Alicja w Krainie Czarów
Nie wiem jak u Was, ale u mnie dzisiaj była prawdziwa złota jesień – słońce, ciepło, złote i czerwone liście. Sonka musiała uczcić ten dzień w kompostowniku rodziców – jako przypieczętowanie udanej soboty. To wszytsko mi przypomniało o jednym z naszych pierwszych wspólnych spacerów. Niemalże 2 lata temu (1.11.2016) na forum Fundacji Wartej Goldena opisałam naszą podróż do Krainy Czarów.
Poniższa historia przypomina mi, jak niezwykłe miejsca mijamy na co dzień nie zdając sobie sprawy z ich istnienia 🙂 No to usiądźcie wygodnie, odprężcie się i zapomnijcie o tym co możliwe, a co nie.
– – – – – – – – – – – – –
Gdy Sonia nie była jeszcze moja, a adopcja była dopiero w toku, dostałam jej zdjęcia z profesjonalnej sesji. Gdy pierwszy raz zobaczyłam to poniższe, to powiedziałam – Alicja w Krainie Czarów.

Zanim Sona do mnie przyszła wychodziłam na pobliskie łąki, ale nie zapuszczałam się w ich gęstwiny, a raczej biegałam sobie utartymi, dobrze mi znanymi ścieżkami. Od czasu pojawienia się Soni zaczęłam wybierać troszkę inne ścieżki, ale też raczej trzymałyśmy się tych już nam znanych.
Dzisiaj rano założyłam gumowce i postanowiłam, że zapuścimy się w wysokie trawy łąk – jak na przykładnego seniora przystało, Sona uwielbia przeskakiwać przez nie jak sarna. Chwilę po wyruszeniu Soniek zboczyła z trasy, którą ja ustaliłam i udała się w zupełnie innym kierunku – w stronę drzew i krzaków. Cały czas, do tej pory byłam przekonana, że po drugiej stronie jest tak zwane „nic”. Nigdy się nawet nie zastanawiałam co kryje się za tym żywym płotem. W ciągu ostatniego miesiąca Sońka chodziła do tych drzew, węszyła zapachy i wracała. Tym razem zniknęła… Nie zastanawiając się długo podeszłam do drzew.
Rozejrzałam się przez gałęzie. Zdumiałam się, gdy się okazało, że nie ma tam końca świata…a wręcz przeciwnie – równoległa rzeczywistość, o której istnieniu nie wiedziałam. Przedarłam się przez krzaki i zobaczyłam pędzącą do mnie Sońkę, skaczącą z radości, że tym razem jej pozwoliłam na odwiedziny tej Krainy.
Nie powiem….trochę strachu się najadłam. Wcześnie rano, dzień wolny, my w obcym miejscu między krzakami. Cisza. Drzewa, kolorowe liście na ziemi. Ani żywego ducha. Moją wyobraźnie pobudzał jeszcze fakt, że nie miałam okularów i wszystko nabierało ostrości dopiero w pewnej odległości. Gdybym nie miała przy sobie mojej Alicji, to moja psychika by chyba tego nie wytrzymała Ale ta jej rozradowana mordka wylewała miód na moje łomoczące serce 😉
Gdy już udało mi się mniej więcej ustalić gdzie jesteśmy i gdzie powinnyśmy pójść, Sonia miała inne plany – w końcu to jej Kraina. Musiałam się więc dostosować. Kto zna historię Alicji wie, że miała przygody ze zmianą gabarytów – od najmniejszej do największej…. No właśnie… Soniek jako kompaktowy golden zrobiła coś niesamowitego… przecisnęła się przez ogrodzenie strzeżonego osiedla. Co prawda była to budowalna, prowizoryczna siatka, ale jednak kratki były na tyle małe, że nigdy bym nie podejrzewa, że mój Wielkolód się tam przeciśnie. Udało się. Alicja ponownie znalazła się w zupełnie innej rzeczywistości. Był jednak mały problem – ja niestety nie zjadłam żadnego ciastka pomniejszającego i nie było szans abym się przecisnęła przez tę kratkę. Musiałam iść dalej łąką wzdłuż siatki. Soniulek asekurowała mnie po drugiej stronie, aż trafiłyśmy do miejsca gdzie spokojnie mogłam przejść na Drugą Stronę.
Po wyprawie mam dwa wnioski. Pierwszy – mam w domu Alicję nie tylko na zdjęciu i teraz tylko wypatrywać drugiej przygody. Tym razem po Drugiej Stronie Lustra.
Drugi – mogę z Sonją chodzić na włamy! przynajmniej na strzeżone osiedla
– – – – – – – – – – – – –
Patrząc na tę opowieść z perspektywy czasu…stwierdzam, że nasza Kraina Czarów strasznie nam spowszedniała 🙁 Chodzimy tam dość często i to taką bardziej cywilizowaną drogą (bo takowa cały czas istniała). Dlatego bardzo chętnie wracam z sentymentem do tej naszej pierwszej wyprawy i rozpływam się nad jej magią 😉
P.S. A co do drugiej części Alicja po Drugiej Stronie Lustra, to musze Wam powiedzieć, że Sona przerobiła ją pod siebie. Każdy poranek jest dla niej walką z czasem! Ile jeszcze musi czekać, aż dostanie jeść?! No więc Bestia się wycwaniła i zamiast wyginać się, aby obserwować mnie w realu, leży sobie na swoim legowisku i patrzy w lustro. Tam, jak na dłoni ma podgląd na mnie śpiącą. Gdy tylko się poruszę, spogląda w lustro czy to tylko fałszywy alarm, czy może zbliżająca się wizja jedzenia. Czasami gdy widzę jej spojrzenie utkwione we mnie przez lustro, to czuję się jakbym miała stalkera 😉
Witam! Co prawda, historia sprzed 2 lat, więc trochę odgrzewane kotlety (choć każdy kucharz wie, że odgrzewane są najlepsze!), ale przeczytałem z zainteresowaniem. O ile dobrze zrozumiałem, to wniosek jest taki, że jeśli chcesz wzbogacić swoje życie odrobiną magii, warto czasem skoczyć w krzaczory:]
Hahaha 🙂 masz rację Łowco, ale proszę nie mylić ze skokiem w bok 😉