Chociaż nie chciałam, zostałam wezwana do tablicy. Co chwilę ktoś się mnie pyta jak ja się zapatruję na strajk jako dziecko nauczycieli. Inni mnie przepraszają za to, co zaraz powiedzą i jadą po nauczycielach. Staram się być niemym obserwatorem tego co się dzieje, bo po pierwsze moi rodzice nie są już początkującymi nauczycielami, a po drugie ja sama nie jestem rodzicem i sprawa nie dotyka mnie bezpośrednio.

Niemniej jednak chciałabym poruszyć temat zamieszania wkoło oświaty i nauczycieli, ale nie od strony strajku, bo to zahacza już o politykę, a od tego tematu trzymam się z daleka. Bardziej chciałabym skupić się na tym, co najbardziej mnie porusza w tym całym zamieszaniu. Czyli jak łatwo jest komentować i osądzać, gdy się nie widzi wszystkiego.

Zabawa choinkowa w szkole na kilka lat przed rozpoczęciem przeze mnie edukacji 😉

Zawsze uważałam, że jest fajnie mieć rodziców w szkole (nie tylko z powodu licznych zabaw choinkowych, na które byłam zabierana). Chociaż wiązało się to z wieloma obostrzeniami, których inni uczniowie nie odczuwali. Było to na przykład informowanie rodziców o wszystkim sekundę po tym, jak się wydarzyło. W takich warunkach raczej wątpliwą przyjemnością było na przykład wagarowanie. Za to plusów było całkiem sporo. Od maleńkości byłam zakręcona (wiem, że trudno w to uwierzyć), więc jak zapominałam czegoś na technikę, to u pana konserwatora tato zawsze coś znalazł, by mnie uratować. Albo gdy w ramach pisania wypracowania na ocenę, na dwóch lekcjach języka polskiego, na przerwie kartka z wersją na brudno wędrowała do kieszeni i mama sprawdzała błędy ortograficzne 😉 Umówmy się – wypracowania mają za zadanie sprawdzenie umiejętności wypowiadania się w formie pisemnej, a nie tego jak bardzo potrzebuję autokorekty w Wordzie!

Gdy teraz próbuję sobie przypomnieć jakieś emocje, to natarczywie dobija się do mnie jedna myśl. Nie mogę sobie przypomnieć, czy było to w czasie mojej wczesnej czy późniejszej edukacji szkolnej, a może już na studiach. A może był to długotrwały proces. Na pewno nie było to jednorazowe. W każdym razie pamiętam, że jak z kimś się zapoznawałam i rozmawialiśmy o rodzinie, to się wstydziłam mówić, że moi rodzice są nauczycielami. Nie dlatego, że uważałam, że to hańbiący zawód. Ale, że od razu wszyscy będą wiedzieli, że do najbogatszych nie należymy. Nigdy jakoś specjalnie nie zależało mi na pieniądzach. Chyba bardziej bałam się zaszufladkowania. Wydaje mi się, że ktoś kiedyś mógł tak skomentować moją wylewność w kwestii rodziny. Jakiś czas temu było jasne, że kasy z bycia nauczycielem to nie ma. A jak już dwoje żywicieli jest z tej „branży”, to wesoło nie może być. Nie będę się odnosić do tego jak to wygląda teraz, bo po prostu tego nie wiem, ale podejrzewam, że może być całkiem podobnie.

A jak już jesteśmy przy zarobkach, to tylko nadmienię, że nie uważam, aby forma wynagradzania nauczycieli była sprawiedliwa. Dlaczego ktoś, kto się stara i naprawdę jest oddany swojej pracy ma dostawać taką samą zapłatę jak ktoś, kto przychodzi do szkoły z jeszcze większego musu niż uczniowie. Okej, są jakieś nagrody dyrektora czy inne, ale taki rodzaj wyróżnienia może przypaść raz na kilka lat.

Dawno tego nie słyszałam, ale kiedyś, gdy się komuś źle życzyło, to się mówiło: „obyś musiał cudze dzieci uczyć”. No i coś w tym jest… Jeżeli jesteś nauczycielem z powołania, będziesz szukać pozytywów i będziesz walczyć. Gdy nie kochasz tego co robisz, to szybko się wypalisz i poddasz. I albo odejdziesz albo będziesz tym nauczycielem, którego wizję ma większość w głowie, gdy słyszy słowo „nauczyciel”.

Pewnie już spotkaliście się z poniższym obrazkiem, który krąży po sieci. Oczywiście pojawiły się kontr obrazki (na przykład o przedsiębiorcach) i mnóstwo negatywnych komentarzy. Ja osobiście uważam, że choć jest przerysowany, to mówi wiele.

W komentarzach pod zdjęciem pojawiały się przeróżne opinie. Ale wiele z nich było pewnie dodanych przez osoby, których kontakt ze szkołą skończył się wraz z odebraniem świadectwa lub przez takich, którzy z jakiegoś powodu widzą tylko ten czubek góry.

Autor jednego z nich prześmiewczo przepraszał nauczycieli, że muszą pracować. Czasem sama się śmieję z mamy jak mi mówi, że dzisiaj musiała być w szkole 7 czy 8 godzin. Ale zaraz sobie przypominam dlaczego ja przestałam przychodzić do niej do pracy, gdy przyjeżdżam. Po prostu nie jestem w stanie wytrzymać tam jednej dziesięciominutowej przerwy. A nauczyciele muszą przeżyć powiedzmy 5 takich i jeszcze ze dwie długie. A do tego lekcje, wbrew temu co się sądzi, nie są czasem na kawkę i ciasteczko, więc to może psychicznie wykańczać.

Swoją przygodę ze szkołą zaczęłam zdecydowanie wcześniej niż przeciętne dziecko i tak na dobrą sprawę nie zakończyłam jej w dalszym ciągu. Dlatego szlag mnie na miejscu trafia jak słyszę komentarze, że nauczyciele pracują po 5 godzin dziennie. Rzeczywistością nauczyciela są porozkładane zeszyty, prospekty, prace dzieci, mnóstwo papierków i wycinanek. Przygotowywanie zajęć, sprawdzanie prac domowych i sprawdzianów. Ciągłe szukanie inspiracji jak zachęcić do czegoś współczesną młodzież. W dobie tabletów, smartfonów i wszechobecnych, kolorowych, interaktywnych przekazów, zainteresowanie czymś dziecka nie jest prostą sprawą.

Do tego dochodzą całodniowe lub kilkudniowe wycieczki. Tak, tak – darmowe, ktoś powie. Bo to czysta przyjemność oglądać dziesiąty raz to samo, biorąc przy tym odpowiedzialność za zdrowie kilkunastu zwariowanych istotek.

A co z tymi znienawidzonymi przez wszystkich innych wakacjami? No przecież to jest rozpusta i jawna niesprawiedliwość. Z perspektywy dziecka uważałam, że to super, bo przez całe wakacje są rodzice i można wyjeżdżać i obiad jest. I w ogóle super. Teraz trochę mniej entuzjastycznie na to patrzę. Pomijając kwestię, że lipiec i sierpień to najdroższe miesiące na urlop, to nie ma pola manewru, gdy na przykład fajna oferta wakacji zahacza o wrzesień. Ale to nie to jest najgorsze. Najgorsze jest, że jak ja mam na przykład występ, to nie mogę na niego zaprosić rodziców, bo to nie są ani wakacje ani ferie. Jeżeli wynajduję super miejscówkę na wiosenny wypad albo narty, to nie mogą jechać, bo przecież nie mogą wziąć wolnego. Więc czy to takie super, to nie wiem. Jak często ci z Was, którzy nie macie dzieci bierzecie systematycznie urlop w lipcu lub sierpniu? A jak często tego nie robicie, bo wtedy jest tłoczno i drogo? No to wyobraźcie sobie teraz, że zawsze macie wtedy urlop. Jeżeli nie jeździcie za granicę albo nawet gdziekolwiek w Polskę, tylko siedzicie 2 tygodnie na działce, to rzeczywiście możecie czuć niesprawiedliwość. Ale jeśli zwykle wyjeżdżacie i to wtedy, gdy macie na to ochotę, albo gdy lubicie spontany związane z „last minute”, to zakładam, że ten argument chyba do Was przemówi.

Kolejny wątek najchętniej bym opuściła, bo jest najbardziej drażliwy. Ale i, moim zdaniem, najważniejszy. I wydaje mi się, że wiele osób nie zdaje sobie z niego sprawy i nie wie jak to wygląda w rzeczywistości. Żeby była jasność – nie generalizuję, ale chcę zwrócić uwagę na pewien problem.

Jestem w stanie zrozumieć, że każdy rodzic chce wierzyć, że jego dziecko jest chodzącym ideałem, że jest zbiorem wszelkich cnót i zalet, a przyznanie się, że jest inaczej jest rozpatrywane w kategoriach porażki życiowej. Ale niestety tak nie jest. Skoro my nie jesteśmy ideałami, to dlaczego usilnie wierzymy, że krew z naszej krwi nim będzie? To, czemu nauczyciel musi dzień w dzień stawiać czoła, to rodzice wierzący, że wszyscy są winni, tylko nie ich dziecko. I nie oni. Jeżeli w domu słychać tylko opinie, z których wynika, jakim brakiem szacunku cieszy się nauczyciel, to jak oczekiwać od dziecka, a później od zbuntowanego nastolatka, że zacznie uważać, że jest to ktoś, kto ma coś do powiedzenia i z kim się trzeba liczyć.

Gdy rodzic musi wybrać między wersją dziecka a nauczyciela, to niestety często zakłada, że dziecko nie ma podstaw, by kłamać. A przecież dziecko nie ma wyrobionej jeszcze umiejętności pojmowania zjawiska przyczyny i skutku. A młodzież, jak ogólnie wiadomo, ma trochę odwróconą hierarchię wartości. Ale łatwiej jest wierzyć, że nauczyciel ma powód by kłamać.

Często rodzice są głusi na uwagi i spostrzeżenia nauczycieli, bo przecież „ta głupia baba się uwzięła”. Często dostrzegają problem i przychodzą po pomoc, gdy jest już za późno. I wtedy to wina szkoły, bo nie wychowała… A gdy szkoła chce wychowywać, to się słyszy, że szkoła jest od uczenia. I jesteśmy uczestnikami błędnego koła.

Ale, jak już kiedyś usłyszałam, co ja tam mogę wiedzieć skoro nie mam dzieci. Być może i jest to prawda, ale czy to znaczy, że gdy je będę miała, to przestaną mnie obowiązywać pewne zasady i będzie to tłumaczyło brak zdrowego rozsądku, świeżego spojrzenia, a często i braku kultury?

Oby to się nigdy nie wydarzyło!


Oczywiście nie jest tak, że jestem ślepo zapatrzona w nauczycieli i nie widzę pewnych rzeczy. Widzę. I widziałam od małego. I dlatego uważam, że nie wszyscy nauczyciele mają prawo wychodzić na ulicę i domagać się więcej. Pomijając jakość świadczonej pracy, która psuje wizerunek tych dobrych, prawdziwych nauczycieli, chcę zwrócić uwagę na pewien wątek, który Kortez świetnie ujmuje w jednej ze swoich piosenek:

„Pamiętam jak mówili na mnie
Z nim będzie trudno, bo to zbój.
I zawsze gdzieś w ostatniej ławce,
Odpływałem.
Wróżyli mi, że skończę marnie
Patrz, jaki wtedy mieli dar.
Choć nie dmuchali w moje żagle
Odpłynąłem”

Do wyciągnięcia pewnych wniosków nie potrzebowałam rodziców nauczycieli. Bardzo łatwo się przykleja łatkę i skreśla kogoś, bo urodził się w takiej, a nie innej rodzinie. Osoba, która przypadkowo znalazła się w roli nauczyciela nie umie wyciągać pomocnej dłoni i zakłada, że nie ma się dla kogo starać. Chyba nigdy nie zapomnę jak jedna z nauczycielek w podstawówce powiedziała do uczennicy „Całe szczęście to już ostatnie z tej pojebanej rodziny xxx”. To jest prawdziwy podmuch w żagle.


Na koniec, tak czysto egoistycznie odnośnie strajków: nie ma korków! 😉

A na dowód tego, że nie zawsze taka rozchichrana jestem – poniższe zdjęcie 😉 Inna zabawa choinkowa, trochę wcześniej i żeby nie było – jestem wystraszona, a nie humorzasta. A opiekunki zawsze się jakieś znalazły!

P.S. Jak ktoś uważał, że był najpaskudniejszym dzieckiem na świecie, to teraz może sobie poprawić humor 😛