniu to to, że pomimo, iż ci na dole nie mają głosu, to ciągle są Amerykanami. Zamiana głównej bohaterki z cieniem ma pokazać jak niesamowicie łatwo jest się oderwać od swojej poprzedniej tożsamości, zwłaszcza jeżeli była ona na niższym poziomie. Z drugiej strony, historia świata pokazuje, że niemalże każda rewolucja napędzana była przez osoby, które należały kiedyś do klasy wyższej, a z jakichś powodów trafili dla klasy niższej i próbowały ją wynieść ponad to, w czym tkwiła od lat. Tak też się dzieje w filmie – niesamowite.
Według Brodacza, reżyser chciał pokazać też, jak funkcjonuje klasa średnia. Jest im wygodnie tam, gdzie są i nie zamierzają się ruszać. I właśnie mniej więcej takie słowa Peele wkłada w usta jednego z bohaterów siedzącego w wygodnym fotelu, którego poproszono o jakąś aktywność. Kolejne „wow!”.
Może też dlatego, że niczego wielkiego i odkrywczego się nie spodziewałam i potraktowałam ten film po macoszemu, nie wyłapałam kilku odniesień do klasyków filmowych. Scena na plaży – nawiązanie do „Szczęk”. Maska miała przypominać o „Piątku 13-go”. Podobno można też tam było wyłapać wzmianki o Ferdim Krugerze i kilku innych filmach. Prócz nawiązań do filmów, reżyser ukrywa między wierszami drobiazgi, których wyszukiwanie jest dodatkową frajdą. Są to między innymi nawiązania do do fragmentu z Księgi Jeremiasza 11,11. A dziwne zbiegi okoliczności tworzą zgraną całość.
Całość jest przypieczętowane tematem: Hands Across America. Była to akcja, która miała na celu uzbieranie 50 mln dolarów dla bezdomnych. Zakończyło się uzbieraniem 15 mln, ale za to w ’86 było o tym bardzo głośno. Nawiązaniem do akcji film się zaczyna i kończy. Jest to piękny symbol pokazujący zachowania społeczne: nie chcemy sobie brudzić rąk, ale głupio nic nie robić, to pokażmy, że nam zależy i zagłuszmy w ten sposób sumienie. Dopiero gdy ta wizja została nam zarysowana, oczy nam się otworzyły i pojęliśmy to, co wcześniej było dla nas dziwne: ludzi, którzy symbolizują w filmie biedotę łączą się w jeden, długi łańcuch, który w rzeczywistości był stworzony, by im pomóc. A przynajmniej miał stworzyć takie pozory.
Tak jak wspominałam wcześniej – nie ze wszystkim się zgadzam w tej recenzji. Jak choćby teoria podmianki dziecka, do której miało dojść rok wcześniej. Specjalnie raz jeszcze obejrzałam kluczowe fragmenty filmu i…takie to dla mnie trochę naciągane, ale co ja tam wiem 😉 Też się nie do końca mogę zgodzić z tym, że do Adelaide – głównej bohaterki, docierało do niej, że jest „stamtąd”, bo czuła więź z „tamtymi” dziećmi. Ja to raczej potraktowałam jako wysoki poziom empatii, poczucia, że skoro Red jest jej alterego, to dzieci Red, są tak jakby jej dziećmi. Ale to nie ma najmniejszego znaczenia tak naprawdę, bo sama fabuła dla mnie to jedno, a pomysł na tło, to zupełnie inna sprawa.
Podobno też można traktować ten film jako metaforę krajów bogatych i biednych jak Syria, Wenezuela i tak dalej. Ale jednak pierwsza wersja przemawia do mnie najbardziej. Chociażby przez odniesienie do Hands Across America.
Z ciekawości sprawdziłam inne recenzje i są przeróżne. Znalazłam nawet taką, w której ktoś mówił, że jest to mrożący krew w żyłach horror… Nawet w komentarzach do tego filmiku ktoś mu odpisał, że ludzie w kinie ze śmiechu boki zrywali i traktowali to raczej jako parodię horroru. Ale każdy ma swoje progi na odbiór pewnych spraw.
Tak czy inaczej – po obejrzeniu filmu, jako filmu moje odczucia były takie: przetrwałam, nie wyłączyłam, więc nie było źle. Po poznaniu „zaplecza” – nie mogę wyjść z podziwu! Nawet jeżeli część faktów wydaje się naciągana i nie do końca wyjaśniona (co jest zarzucane Peelowie w jednej z wysłuchanych recenzji). Nie o to tu chodziło. Jaki jest sens skupiać się na mało istotnych wątkach, gdy ważny jest ogólny przekaz. Pewne tematy są po prostu metaforą i nie ma sensu ich ruszać, a niektórzy koniecznie by chcieli, aby każda scena miała sens i była wyjaśniona. A najlepiej, jakby niosła jakieś przesłanie i była opatrzona jakąś symboliką. Ale po co? To jest metaforyczny przekaz rzeczywistości, który pozwala zagłębić się w sedno.
Oczywiście, teraz, z takim zapleczem informacyjnym jakie posiadam, z całym przekonaniem mogę wystawić „Us” Ogrzy Znak Jakości 😉 A jak wiadomo, w świcie kinematografii, taka opinia równa się z nominacją do Oscarów!