O tym, że powstaje film o Queen dowiedziałam się jakiś rok czy dwa lata temu. Piosenki Freddiego zawsze były obecne w moim życiu, ale wielką fanką nigdy nie byłam. Dlatego też informacja o powstawaniu filmu przyjęłam dość neutralnie. Nawet można powiedzieć, że wręcz jako pewną ciekawostkę. Otóż pierwotnie główną rolę miał zagrać ktoś inny. Za nic nie mogę sobie przypomnieć kto to miał być i dlaczego się to zmieniło. Ostatecznie padło na mniej znanego aktora o hinduskich rysach twarzy. Przyjęłam do wiadomości i zapomniałam.
O projekcie przypomniał mi zwiastun w kinie. Ale on sam w sobie mnie nie zachwycił, więc znowu o nim zapomniałam na kilka miesięcy. W przeciwieństwie do innego filmu, którego zwiastun zobaczyłam w tym samym czasie i czekam na niego z niecierpliwością (tytuł podam jeżeli spełni moje oczekiwania i zapragnę coś o nim napisać).
Kolejny raz kiedy przypomniano mi o filmie, to był czas premier na Wyspach. Głosy jakie do mnie docierały upewniły mnie, że raczej go nie zobaczę zbyt szybko. Podobno brytyjscy krytycy nie byli zbyt łaskawi. Zaciekawiło mnie stwierdzenie, że pewnie w Polsce zostanie przyjęty bardziej entuzjastycznie.
No i się zaczęło – PolskoBohemianMania. Polacy tłumnie ruszyli do kin. Pierwsze opinie poznałam oczywiście z radia: zgodnie z przewidywaniami, film zdobył uznanie polskiej widowni. Chwilę później, zakładam, że zaraz po wyjściu z kina, koleżanka (tak K. o Tobie mowa ;)) wrzuciła post, jakby nie wiem co to było. Jakby właśnie jakiegoś objawienia doznała 😉 Pomyślałam – ok, jako fanka Queen ma prawo. Ja przecież na Mamma Mia płakałam, gdy grali dawno zapomniane przeze mnie piosenki.
Później usłyszałam recenzję Rico Jaźwińskiego (trójkowego komentatora filmowego), na opinii którego często opieram swoje wybory kinowe. Uważał on, że film przerósł jego oczekiwania. Fabuła może i nie porywa, ale gra odtwórcy głównej roli – wyśmienita. Ponadto historie tam przedstawione powstawały w oparciu o opowieści pozostałych członków grupy, więc można być prawie pewnym, że się wydarzyły naprawdę. Ale co najważniejsze – piosenki prezentowane w całości, a nie w marnych kawałkach. A ich oryginalne wykonanie w połączeniu z kinowym nagłośnieniem robi wrażenie.
Opinia Rico troszkę dała mi do myślenia, że może jednak nie jest taki zły ten film. Ale żadnych ruchów nie podjęłam. I pewnie nie zobaczyłabym filmu, gdyby nie „tanie” bilety z firmy. Stwierdziłam, że za 5 zł mogę pójść.
Jak już wcześniej wspomniałam, nie byłam nigdy mega fanką Queen i raczej znałam piosenki ze słyszenia, a nie z teledysków. W związku z tym, Freddiego kojarzyłam jako krótko obciętego szaleńca z wąsem. Wiele razy widziałam u ulicznych malarzy jego karykatury i zawsze miał na nich mocno wyeksponowaną szczęką – nie miałam zielonego pojęcia dlaczego. Gdy film się zaczął i zobaczyłam, długowłosego młodzieńca z wydatną szczęką, pochodzącego ponadto z hinduskiej rodziny, to się zaczęłam zastanawiać – ale kto to jest? Okazało się, że na temat życia Freddiego i historii Queen wiedziałam całe nic. Po powrocie do domu oczywiście Internet poszedł w ruch i zaczęło się sprawdzanie faktów, a przede wszystkim wygląd młodego Freddiego. No i okazało się, że podobieństwo aktora z Mistrzem jest uderzająca. Mało tego, oglądając film uważałam, że Malek przerysowuje postać i nie urzekł mnie zbytnio. Ale gdy z uwagą obejrzałam kilka teledysków, to zaczęłam dostrzegać jak świetnie odtwarzał pewnego rodzaju manierę ruchową tego niedającego się zamknąć w ramy geniusza (słowo „artysta” może nie do końca oddawać jego wielkość).
Oczywiście nie będę spojlerować tym, którzy nie widzieli filmu. A ci, którzy widzieli, moich opowieści nie potrzebują. Powiem tylko, że są momenty, które ściskają za gardło. A raczej inaczej – są momenty, które zmuszają do sięgnięcia po chusteczkę, a tych większych twardzieli ściskają jedynie za gardło 😉 Niemalże wszystkie piosenki, które były tam prezentowane wcześniej czy później sprawiały, że ciało pokrywała gęsia skórka. Po wyjściu z kina zrozumiałam wpis K. Jaki to wspaniały przykład na to, że nie wolno oceniać czegoś czego nie znamy tylko na podstawie naszego wrażenia i opinii innych!
Podsumowując. Jest to film o najzwyklejszej stronie życia: o przyjaźni, samotności, ludzkiej tragedii, zdradzie. Ale też o niezwykłej pasji, przeogromnym talencie i dążeniu po marzenia krokami milowymi bez zgadzania się na półśrodki.
Jeżeli, Drogi Czytelniku, myślisz tak, jak ja myślałam kilka dni temu, to daj sobie szansę wykreowania swojej własnej opinii, w oparciu o swoje własne doświadczenia. Czyli po prostu – kupuj bilet i leć do kina 😉 A wcześniej odśwież sobie pamięć przy pomocy kilku pierwszych teledysków.
Po obejrzeniu filmu, już nigdy „Bohemian Rhapsody” nie zabrzmi tak samo!