Dzisiaj z pracy wróciliśmy w porze karmienia mojego chodzącego przewodu pokarmowego. Całą drogę się zastanawiałam jak to rozwiązać – czy dać jej tabletkę (którą musi brać) i odczekać obowiązkowe 30 min bez jedzenia na spacerze czy raczej zrobić jej „dzień dziecka” i złamać zasadę dając jej wyczekiwaną porcję jedzenia?

Ponieważ od ostatniego spaceru minęła już dopuszczalne liczba godzin wiedziałam, że musimy wyjść na dwór i to bez gadania. Gdybym zabrała ją na spacer bez jedzenia, to byłaby to gra nerwów. Każde jej pochylenie się nad trawą traktowałabym jako atak na darmowe żarcie. A ona też na pewno by nie analizowałby, że po powrocie dostanie jedzenie i byłaby w stanie zadowolić się każdym g-_-_m 😉

Postanowiłam więc, że wyjątkowo odstąpimy od zasady 30 min od tabletki. Dostała właściwą porcję jedzenia, którą wciągnęła w ciągu sekundy, i poszliśmy na spacer.

No i fakt – spacer był bardzo spokojny, ona nie polowała, my nie musieliśmy być w gotowości na każdym kroku. Bardzo przyjemny spacer łąkami w promieniach zachodzącego jesiennego słońca. Jakiż to piękny i wzruszający obrazek 😉

Gdy zbliżaliśmy się do domu zaniepokoiło mnie troszkę jej zachowanie. Otóż, włączył się jej tak zwany autopilot. Przejawia się to tym, że jak jesteśmy na ostatniej prostej, to Suczuch jak zahipnotyzowana przyśpiesza kroku i przekomicznie wyglądającym truchtem leci do domu. Ma swój stały punkt, w którym się odwraca, sprawdza gdzie jestem i w razie potrzeby czeka. Gdy zbliżam się do niej, tuptając w miejscu zaczyna na mnie wyć. Znowu przyśpiesza kroku i sytuacja powtarza się pod klatką, gdy Królowa musi czekać na otwarcie drzwi…

Zwykle robi to z jednego powodu – po popołudniowym spacerze nadchodzi czas na tabletkę, a więc w konsekwencji i na jedzenie.

No i niestety. Taki też był powód dzisiejszego autopilota. Ona po prostu czekała na jedzenie. No i bądź mądry i wytłumacz psu, że złamaliśmy schemat i to co jadła przed spacerem, to nie przekąska tylko „kolacja”.

No nic, postanowiłam „zlewać” jej zachowanie – w końcu musi zrozumieć. No i niestety, każdy mój ruch, a już na pewno każdy krok w stronę kuchni, wiązał się z wręcz napastliwą obecnością. No i te oczy wytrzeszczone mówiące:

Znalezione obrazy dla zapytania daj daj

Cały wieczór byłam twarda. A ona cierpliwa 😉 najgorsze było to, że zaczął się bardzo ważny mecz siatkarzy na Mistrzostwach Świata. Znana jestem z dość żywego kibicowania i każdą dobrą lub złą akcję opatruję odpowiednim, dość głośnym okrzykiem (czy komentarzem). No i niestety, na każdy mój okrzyk Sonulek reagowała bardzo jednostajnie – podnosiła głowę, wybałuszała oczy i zdawała się pytać: jeść? Jeść?

Biedaczka cały wieczór wierzyła, że jeszcze nadejdzie czas kolacji. Przy drugim wygranym secie Polaków powiedziałam jej, że jeżeli wygrają kolejnego, to dostanie przekąskę. Dalej żywo reagowała na moje okrzyki, ale tym razem się opłacił! Polska wygrała 3:0 (z Serbią – jeżeli to kogoś interesuje) i Sonek dostał przekąskę. Pewnie analizowała w tym swoim małym móżdżku co to ma znaczy, że kolacja tak późno i taka mała, ale z chęcią wzięła, co się jej dało. Położyła się i usatysfakcjonowania zasnęła.

Jaki morał płynie z tej historii? Nie warto na siłę kogoś uszczęśliwiać, bo może mu się sprawić jeszcze większą przykrość 😉