Czasem się zastanawiam czy jestem ekstra czy introwertykiem. Wiem, że znajomi i stali czytelnicy pomyślą – nad czym się tu zastanawiać? Wiadomo, że ekstrawertykiem.
Otóż moi drodzy – nie! Tym którzy z całą pewnością powiedzą, że jestem ekstrawertykiem przypominam o nazwie tego bloga. Więc mój ekstrawertyzm to warstwa wierzchnia cebuli 😀 tak, wiem – odwrotnie niż u każdego normalnego człowieka 😉 Tak samo jak ludzie krzyczeli na widok Shreka „aaa, ogr, wielki, głupi, wstrętny potwór” tak samo, że ja „towarzyska, szukająca kontaktu z ludźmi” i tak dalej.
Wiadomo, jak jestem wśród ludzi, to raczej nie siedzę w kątku. Stąd też można odnieść takie wrażenie. Ale tak się czasem zastanawiam czy nie więcej we mnie z introwertyka. Oooo, a może: ekstrawertyczny introwertyk? To by pasowało 😉
Zwykle jest tak, że najchętniej siedziałabym w domu i się nie ruszała z niego. Nie lubię sytuacji i miejsc, gdzie musiałabym spotykać nowych ludzi. Nienawidzę tłocznych miejsc i tak dalej i tak dalej. Ale jak już wyjdę i jak zacznę poznawać ludzi, to robię to na 100% Ale tłocznych miejsc nie lubię nawet jako ekstrawertyk – dlatego właśnie pojechałam do Nowego Jorku – same sprzeczności we mnie.
No ale wróćmy do głównego wątku – ekstrawertyk w 1000 kawałków – o co tu chodzi? Kto wie, może i rzeczywiście więcej we mnie z ekstrawertyka. Z reguły 😉 ale…jest jedna rzecz, która niszczy wszystko, co ma coś wspólnego z byciem towarzyskim ogrem.
Mam zasadę: max jedne puzzle na rok. Jak dostaję puzzle do ręki, to świat przestaje istnieć. Nie ma na czym jeść, nie ma czystych ubrań, mieszkanie, to jedno wielko pobojowisko. Dla dobra wszystkich i wszystkiego ważne jest, aby puzzle nie były zbyt trudne, to wtedy dość szybko życie wraca do prawie ułożonej normalności.
To jest jak nałóg. Nie docierają do mnie argumenty, że jak będę układać przez godzinę dziennie, to radości starczy na dłużej. Nie! Dopóki oczy nie wyjdą z orbit, to jedynie wyjścia z psem i praca są w stanie mnie od tego odciągnąć.
Ciekawe przypadki
Jedne puzzle, na swoje nieszczęście, dostałam na chwilę przed planowanym końcem pisania pracy licencjackiej. Muszę powiedzieć, że nie był to trafiony prezent urodzinowy, bo żadne zabiegi mające na celu zmuszenie mnie do pisania, a nie układania nie przynosiły pożądanych efektów. To co najczęściej słyszałam w swojej głowie, to było zdanie tak dobrze znane ludziom słabej woli „jeszcze tylko jeden”. No i tak na przykład nagrodą za 20 min produktywnej pracy miał być 1 puzzel. Nałogowcy wiedzą jak się to kończyło 😉
Całe szczęście licencjat zaliczony i przy magisterce, jako dojrzalsza i bardziej odpowiedzialna, starałam się nawet nie myśleć o chwili relaksu przy puzzlach.
W pewnym momencie doszłam do takiej wprawy, że układałam bez patrzenia na obrazek, bo wtedy przyjemność z układania była troszkę dłuższa. Z czasem okazało się też, że nie mogę trafić na odpowiednio trudny motyw – morze, niebo, góry, jeziora, trawa, nawet 2000 elementów nie były dla mnie zbyt trudne. Kilka dni układania non stop i po temacie.
Co robić z ułożonymi obrazami? No wiadomo – część do pudełka i czeka na lepsze dni i koleją turą. Jakiś w antyramę i na ścianę do babci. Inne jako „obrus” na stół. Kolekcja mi się uzbierała całkiem pokaźna.
Jako poszukiwacz wrażeń puzzlowych otrzymałam taki wynalazek jak…puzzle 3D. Nieeeee! Kto to wymyślił! Nigdy więcej. Jak to w ogóle można nazywać puzzlami. Wieża Eiffla została przeze mnie ułożona i prawie już wyparta ze świadomości. Muszę przyznać, że kilka razy przeleciała przez cały pokój w trakcie budowy 😀
Wysysacz krwi!
Mówi się: masz problem – poproś przyjaciela o pomoc. No i jako prawdziwy przyjaciel M. nie mogąc już chyba słuchać, że nie ma już trudnych puzzli dla mnie, stanęła na wysokości zadania i dała mi prezent (za który prawie ją zamordowałam).
MIESIĄC! Tyle czasu wyjętego z życiorysu. Tyle czasu praca była ostoją dla moich oczu. Tyle czasu po powrocie do domu powtarzałam Soni „już, już idziemy” i próbowałam dopasować na szybko jeden element. W ramach udowadniania sobie, że jestem normalna i nie mam problemu, organizowałam sobie „odwyki” w formie sprzątania domu. I z trzęsącymi się rękoma udawałam, że nie widzę co leży na stole.
Powiem, że po ułożeniu ramki i jedynej niebieskiej plamy czyli Dori, usiadłam i straciłam nadzieję. Nie wiedziałam kompletnie od czego zacząć i jak się za to zabrać… No i muszę przyznać, że były to pierwsze od jakiegoś czasu puzzle, które układałam patrząc na obrazek 😀 Ale po jakimś tygodniu byłam już specjalistą w odróżnianiu poszczególnych elementów. To nic że wśród 1000 kawałków było może z 20 wzorów, które różniły się między sobą tylko kątem nachylenia czy wielkością. Pod koniec „walki” po pierwszym rzucie oka na puzzla wiedziałam, że to nie ten, którego potrzebuję.
Po tym miesiącu wiem jedno – NIGDY WIĘCEJ wzorów bajkowych, zwłaszcza w takim wydaniu. Jak układa się coś realnego, to kolory są do przewidzenia, kształt, który się gdzieś zaczyna, musi się gdzieś kończyć. A w bajkach…wszystko jest możliwe i nigdzie nie ma logiki 😉
Także jak ktoś będzie chciał mi podarować puzzle, to jako specjalista w tej dziedzinie – mam wymagania: nie 3D, nie bajki i nie jeden kolor (bo i takie propozycje już miałam).
EDIT:
po latach, do pakietu wysysaczy krwi dołącza jeszcze jeden obrazek. Na tyle był to wyjątkowy przypadek, że zasłużył na osobny wpis: Prosta metafora życia.
Ale po co to wszystko?
A nie mam pojęcia 😉 a po co jedni wychodzą na miacho? A jeszcze inni grają w gry? Bo ich to kręci? A mnie dodatkowo to uspokaja. I jest dość przydatne, bo wyrabiam w sobie zdolność kombinowania i dopasowywania, a czasem jest to naprawdę przydatna umiejętność w życiu.
Jak się kiedyś dorobię większego domu, to będę miała osobny pokój do układania ogromnych puzzli. Nie będzie to jednak zwykły pokój! Będzie on miała ustawiony licznik czas. Po upływie, powiedzmy godziny będzie włączał się alarm i będę miała 5 min na wyjście, bo po tym czasie światło w pokoju zgaśnie, drzwi się zatrzasną i żaden kod tego nie zmieni. Następne „happy hour” włączy się na następny dzień. Ważna będzie zasada „niewykorzystane godziny nie kumulują się”. To dopiero będzie dozowanie przyjemności 😉
[edit]
Minęło 1,5 roku od kiedy napisałam ten post. I patrzeć na ostatnie dwa akapity przez pryzmat ostatnich dni, jest to strasznie śmieszne 🙂 Przez ostatni miesiąc, tak jakbym czuła, że będziemy siedzieć na kwarantannie i wyposażyłam się w kilka pudełek puzzli. Tu główne podziękowania dla licytujących w aukcjach dla chorych dzieci. No i niestety moja dewiza: jedne puzzle na rok, wzięła w łeb.
Z jednym pudełkiem uporałam się, bez podglądania obrazka, w trakcie piątkowej LP3, czyli ok. 3 godzin.
Natomiast to, co odstawiłam wczoraj, to już nie jest normalne. Przyznaję, dałam się W. trochę podpuścić. Zaproponował, żebym patrząc na obrazek spróbowała ułożyć je jak najszybciej. Była prawie 21, na drugi dzień do pracy, a wzór zbyt prostym się nie wydawał. No ale to w końcu tylko 500 elementów, czyli tyle co w ostatnim wzorze. Ostatni raz, gdy zapytałam która jest godzina, była 23:20. Widziałam, że jeżeli mam zakończyć to wyzwanie przy jednym posiedzeniu, to nie mogę czuć presji czasu.
Efekt był taki:
Nie wiem, nie pytajcie mnie dlaczego! Nie wiem… Oficjalna wersja jest taka, że skoro pracuję z domu, to nie mogę mieć „narkotyku” w pobliżu. Ale to nieprawda. Jestem po prostu chora 😉
EDIT:
Nowe perełki, które się pojawiły w ostatnim czasie:
🙂
Nie ma się co zastanawiać…jesteś ekstra 😉
Hahaha, dobre!
😀