Trzy lata temu, a dokładnie trzy lata i jeden miesiąc, zawarłam ze sobą pewien układ. W swych założeniach był bardzo prosty i brzmiało mniej więcej tak (osoby nie rozmawiające zwykle ze sobą, niech potraktują to jako dialog dwóch osób): „- Możesz wziąć seniora, pod warunkiem, że się do niego nie przywiążesz. – Obiecuję! – Stary pies, wkrótce zdechnie. Nie przywiążesz się? – Obiecuję! Nie ma szans, żebym dorosłego psa pokochała jak swojego. – Jesteś pewna? Będziesz cierpieć… – Jestem pewna! Nie ma szans, nie pokocham jak swojego. Będę trzymać dystans”

No i trzymałam dystans. Powtarzałam sobie, że to staruch i długo nie pobędziemy razem. Głęboko wierzyłam, że dam radę. I dawałam. Przez chwilę. Po pół roku miałam już wrażenie, że mam ją od maleńkości, a po roku – że od zawsze jesteśmy razem.

Obietnica, którą składałam przed samą sobą przypominała raczej rozmowę rodzica z dzieckiem, które bardzo chce mieć szczeniaczka: „- Ale wiesz, że szczeniaczek urośnie, będzie stary i zdechnie? – Wiem. – Wiesz,że będzie ci wtedy bardzo przykro i będziesz płakać? – Nie będę!” I chociaż dziecko płacze zawsze, gdy widzi w telewizji zdychające zwierze, albo leżącego na poboczu drogi psa, czy kota, to i tak w swej naiwności chce wierzyć, że jak będzie zdychać jego własny zwierzak, to będzie twarde do samego końca. Tak, jakby wystarczyło złożyć obietnicę i udawać, że jest to tak proste, jak obiecanie, że się już nigdy nie zje niedobrego cukierka.

Te sierściuchy mają niestety to do siebie, że się człowiek do nich przyzwyczaja. Nawet jeżeli irytują i ma się ochotę je zamordować, to i tak się przyzwyczaja do tej chęci popełnienia zbrodni. To jest jak narkotyk. Na moje nieszczęście, a raczej na nieszczęście dla powodzenia złożonej obietnicy, Sonka okazała się niemalże ideałem (w końcu, jaka pani, taki pies, nie powinno to nikogo dziwić). Dlatego czas przed operacją, a przede wszystkim w czasie jej trwania, to był naprawdę ciężki okres.

Ale zacznijmy od początku. Przez 1,5 roku prowadzenia bloga raczej unikałam reklamowania czegoś czy promowania kogoś. Dzisiaj to zmieniam, bo sporo zawdzięczam ekipie z ❤️NicpońVet❤️ i będę ich polecać każdemu z okolic Wrocławia. Chociaż, patrząc na ilość pacjentów w poczekalni, nie wiem czy będą mi za to wdzięczni 😉 Wszystko zaczęło się od profilaktycznego USG. A przy okazji – jak tam u Was z profilaktyką? Życie pokazuje, że nie ma co czekać, aż zacznie boleć. Nam się udało, bo wspaniała pani Magda, zwana Mistrzem USG, wynalazła jakiś syf na śledzionie, gdy jeszcze nie było tragedii. Nie było pewności co to jest, i w dalszym ciągu nie wiemy, bo czekamy na wyniki histopatu, ale w przypadku śledziony wycina się ją i już. Tylko w przypadku 13 letniego psa, to nie do końca jest takie hop-siup, zwłaszcza gdy się okazuje, że nerki nie do końca pracują jak powinny.

No i zaczęły się kilkugodzinne wizyty na kroplówce. Jak już pisałam tutaj (Jak dwie krople wody) – jesteśmy z Soną zbliżone temperamentem, więc wysiedzieć nam 3 godziny, to była tragedia. Ja miałam chociaż książkę, telefon, „sąsiadów” do pogadania, a Sona musiała leżeć. Pierwsze dwie godziny były zwykle ok. ale utrzymać tego szczeniaka przez ostatnią godzinę, to było wyzwanie 😀

W przetrwaniu prawie codziennych wizyt pomagała pani Martyna, której czujne oko wyłapywało kroplówkowe nieprawidłowości. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Pani Martyna jest tam zawsze 😉 ale Sonię akurat to cieszyło, bo Pani Martyna = smaczek.

Po kilku dniach poczuliśmy się tam jak w domu i mogłyśmy też zaobserwować co nieco. A mianowicie, gdy do pokoju wchodzi Szefowa, na wszystkich, w promieniu kilometra, pada blady strach! A nie, chyba szefowe mi się pomyliły… Tu bardziej pasuje to: do pokoju wraz z panią Ewą wpada, bo na pewno nie wchodzi, energia, którą można obdzielić całą poczekalnię ludzi i całą rzeszę sierściuchów! A w miejscu, gdzie ludzie spędzają godziny czekając aż zwierze wybudzi się z narkozy, aż po kilku godzinach spłynie odżywcza kroplówka, a co najważniejsze – w miejscu, w którym człowiek dowiaduje się, że jakiś syf zaatakował jego czworonożnego członka rodziny, pozytywna energia jest niczym woda na pustyni. Wiem to, sama doświadczyłam. Łatwiej się znosi pewne sprawy, gdy się czuję, że mimo zmęczenia, personel jest tam po to, by pomagać i uspokajać przewrażliwionych rodziców, oj to znaczy właścicieli.

O wyjątkowej atmosferze, ale i o fachowości świadczą laurki i zdjęcia szczęśliwych pacjentów, którymi obwieszone są gabinety. No więc i ja chciałam dać laurkę od ? Ogrzej Ekipy ?. Malować nie umiem, na winach się nie znam, więc jak inaczej mogłabym wyrazić moją wdzięczność i podziw, jak nie laurką w takiej formie, która wychodzi mi najlepiej, czyli trochę popaplać 😉

Od USG do dnia operacji byliśmy tam chyba z 10 razy. To kroplówka, to badanie krwi + kroplówki dawane w domu. W dzień zabiegu byłam zestresowana bardziej, niż przed swoją operacją. Dużymi literami trzeba było zadawać mi pytania, a bez prochów na uspokojenie nie dałabym rady. Gdy Stona dostała zastrzyk na rozluźnienie i opadała na podłogę w moich rękach, to czułam się tak, jakbym trzymała ją ostatni raz. Wiedziałam, że zostawiam ją w dobrych rękach (w tym miejscu ukłony dla ekipy operującej ❤️), ale siedząc w poczekalni stać mnie było tylko na jedno – siedzieć wysztywniona ze wzrokiem wbitym w ścianę. Wiem, że wyglądałam przekomicznie, dlatego tym bardziej jestem wdzięczna pani Ewie, że informowała mnie na bieżąco i szczerze współczuję, że każdego dnia muszą sobie radzić z takimi panikarzami. Dzięki opinii jaką sobie wyrobiłam – panikary z rozpieszczonym psem, który na chwilę nie może zostać sam – mogłam siedzieć w „szpitaliku” i czekać aż się Suk wybudzi. Muszę przyznać, że Sona na zbyt atrakcyjną, to nie wyglądała.

Lekka świadomość, zero kontroli nad ciałem
Na lekki haju
Tu już całki zadowolona

Moja kochana twardzielka, ma to po mnie, idealnie zniosła pierwszą noc. Pewnie troszkę ją bolało, ale nic nie pokazywała. Znając jej skłonności do „nie mówienia”, że coś jest nie tak postanowiłam pierwszą noc spędzić tak, jak na załączonym obrazku 😀

Tak mi się spodobało, że spałam tam kilka nocy, oczywiście już nie jako Anioł Stróż, bo Królowa doszła do siebie błyskawicznie i już pierwszego poranka wyglądała tak:

Tak jak pisałam wcześniej – czekamy ciągle na wyniki histopatu, więc jeszcze nasza przygoda się nie zakończyła. Ale wiem, że jeżeli nawet nie wyjdą za dobre, to łatwiej mi będzie to znieść wiedząc, że jesteśmy w dobrych rękach. A to już naprawdę dużo.

Fundacja Warta Goldena – jak zawsze do polecenia


Podobne wątki: Cztery łapy